A A+ A++

Językoznawca, prof. Jerzy Bralczyk podczas niedawnego występu w TVP powiedział: “Jestem starym człowiekiem i preferuję te tradycyjne formuły i sposoby myślenia. Nawet mówienie, że ‘najulubieńszy pies umarł’ będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety zdechł”. Wypowiedź – choć wyraźnie osobista – eksperta, który od lat był dla wielu Polaków wyrocznią w kwestiach językowych, odbiła się szerokim echem i wzbudziła wiele sprzeciwów. – Koko zdecydowanie umarła, a jej umieranie było bardzo trudnym, bolesnym doświadczeniem, wywołującym długą żałobę – mówiła w “Mikrofonie Radia TOK FM”, wspominając odejście swojego psa, adwokatka z Kancelarii “Nad Wisłą” mec. Karolina Kuszlewicz. Jak przyznała, to był pierwszy raz, gdy miała publicznie odwagę mówić, że ma żałobę po zwierzęciu. 


Zobacz wideo

Po słowach prof. Bralczyka. Czy istnieje żałoba po psie?

Gościni Małgorzaty Wołczyńskiej przyznała, że traktowała to jak wyraz walki ze zmuszaniem ludzi, “którzy mają głębokie relacje ze zwierzętami, którzy mają wysoki próg szacunku do zwierząt i nie potrzebują formować swojego ego poprzez rozdzielanie świata zwierząt i ludzi”, do ukrywania takich emocji i takich zachowań. – Koko nie była zwierzęciem, które traktowałam jak członka rodziny. Koko była członkiem rodziny. Oczywiście psem, innego gatunku, ale te różnice gatunkowe są drugorzędne w sytuacji, w której się kogoś szanuje – przekonywała. 

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj ze specjalnej oferty. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

– Ja nie mogłabym mieć żałoby, gdyby Koko zdechła. Jestem pewna, że to się wyklucza – powiedziała. Dodała, że poczułaby się bardzo głęboko urażona i dotknięta jako osoba w żałobie, gdyby prof. Bralczyk powiedział jej, że Koko zdechła. Kuszlewicz twierdziła, że od lat zajmuje się zwierzętami i zgłębia tę problematykę. – Mam wiedzę zarówno na temat świadomości doznaniowej, jak i tego, że są złożonymi wspaniałymi istotami, mają swoje pragnienia, odczuwają ból, strach, ale przecież też radość – wyliczała. Przekonywała, że stanęła radykalnie po stronie zwierząt, postawiła wszystko na jedną kartę i poczuła siłę do tego, by mówić, że Koko umarła. 

Co za tym idzie, mogła też mówić o własnym stanie wykończenia fizycznego i psychicznego po jej umieraniu, czy o wysiłku finansowym, jakim jest ratowanie najbliższego członka rodziny. – Żałoba i umieranie zwierząt jest objęte takim stabuizowaniem. To się teraz zmienia – przyznała, dodając, że to bardzo istotne, bo przecież to także sygnał dla otoczenia. Taki ktoś jest obolały po stracie, nie ma siły, może być mniej wydajny czy potrzebować przytulenia. – Zwierzęta umierają i ludzie mają po nich żałobę – stwierdziła stanowczo. 

Bralczyk a środowisko myśliwskie

– Ja w ogóle nie mam potrzeby wyzłośliwiania się i celowania dokładnie w profesora Bralczyka, ponieważ on wywołał jakąś dyskusję – przekonywała gościni TOK FM, po czym nazwała językoznawcę “umoczonym, utaplanym, brodzącym w uwikłaniach kulturowych” symbolem pewnego myślenia o zwierzętach. Jej zdaniem podkreślanie przez Bralczyka odrębności sformułowań zarezerwowanych dla ludzi była przejawem “skrajnego antropocentryzmu”. – Tak jakby jego podmiotowość zależała od tego, czy przypadkiem istoty innego gatunku nie będą mieć wyższego statusu – analizowała wypowiedź językoznawcy. Dodała nawet, że nie pozostaje bez znaczenia sympatyzowanie Bralczyka ze środowiskiem myśliwskim, bo przebija z tego sposób myślenia, że człowiekowi zdecydowanie więcej wolno. 

Jej zdaniem to jest pewien sposób myślenia o człowieku jako najwyższym bycie, “który ma prawo zarządzać, dawać i odbierać życie”. – On rodzi się i umiera, a zwierzę zdycha, czyli jego – zwierzęcia – śmierć jest zdecydowanie mniej ważna i jego życie jest zdecydowanie mniej istotne – wnioskowała ze słów, które padły w programie telewizyjnym. 

Komory gazowe

Zapytana o to, jak zwierzęta są określane w języku prawniczym, goszcząca w TOK FM adwokatka przyznała, że to takie “pomieszanie z poplątaniem”. – Z jednej strony mamy bardzo ładne, daleko idące słowa w ustawie o ochronie zwierząt. Każde zwierzę wymaga humanitarnego traktowania, liczą się potrzeby zwierzęcia, zwierzę nie może cierpieć – wyliczała. Przytoczyła, że w ustawie o ochronie zwierząt mamy zapisy o stresie, cierpieniu, doznaniach fizycznych i psychicznych. – Więc ten język jest rzeczywiście językiem patrzącym na zwierzęta względnie podmiotowo – uznała, lecz od razu dodała, że z drugiej strony istnieje całe uwikłanie prawne i kulturowe, mające uwzględnić, że zwierzęta zabijamy i na zasadach masowego mordu przerabiamy na produkty. 

Szczegółowe akty prawne, jak tłumaczyła Kuszlewicz, w swoich technikaliach zmieniają więc te potrzeby i cierpienia zwierząt na “komory gazowe”. Na to, że zwierzę staje się własnością. Prawniczka zauważyła więc w języku prawniczym – i nie tylko – wyraźną dychotomię. – Tam, gdzie jest nam dość wygodnie, gdzie mamy relacyjność, gdzie kochamy, tam jesteśmy gotowi poszerzać język, włączając zwierzęta w spektrum naszego odczuwania, darzymy je, uznajemy, cenimy, kochamy – tłumaczyła. Jednak jest też ta druga strona, kiedy zwierząt używamy. I wtedy “one muszą zostać wypchnięte poza nawias czułości”, żeby mogły trafić do wspomnianej komory gazowej. – Dokładnie takim językiem mówi rozporządzenie o ochronie zwierząt podczas ich uśmiercania – powiedziała.

Zwierzobójstwo i psynki

Zdaniem Karoliny Kuszlewicz po wyrażaniu sprzeciwu wobec słów prof. Bralczyka, kolejnym krokiem jest tworzenie i używanie neologizmów jak “zwierzobójstwo” czy “ekobójstwo”. – Język jest sferą publiczną, więc coś się musi w tym człowieku zmienić w odniesieniu do patrzenia na zwierzę, żeby zdołać nazwać na przykład żałobę albo umieranie, albo powiedzieć, że dochodzi do zwierzobójstwa – tłumaczyła. Bo spektrum postaw człowieka wobec zwierzęcia jest bardzo szerokie. – Ja w tym spektrum widzę też miejsce dla takich słów jak “zdychanie”, bo są ludzie, dla których w ich świecie wartości zwierzęta wciąż zdychają. I niestety do takich ludzi zaliczamy prof. Bralczyka – stwierdziła. Dla niej takie słowa jak “żałoba” czy “umieranie” używane wobec zwierząt muszą najpierw wykuć się w sercu i w myślach. 

Prawniczka stwierdziła, że zwierzęta były przez stulecia “poza nawiasem włączenia do społeczeństwa”, a XX i XXI wiek to czas ekstremów ich wykorzystywania. Dlatego, jej zdaniem, to bardzo dobrze, że pojawia się też coraz więcej określeń typu “psynki”, “psórki”, “mamy psów”. – Są jakimś sposobem szukania miejsca na relacje, które jeszcze 15-20 lat temu publicznie nie mogły być w żaden sposób nazwane, bo nie wypadało, bo to obrażało rodzinę, bo było się dziwnym, bo było się na marginesie razem z tymi zwierzętami – przekonywała. Uznała je za często zabawne, ale też pełniące funkcję symboliczną. – Zwykła rodzina może funkcjonować w taki sposób, że będzie rodziną międzygatunkową i nie jest to nic niepełnego czy karykaturalnego, ale jakoś musimy sobie te relacje opowiadać – spuentowała. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł'Lucyna – tak też do niej mówiliśmy'
Następny artykułPożar zboża na polu