A A+ A++

Uwielbiam ludzi, ale czasami mam ich totalnie dość. Okej, to nie brzmi dobrze i nie oddaje, czym są moje “niedziele dla siebie”.
Więc zacznijmy inaczej.

Wyobraź sobie swoje ulubione danie. Albo deser. Schabowy? Pastrami? Śliwki w boczku? Sernik nowojorski? Dla utrudnienia pomyśl o takiej jego wersji, której nie możesz mieć na codzień. W moim przypadku to będą np. gołąbki mojej mamy. Jem je rzadko, w dodatku są dostępne raczej sezonowo, bo kapusta musi być odpowiednia.
To teraz wyobraź sobie, że jesz to ulubione danie codziennie. Dzień w dzień. Co czujesz?
Na początku pewnie jest fajnie, ale potem masz dość.

Pamiętam jak zaczytałam się w książce i zjadłam 2,5 kg mandarynek za jednym posiedzeniem. Kompulsywnie, jak popcorn. Do tej pory na myśl o mandarynkach boli mnie brzuch. No więc podobnie mam z życiem. Uwielbiam ludzi, ale czasami jestem przebodźcowana i potrzebuję spędzić trochę czasu z najważniejszym człowiekiem, czyli sobą samą.

Co robię w niedziele dla siebie?

To dzień dla mnie i o mnie. Od A do Z. Niedzielami lubię leżeć długo w wannie, piec ciasta albo eksperymentować w kuchni. Jeść śniadanie w łóżku i nosić najpiękniejszą bieliznę jaką mam, chociaż nikomu jej nie pokażę. A może na tym właśnie polega cały sekret, że mam na sobie pończochy na pasku, które założyłam po to, bym sama ze sobą poczuła się zajebiście.

Nigdy nie zapomnę absurdu jakim był zakaz noszenia letnich sandałków aż do Bożego Ciała, na którym to koleżanka miała sypać kwiatki. Więc chodziła do szkoły w zakrytych butach, chociaż była bardzo ciepła wiosna. Te sandałki to był odpowiednik “kościołnych spodni” mojego dziadka. Zostaw, to nie na zwykły dzień, to na niedzielę. Nie wiem co moja babcia pomyślałaby o tym, że zakładam najlepsze rzeczy gdy jestem zupełnie sama. Nie wiem co zrobiłabym, gdyby ktoś kazał mi się męczyć w adidasach aż do premiery sandałków podczas Bożego Ciała. Zdarza mi się nosić w niedzielę najładniejszą sukienkę, chociaż nigdzie nie wychodzę.

Niedzielami lubię też spać do oporu (zdarza się do trzynastej!), chodzić na długie spacery, które różnią się mocno od zmierzania w jakimś konkretnym celu w ustalonych ramach czasowych. Ja sobie lubię iść pozbierać kasztany, albo jesienne liście, albo po prostu – myśli. Czasem kupić kwiatki od starszej pani. Lubię też zapakować sobie kanapki i poczytać książkę w parku. Czasami bywa dziwnie, ja wtedy, gdy ryczałam czytając . Ale może o to właśnie chodzi w tym dniu, by słuchać swoich emocji i dać im ujście.

Lubię czasami w niedzielę . Nie zawsze wychodzi. O właśnie, to ja może opowiem.

Niedziela dla siebie to fatalny wybór

Niedziela jest najbardziej niefortunnym dniem na zrobienie sobie dnia bez ludzi ;). W niedzielę każdy ma czas, zdarza mi się trafić na kogoś znajomego w kinie i początkowo głupio było po prostu powiedzieć “cześć” i nie kontynuować rozmowy dłużej niż grzecznościowe 5 minut, bez żadnej wymówki w zanadrzu. Inaczej się komuś odmawia gdy masz coś zaplanowanego, inaczej gdy masz ochotę po prostu pobyć sama. Szybko na szczęście przestałam mieć wyrzuty sumienia.

Nie zawsze te niedziele dla siebie mi wychodzą, czasami rezygnuję z nich, gdy nadarza się okazja na fajną podróż, robię wyjątki dla wyjątkowych ludzi, którzy nie mieszkają w Warszawie. Np. zrobiłam dla Julii () i Szymka i nie żałuję ani odrobinę, bo właśnie tego dnia postanowili uczynić mnie jedną z pierwszych osób, która dowiedziała się, że Julia jest w ciąży. To było kochane! Btw. na zdjęciu jestem z Czosnkiem, adoptowanym psem Julii gdzieś w parku w czeskiej Pradze 😉

Niedzielami odbywają się różne fajne wydarzenia nazwijmy to – masowe. Ciężko ograć jednocześnie dzień solo i uczestnictwo w czymś fajnym. Dlatego swój zwyczaj zachowam, ale wyznaczę sobie inny dzień. Albo uczynię te niedziele dla siebie świętem ruchomym. Taką kartą specjalną, którą mogę wyciągnąć w dowolnym dniu tygodnia. Ale też wyciągnąć ją muszę.

I tak zupełnie szczerze przyznam – te niedziele dla siebie samej to jedna z lepszych rzeczy, jakie wymyśliłam. Dlatego całym serduszkiem polecam!

Wiem, wiem, część z Was ma dzieci i powie, że z dzieckiem się nie da… Moja koleżanka, Natalia () miała kiedyś “eskejpy”. Raz w miesiącu zostawiała dziecko mamie i jechała na imprezę, albo do Warszawy na weekend, albo gdzieś indziej, ale bez dziecka. I to jest super, bo sfrustrowana mama to nieszczęśliwa mama 🙂

Myślę, że totalnie każdy zasługuje na niedzielę dla siebie, nawet jeśli wypada w środę albo tylko raz w miesiącu.

Uściski, Ania

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBulgarian football chief resigns after abuse of England players
Następny artykuł74-latek zaatakował policjantów. Grozi mu 10 lat więzienia