Serhij Sydorenko na portalu „Europejska Prawda” przeanalizował statystyki dotyczące wydawania obywatelom Ukrainy wiz Schengen przez poszczególne państwa unijne. Zgodnie z tytułem, artykuł miał być odpowiedzią na pytanie „Kto szanuje, a kto znieważa Ukraińców w UE”. Polska znalazła się raczej w tej drugiej grupie państw, choć Sydorenko przyznaje, że jeszcze nie tak dawno określenie „multi Schengen” (czyli wielokrotna wiza schengeńska) było nad Dnieprem uważane za synonim „polskiej wizy”. „Polacy podtrzymywali liberalizację wizową dla naszych obywateli, mając świadomość, jak bardzo ważne są dla Ukraińców związki z Europą (…) Dziś to już przeszłość” – pisze dziennikarz „Europejskiej Prawdy”.
Na dowód przytacza statystyki. Polski Konsulat Generalny w Kijowie w ciągu 2013 roku jedynie w 0,6 procenta przypadków odrzucał wnioski o wizę, „a turyści wiedzieli, że wystarczy dostarczyć dokumenty, a wiza będzie na pewno. Problemem były jedynie kolejki” wynikające z dużego zainteresowania naszym krajem. Jednak już w 2015 roku ten sam konsulat aż w 1,8 procenta przypadków odmówił przyznania wizy, a rok później ten odsetek wzrósł do 4,2.
Ukraina: najwięcej wiz to wciąż to zbyt mało
Zdaniem Sydorenko, właśnie od 2015 roku polska polityka stała się jedną z przyczyn problemów dla podróżujących po Europie Ukraińców. Dziennikarz nie werbalizuje tego jednoznacznie, ale można się domyślić, że zmiana we wzajemnych relacjach jest konsekwencją zmiany władzy, dla Kijowa – niekoniecznie „dobrej”.
Tej ocenie wydają się jednak przeczyć statystyki, przytaczane przez samego Sydorenkę – wciąż bowiem wizy wydane przez polskie placówki dyplomatyczne stanowią aż 40 procent wszystkich wiz Schengen wydanych obywatelom Ukrainy. Przy czym nawet w liczbach, pozornie świadczących o przychylnym stosunku obecnych władz Polski do południowo-wschodniego sąsiada, autor „Europejskiej Prawdy” potrafi znaleźć zarzut. Bo co z tego, że Polacy przyznają Ukraińcom najwięcej wiz ze wszystkich państw strefy Schengen, skoro z powodu dużego zainteresowania zdarzają się nieuniknione w tej sytuacji błędy formalne (zarówno wnioskujących, jak i przyjmujących wnioski), za które Ukraińcy ponoć masowo skarżą się na Polaków w mediach społecznościowych? Jednak Serhij Sydorenko dostrzega także planowe działanie na szkodę obywatelom Ukrainy. „Chodzi nie tylko o cyfry. Niestety, kolejnym problemem jest negatywny stosunek pograniczników do Ukraińców (nawet na lotniskach, także w Warszawie). Właśnie z Polską wiąże się najwięcej przypadków pozbawionych podstaw problemów wizowych, odnotowanych w mediach” – podkreśla Syderenko.
Dziennikarz dodaje też: „Chciałoby się wierzyć, że to wszystko nie jest związane z ogólnym pogorszeniem stosunku do Ukraińców oraz z powtarzanymi przez polskie władze mitami o „ukraińskich uchodźcach”. Gwoli przypomnienia: chodzi o słowa polityków PiS o przyjęciu miliona uchodźców z Ukrainy – słowa o tyle nieuzasadnione, że spośród napływających do Polski Ukraińców ogromna większość to migranci zarobkowi, podczas gdy formalnie status uchodźcy otrzymuje od kilku do kilkudziesięciu osób rocznie (choć biorąc pod uwagę traktowanie na zachodzie Europy imigrantów zarobkowych z Afryki jako uchodźców nie jest to wyjątkowe nadużycie).
Sydorenko znajduje jednak także znaczące pozytywy w polskiej polityce wizowej wobec Ukrainy: spośród przyznawanych Ukraińcom przez polskie placówki wiz coraz więcej stanowią wizy wielorazowe. Dziennikarz podsumowuje pojednawczo: „Podkreślam: nie należy sądzić, że Polska jest największym ‘nieprzyjacielem’ ukraińskich podróżnych. Absolutnie. Niezależnie od trudności, Polacy wciąż przyznają Ukraińcom największą liczbę wiz, w tym sporo wielorazowych, jesteśmy im za to naprawdę wdzięczni, ale nie możemy zamykać oczu na inne problemy”.
Białoruś: nieudana „prowokacja”
Firmowym znakiem polityki zagranicznej Alaksandra Łukaszenki jest dyplomatyczna gra między Wschodem a Zachodem. „Ostatni dyktator Europy” o wywołanie masowych protestów oskarżył najpierw rosyjskie służby, później jednak, szykując się do siłowego rozbicia manifestacji, zmienił front i zaczął szukać mocodawców „piątej kolumny” po drugiej stronie geopolitycznej barykady. Na kilka dni przed brutalną rozprawą z opozycją poinformował o zatrzymaniu kilkudziesięciu szykujących przewrót bojówkarzy, którzy mieli ćwiczyć z bronią w ręku w tajnych obozach szkoleniowych, nie tylko na terytorium Białorusi: „Pozostałe obozy były na Ukrainie. Według moich informacji, też na Litwie albo w Polsce. Nie będę się upierać, ale gdzieś tam na pewno. Pieniądze szły do nas przez Polskę i Litwę” – powiedział Łukaszenka podczas spotkania z pracownikami jednego z przedsiębiorstw w Mohylewie. Prezydent dodał, że o szykowanych tą drogą „prowokacjach” władze w Mińsku zostały uprzedzone przez Białorusinów mieszkających w państwach Unii Europejskiej.
Dziennikarz prorządowej gazety „Sowiecka Białoruś” Dmitrij Nieratow, relacjonując te rewelacje Łukaszenki, poprosił o komentarz politologa Siergieja Siemina, który przytaknął insynuacjom dyktatora pod adresem Zachodu. Siemin stwierdził, że „taktyka prowokacji” ani trochę się nie zmieniła od czasów rewolucji Euromajdanu, którą też, jego zdaniem, wywołały zachodnie służby. „Te same są nawet państwa wspierające prowokatorów. Podobnie jak wcześniej ukraińscy, tak ostatnio białoruscy bojówkarze szkolili się na terenie państw bałtyckich, Polski i na zachodzie Ukrainy”.
Zdaniem prorządowego politologa, celem masowych protestów nie jest odwołanie „dekretu o darmozjadach”, a nowy Majdan na ulicach Mińska, czyli obalenie Łukaszenki. Tym samym oficjalny Mińsk i jego medialni sojusznicy wpisuje się w rosyjską narrację, w myśl jeśli ktoś na Wschodzie sprzeciwia się władzy, to musi działać w interesach i za pieniądze Zachodu. To jednak wcale nie oznacza, że Łukaszenka nie zmieni znowu frontu, by podbijać stawkę w negocjacjach z Putinem.
Żyrinowski: „Straciliście szansę na rozbiór Ukrainy”
Tymczasem w rosyjskich mediach znów da się zauważyć próby rozgrywania Polski przeciw Ukrainie. Nieprzejednana krytyka „kijowskiej junty”, jako „upadłego, bandyckiego państwa” nasiliła się jeszcze po zabójstwie Woronienkowa. Były deputowany rosyjskiej Dumy, który w zeszłym roku zaczął krytykować Kreml, został zastrzelony na ulicach ukraińskiej stolicy. Ukraina bez zająknięcia o sprawstwo oskarża Rosję (jak w każdym zresztą przypadku, choć oczywiście, delikatnie pisząc, nie bez podstaw).
Tymczasem Władimir Żyrinowski w programie publicystycznym „Niedzielny wieczór z Władimirem Sołowjowem” na antenie państwowej telewizji skomentował tę sprawę we właściwy sobie, groteskowy sposób, nazywając Kijów „złowrogim miastem przestępców”. Zdaniem lidera Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji zabójstwo polityka w biały dzień w stolicy Ukrainy świadczy o „degradacji państwa”. „To państwo w końcu upadnie, a Polacy nic nie dostaną!” – grzmiał Żyrinowski, nawiązując do formułowanej przez siebie niejednokrotnie propozycji rozbioru Ukrainy: Jeszcze trzy lata temu mogli odzyskać swoje pięć zachodnich obwodów, Rumuni i Węgrzy też mogli swoje odebrać. Teraz nic z tego nie będzie, nikt nic nie dostanie! Donbascy opołczeńcy będą musieli sami wyprzeć na zachód te krwawe bandy, wyrzucić za zachodnią granicę, i wtedy z banderowcami będą musieli się męczyć Niemcy, Rumuni, Węgrzy, Polacy. I oprócz miliona uchodźców z Azji i Afryki Europa dostanie kilka milionów uciekinierów Ukraińców!”.
Słowa te prowadzący (niezwykle stronniczy, nastawiony antyzachodnio) Władimir Sołowjow skomentował z ironicznym uśmiechem: „Nareszcie Władimir Wolfowicz przyznał Polsce prawo do istnienia”, nawiązując do wielokrotnych gróźb Żyrinowskiego pod adresem Warszawy. Lider LDPR zastrzegł jednak, że prawo to uznał „tylko troszeczkę”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS