Mieszkanie w kurniku wymaga samozaparcia. Szczególnie wieczorem, kiedy wszyscy wracają z uczelni, a dziewięć pokoi wydzielonych przez właściciela z trzech dzielą cienkie ściany z gips-kartonu.
Syndrom sztokholmski – tak Jędrzej, student Wydziału Filologicznego na Uniwersytecie Gdańskim, nazywa relację z właścicielem mieszkania na Biskupiej Górce w Gdańsku. Przez ostatnie lata wynajmował pokój 8 mkw. w starej kamienicy, z nieszczelnym oknem i drzwiami ledwo trzymającymi się w zawiasach. W mieszkaniu liczącym niewiele ponad 50 mkw. gnieździło się jeszcze czterech studentów. Bez umowy z właścicielem, który uciekał od płacenia podatku. Wszyscy starali się o miejsce w akademiku, ale to przywilej dla 5 proc. studentów uniwersytetu.
– Bywało klaustrofobicznie – przyznaje Jędrzej. – Właścicielowi, lokalnemu politykowi, zależało głównie na comiesięcznych przelewach: początkowo po 800 zł, w ostatnim roku po 1000 zł od osoby. Brał pieniądze, ale nie dbał o nasze potrzeby, dlatego nauczyliśmy się w ramach skromnego budżetu ulepszać sobie życie. Zimą wiało mrozem, więc uszczelniłem okno folią bąbelkową. Właściciel pogratulował mi pomysłowości, ale okna nie wymienił. Ani zepsutej baterii łazienkowej. Przykręcił starą, która wyglądała, jakby wyciągnął ją ze śmietnika. Lokatorzy się zmieniali, ale nasz “kamienicznik” ani myślał o odmalowaniu pokoi. I tak schodziły na pniu, bo w tym rejonie trudno o coś tańszego.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS