A A+ A++

W jakim sensie?

– Kobiety w Korei bardzo dużo znoszą, a przynajmniej znosiły przez ostatnie 20 lat. Na szczęście to troszeczkę się już teraz zmienia, być może dlatego, że Korea jest już bardziej otwartym krajem i ludzie widzą, jak inaczej może wyglądać życie. Wyjeżdżają za granicę, tam studiują, obserwują relacje oparte na zupełnie odmiennych wartościach. Ale przez te 20 lat, kiedy mieszkam w Korei, bardzo mnie dziwiło, jak wiele koreańskie kobiety mogą przemilczeć, nie konfrontować pewnych rzeczy, tylko przejść nad nimi do porządku dziennego.

Nad czym najbardziej? Nad tym, że siedzą w domu, zajmują się dziećmi i czekają na męża, który wróci z pracy po północy? Nad tym, że mają dużo niższą niż mężczyźni pozycję w każdym aspekcie życia społecznego?

– Chyba nad brakiem wyboru. Bo nawet jeżeli Koreanki pracują, a przecież teraz większość kobiet w wieku 30-40 lat pracuje, to ta praca jest jakby na niby, jest zawsze traktowana jako pewien dodatek. Miły dodatek do budżetu rodzinnego, ale taki, z którego w każdej chwili można zrezygnować, jeżeli zajdzie taka potrzeba.

Jaka to może być potrzeba?

– Na przykład, żeby wychować dziecko. I oczywiście nie ma rozmowy, kto powinien się tym dzieckiem zająć. Z automatu wiadomo, że to kobieta będzie musiała poświęcić swoją karierę zawodową, swoje plany, swoje hobby. I nie ma wyboru. To ona ma wszystko rzucić i ogarnąć sprawy rodziny. Bo mężczyzna nigdy się nie zgodzi na to, żeby zostać w domu, opiekować się dzieckiem czy starzejącymi się rodzicami. Na szali jest tu pożycie małżeńskie.

Jak to?

– Jeżeli kobieta powiedziałaby „nie zrezygnuję ze swoich ambicji zawodowych”, to mogłoby nawet dojść do rozwodu. Wielu mężczyzn w Korei obiera sobie zarobek na rodzinę jako punkt honoru, uważając, że ciągła bliskość matki i dziecka to konieczność dla dobra tego drugiego, a jednocześnie naturalna kolej rzeczy. Po drugie nawet gdyby kobieta została w pracy, to zawsze w pewnym momencie, po wielu latach pracy dotknie ona w końcu szklanego sufitu. Koreanka nadal bardzo rzadko może funkcjonować w firmie jako team leader, jako executive director, jako CEO. A jeżeli nie ma takich szans, to po co w ogóle ma zawracać sobie głowę i skazywać dziecko na nieobecność matki?

Nie może dojść na wysoki szczebel w firmie, bo nie chodzi z kolegami z pracy na suto zakrapiane kolacje, które często kończą się w barze, gdzie alkohol podają luksusowe prostytutki?

– Takie sytuacje nie zdarzają się już tak często, jak kiedyś, ale faktem jest, że podczas biznesowych kolacji, szczególnie na ich późnonocnym etapie, kobiety po prostu nie są mile widziane. Panowie się przy nich krępują, nie mogą się wyluzować, powiedzieć, co naprawdę myślą. Też dlatego, że w Korei od pewnego czasu kładzie się duży nacisk na kwestie związane z molestowaniem seksualnym. W firmach prowadzone są szkolenia, bo Koreańscy mężczyźni przyzwyczajeni są do zachowań, które u nas wywołałyby obyczajowy skandal. Dlatego muszą się bardziej pilnować. Głębszy oddech biorą dopiero po oddelegowaniu swoich koleżanek do domu. Najczęściej wtedy rozmawia się o ważnych sprawach: strategiach firmy, projektach czy awansach. Kobiety są z tego wyłączone, więc siłą rzeczy nie mają potem żadnego wsparcia. Nie ważne, jak bardzo dobre są w tym, co robią. A często są niesamowicie dobre. Druga sprawa to taka, że niektórym mężczyznom ciężko jest mieć kobietę-szefa, nie chcą się na to zgodzić i swój sprzeciw artykułują bardzo głośno. Nic więc dziwnego, że kobiecie ciężej jest piąć się po szczeblach kariery zawodowej.

Żadna z bohaterek pani książki nie jest w pełni zadowolona ze swojego życia w Korei. Chyba jedynie ta, która wybrała rolę wyrzutka, żyje niezgodnie z zasadami i jest przez innych uważana za dziwaczkę.

– Ale przynajmniej robi to, co lubi i utworzyła sobie takie małe poletko, na którym po prostu jest sobą. Nie pozwala zewnętrznym ocenom, żeby rujnowały jej życie. Moje bohaterki rzeczywiście są rozgoryczone, bo zostały wbite w pewien system, z którego nie mają szans wyjść. Myślę, że pokrzepiające jest to, że nie robią z tej sytuacji tragedii swojego życia. Nie chcą być postrzegane jako ofiary. Wiedzą, jak jest, wiedzą, że nie są w stanie pewnych rzeczy zmienić, tu i teraz – to ta gorycz, ale z drugiej strony potrafią się w tej sytuacji odnaleźć, radzą sobie całkiem dobrze. To podnosi na duchu.

Anna Sawińska w towarzystwie koreańskich koleżanek.


Anna Sawińska w towarzystwie koreańskich koleżanek.

Fot.: materiały prywatne

Co to dokładnie oznacza?

– Jeżeli kobieta została wychowana w przekonaniu, że nie musi zależeć od mężczyzny, to może odnieść sukces. I takich kobiet jest w Korei Południowej coraz więcej. Zakładają swoje własne firmy, wiedzą, czego chcą, są przebojowe, inteligentne, sprawcze. Natomiast często jest to jednoznaczne z tym, że są samotne i bezdzietne. I to jest właśnie ten wybór: wiele kobiet, i to nie tylko z powodu tradycji i nacisku społecznego, chce po prostu posiadać rodzinę, chce mieć dzieci. Ale jeśli się na to decydują, to automatycznie wrzucone zostają w skostniały, konserwatywny system. W systemie tym nie ma mowy o rozwoju, o karierze. One są zdane same na siebie. I Koreanki z tego powodu często się czują rozgoryczone.

A jak pani, jako żona Koreańczyka, radziła sobie w tym systemie?

– To nie było proste, ale ja wpadłam jak śliwka w kompot, zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Potem docieraliśmy się przez 5 lat, chodziliśmy ze sobą, zrywaliśmy, dyskutowaliśmy, jak chcemy, żeby nasze życie wyglądało. Nie chcieliśmy mieć dzieci, oboje mieliśmy ambicje zawodowe. I tak było przez 8 lat naszego pożycia małżeńskiego. Dużo podróżowaliśmy, robiliśmy wiele rzeczy razem, niektóre osobno. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że czegoś nam brakuje. I zdecydowaliśmy się na dziecko. Ja już miałam wtedy prawie 40 lat i już od dłuższego czasu widziałam, że w koreańskich korporacjach nie mam większych szans. Doszłam do stanowiska menedżera i potem – dokładnie tak jak jedna z moich bohaterek – usłyszałam, że inny mężczyzna, nie ja, musi dostać awans.

Wytłumaczono pani, dlaczego?

– Bo to on jest głową rodziny, to on jest odpowiedzialny za jej dobrobyt. Ja takiej odpowiedzialności nie mam, o mnie zadba mój mąż. Zresztą nawet dzieci nie mam… I to mnie spotkało dwa razy z rzędu. Potem było jeszcze kilka sytuacji, gdy ja byłam autorką jakiegoś projektu, dostawałam pochwały, wysokie noty w rocznych ocenach pracowników, ale wymierne korzyści spływały na konto moich kolegów, nie na moje. I w końcu zdecydowałam, że spróbuję z trochę innym projektem, bardziej niezależnym. Z dzieckiem (śmiech). Ale wtedy ja również wpadłam w te koreańskie trybiki.

Czyli?

– Mój mąż musiał pracować od rana do wieczora, ja byłam w domu sama z dzieckiem. Nie zarabiałam, więc dziecko, dom i wszystko inne było na mojej głowie. Nagle nasze życia stały się rozłączne. To była nasza strefa zdemilitaryzowana: po jednej stronie ja, po drugiej mój mąż.

Tradycyjna koreańska rodzina.

– Ja mam wrażenie, że w Korei zajmowanie się dzieckiem jest o wiele trudniejsze, niż na Zachodzie. Od matki tradycyjnie zbyt wiele się tutaj wymaga. Również dlatego że matki muszą inwestować swój czas w edukację dziecka. Są szoferkami, wyszukują i odwożą dzieci na najlepsze zajęcia, razem z nimi odrabiają zadania domowe. Ale też im gotują, piorą, są na każde skinienie. To jest pełnoetatowa praca, która w żaden sposób nie jest rozpoznawana ani wynagradzana.

Anna Sawińska z mężem i dzieckiem.


Anna Sawińska z mężem i dzieckiem.

Fot.: materiały prywatne

Jak się pani czuła w roli koreańskiej mamy, której głównym zadaniem jest dopilnować, żeby dziecko było na prostej drodze do sukcesu?

– Ja miałam trochę bardziej luźne podejście niż koreańskie mamy. Kiedy z nimi o tym rozmawiałam, zazdrościły mi. Wiedziały, że w każdym momencie mogę wybrać Polskę zamiast Korei. I tak się ostatecznie stało, mój syn chodzi tutaj, w Polsce, do szkoły. Powrót był dla mnie bardzo trudną decyzją, ale chciałam, żeby miał w miarę normalne dzieciństwo. Takie z podwórkiem, rowerem, piłką i poobijanymi kolanami. Ja miałam wybór, ale moje koleżanki takiej opcji nie mają. One też nie chcą, żeby ich dziecko jeździło z zajęć na zajęcia, żeby przesuwało się bezmyślnie przez trybiki koreańskiej edukacji. Wolałyby, żeby dziecko było radosne, żeby nie pytało w wieku pięciu czy sześciu lat: mamo, ale czy tak wygląda życie?

Nie powinno to tak wyglądać.

– Nie powinno, w Korei każdy to wie, ale to jest takie zaklęte koło. Rodzice czują, że jeżeli nie wyślą dziecka na zajęcia z matematyki, z angielskiego, robotyki i tak dalej, to ono później nie będzie potrafiło tyle co inne dzieci będzie gorzej się z tego powodu czuło. Nie będzie częścią grupy. Do tego dochodzi konieczność zdania egzaminu maturalnego, który decyduje o dalszym życiu młodego człowieka – do tego dzieci przygotowują się w specjalnych placówkach edukacyjnych już od małego. Więc te matki po nie mają innej opcji, jak tylko pchać dziecko dalej i dalej.

Czasem mam poczucie, że to konfucjanizm odebrał Koreankom wybór.

– Tak, bo w konfucjanizmie jest czarno na białym napisane, że jest pewna hierarchia społeczna. Na górze jest osoba najstarsza, na dole najmłodsza. Jest ojciec, syn, matka i córka. Wszystko jest zapisane w tradycji, w kodeksie reguł, których trzeba przestrzegać. A w Korei konfucjanizm został podniesiony do potęgi entej.

Jak to rozumieć?

– Niektóre Koreanki wolą chińskich mężów, bo wiedzą, że Chińczycy przynajmniej w domu pomagają. Ugotują obiad, zajmą się dzieckiem. A przecież konfucjanizm przybył do Korei z Chin. Koreańczycy mają jednak to do siebie, że wszystko przerabiają w taki bardzo ekstremalny sposób. Nic nie może być szare, musi być białe albo czarne. I ten konfucjanizm został właśnie przerobiony na modłę koreańską po to, żeby zarysować różnice, żeby podzielić ludzi na kategorie, poukładać wszystkich w szufladki z określonymi nazwami. A kobieta niestety zawsze była na półkach położonych najniżej, na dole tej hierarchii. Teraz już mamy w koreańskiej konstytucji zapisane równouprawnienie, ale statystyki pokazują zupełnie coś innego. Kobiety są dyskryminowane na każdym kroku i to jest kwestia i systemowa, i mentalna. Bardzo trudno jest zmienić sposób myślenia Koreańczyków o kobietach.

A czy one same walczą o swoje prawa?

– Coraz bardziej, to jest na pewno dobry trend. Ale spójrzmy na ostatnie wybory prezydenckie, w których wszystko rozegrało się pomiędzy kandydatem progresywnym, Lee Jae-myungiem i konserwatywnym, Yoon Suk-yeolem. Wygrał konserwatysta, nikłym odsetkiem głosów, i to na bazie haseł antyfeministycznych. Stwierdził między innymi, że feminizm jest przyczyną niskiego wskaźnika urodzeń w Korei, bo zakłóca naturalną równowagę między kobietą i mężczyzną W jego mniemaniu systemowa dyskryminacja kobiet w Korei nie istnieje. Zapowiedział więc, że rozwiąże Ministerstwo ds. Równości Płci i Rodziny. Co ciekawe i trochę przerażające to, żę wygrał głosami ludzi bardzo młodych. A konkretnie młodych mężczyzn.

Dlaczego na niego zagłosowali?

– Główny powód to oczywiście realne bezrobocie, które dotyczy blisko 25 procent młodych ludzi w wieku dwudziestu, trzydziestu paru lat. Nie mają stałego dochodu, ceny mieszkań rosną w zastraszającym tempie, nie stać ich na nie. To są ludzie, którzy całe życie studiowali, którzy poświęcili każdą wolną chwilę na naukę, a teraz nie mają pracy. Muszą o nią rywalizować z kobietami, swoimi koleżankami, które nagle też chcą pracować. Wielu z nich czuje się oszukanych, są rozgoryczeni.

A praca kobiet mężczyznom się nie podoba?

– Bardziej chodzi o to, że czują presję, że w pierwszej kolejności to oni powinni zarabiać te pieniądze. Prześmiewają się z ruchu „me too”, skandując „me first”. Uważają, że kobiety domagają się lepszego traktowania niż mężczyźni, bo tak hasła o równouprawnieniu są tu interpretowane. Jedna strona musi przegrać, żeby druga mogła wygrać. Koreańskie społeczeństwo jest podzielone na pół: z jednej strony są ludzie postępowi, a z drugiej bardzo konserwatywni. I jeżeli ktoś mówi, że kobiety powinny mieć takie same obowiązki, przywileje i możliwości jak mężczyźni, to z drugiej strony od razu podnosi się ogromne larum. Ruchy feministyczne walczą od lat dzielnie o prawa kobiet, ale ta druga strona też jest bardzo silna.

Czy to się kiedyś zmieni? Czy Koreanki zyskają w swoim kraju równe prawa?

– Myślę, że to jeszcze bardzo odległa perspektywa. Na pewno zmianą na lepsze jest to, że kobiety coraz częściej decydują się na tę drugą ścieżkę. Jeżeli mają pomysł na swoją firmę, jeżeli mają pomoc rodziny i przyjaciół, jeżeli dzieci nie są ich priorytetem, to mają szansę na zawodową i osobistą samorealizację.

Chciałabym dodać, że wszystkie Koreanki, które opisałam w mojej książce, to kobiety bardzo silne, niezależne i inteligentne, mimo że od dzieciństwa są zmuszane do życia w systemie je ograniczającym. One widzą, że może ich pokolenie nie ma jeszcze wyboru, godzą się z tym do pewnego stopnia i próbują się cieszyć tym, co mają. Widzą, że nie mogą zmienić świata, w którym żyją, ale mogą zmienić swój sposób patrzenia na ten świat. Jakoś się w nim urządzić.

Bardzo gorzka jest ta historia.

– Ja napisałam ją, taką gorzką, właśnie dlatego, że uwielbiam Koreę. I chciałabym, żeby postęp społeczny szybciej w niej nastąpił. Bo nastąpić w końcu nastąpi. Ziarenko do ziarenka i lawina się potoczy z miażdżącą siłą. Fajnie byłoby się do tego przyczynić. Korea, wbrew temu gorzkiemu obrazowi, to jest przepiękny kraj. Gościnny i bezpieczny. Mimo panującej tu ogromnej konkurencji, ludzie starają się być dla siebie ciepli i serdeczni. Dobra strona tradycji jest taka, że społeczeństwo wymaga, by ludzie się nawzajem szanowali. I oni się szanują.

Czytaj też: Czy władze Korei Południowej zakażą uboju psów? Temat stał się osią sporu w kampanii wyborczej

Anna Sawińska jest autorką książki „Przesłonięty uśmiech. Kobiety w Korei Południowej” wydanej przez wydawnictwo „Czarne”.

283431037 355388396686875 393231651815441244 n


283431037 355388396686875 393231651815441244 n

Fot.: Chung Sung-Jun/Getty Images / Wydawnictwo Czarne

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWjechał lamborghini na Krakowskie Przedmieście i udawał obcokrajowca. Będzie go to sporo kosztować
Następny artykułByki uciekły z gospodarstwa na Opolszczyźnie. “Teraz to półdzikie zwierzęta”