A A+ A++

Małgorzata Szumowska: No pewnie! To, co teraz robię, to rodzaj przedłużenia ich marzeń. Że spełniam ambicje, których oni nie byli w stanie zrealizować, bo żyli w takich, a nie innych czasach i przedwcześnie umarli.

Ojciec [dziennikarz i dokumentalista Maciej Szumowski – red.] przecież chciał być fabularzystą, tylko się na to nie zdecydował, mimo że sam Wajda go do tego namawiał – był ponoć jednym z pierwowzorów dziennikarki, którą Krystyna Janda gra w „Człowieku z marmuru”. Przed matką [pisarka Dorota Terakowska – red.] z kolei otworzyła się międzynarodowa kariera w dziedzinie literatury dziecięcej, ale wszystko zastopowała jej choroba.

Co daje praca poza Polską?

– Łapiesz dystans do tego, co dzieje się na krajowym rynku, gdzie liczy się jednak głównie polski kontent. Kochamy polskie filmy, kręcone po polsku, z polskimi aktorami, których rozpoznajemy, którzy funkcjonują w lokalnym systemie gwiazdorskim.

Ciekawie jest też pracować z anglojęzyczną ekipą, która zjadła zęby na bardzo różnych projektach i ma inne podejście do fachu. Nie mówię, że lepsze niż u nas, bo polskie ekipy są absolutnie wspaniałe, ale po prostu inne. Możesz się czegoś nauczyć. No i bycie reżyserem do wynajęcia – to jest zupełnie nowy kontekst. Praca nad czyimś tekstem, w nie swoim języku.

Od jakiegoś czasu piszemy razem z Michałem Englertem scenariusze naszych filmów autorskich. Wygląda to tak, że dwa lata albo rok zajmuje nam pisanie, potem rok szukamy pieniędzy na film, potem jest kręcenie, produkcja, postprodukcja. To wszystko trwa czasem nawet trzy, cztery lata. A w trakcie nic nie stoi przecież na przeszkodzie, żeby zrobić jakiegoś „joba”, jak my to nazywamy z Michałem [Englert jest jednocześnie autorem zdjęć do filmów Szumowskiej – red.], czyli po prostu fajny anglojęzyczny projekt. Nie mówię o filmach akcji – nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć, gdyby ktoś mi coś takiego zaproponował. Mówię o ambitnych filmach z ciekawą obsadą.

Kiedyś myślałam, że liczy się tylko kino autorskie. Ale byłam dwa razy w jury prestiżowych międzynarodowych festiwali, w Berlinie i w Wenecji, i zobaczyłam to wszystko od środka.

Co konkretnie?

– Gdy jesteś w jury, oglądasz trzy filmy konkursowe dziennie, a wszystkie trwają ponad dwie godziny. Gwarantuję ci: dużą część projekcji ciężko w ogóle wysiedzieć. Te filmy często gdzieś potem przepadają, a same nagrody to wynik kompromisu między różnymi wizjami jurorów. Z tych dwóch konkursów, które obejrzałam w całości, najbardziej podobała mi się „Faworyta” Yorgosa Lanthimosa.

Po tym doświadczeniu pomyślałam, że nie wiem, czy chce mi się natychmiast robić kolejny film dla wąskiej festiwalowej widowni. Miałam poczucie, że fajnie byłoby zrobić dla odmiany film, który jest zaczepiony w dwóch światach: i komercyjnym, i festiwalowym.

Gdy oglądałam „Córkę boga”, przez media przetaczała się akurat dyskusja o tym, że w dobie pandemii kobiety u władzy lepiej sobie radzą z wyprowadzaniem krajów na prostą niż mężczyźni. Ciekawie się to zrymowało z twoim filmem opowiadającym o władzy przesyconej męskim pierwiastkiem i o tym, że jeśli ta władza się nie zmieni, to się pogrąży.

– Dla mnie ten scenariusz był ciekawy przede wszystkim z powodu postaci głównej bohaterki. Dużo mniej interesowała mnie cała figura tej sekty skupionej wokół faceta, który myśli, że jest bogiem. Bardziej podróż dziewczyny, która z gówniary przechodzi w silną kobietę, nagle zaczyna rozumieć, że ten ojciec/bóg/kochanek – nie wiadomo, kim on właściwie do końca jest – to jest jakaś pusta figura. Musi się przeciwko niemu zbuntować.

Od początku było wiadomo, że Raffey Cassidy chce grać tę rolę, a to jest wybitnie utalentowana młoda dziewczyna, która zagrała m.in. w „Zabiciu świętego jelenia” Lanthimosa. Jest z Manchesteru, porusza się trochę jak chłopak. Ma w sobie coś z rewolucjonistki.

W latach 90., kiedy zaczynałaś, polskie kino było w zapaści. Ale ty mimo wszystko robiłaś „Ono”.

– To były absurdalne czasy. Pamiętam taką sytuację: gdy „Szczęśliwy człowiek” był nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej, mój ówczesny dystrybutor nie wiedział w ogóle, że trzeba było wysłać kasety VHS do członków Akademii, żeby mogli film zobaczyć i ewentualnie na niego zagłosować. Miałam 26 lat, byłam kompletnie zielona, z rozdziawioną gębą siedziałam na gali, oglądając jakieś gwiazdy. Pamiętam, że podeszłam do Michaela Hanekego, coś tam do niego dukając, cała szczęśliwa i rozanielona. Ale te kasety nie zostały wysłane, więc nie miałam szans na nagrodę.

Wtedy też filmy były wysyłane na niewłaściwe festiwale, bo producenci nie mieli orientacji, które z nich są ważne. Widząc bezradność osób wokół mnie, sama zaczęłam swoje filmy produkować.

Dziś łatwiej się przebić polskim filmowcom?

– Ludziom się tak wydaje, bo kiedy wygrywasz jeden festiwal, drugi, zagraniczni producenci zaczynają wysyłać ci scenariusze, agenci dzwonią. Ale ja nadal uważam, że to jest cholernie trudne. Od momentu, kiedy ktoś zaczyna interesować się tobą jako filmowcem, do momentu, gdy masz podpisaną umowę i stajesz na planie filmu, jest daleka droga. Amerykańskie kino działa inaczej niż europejskie i polskie. Ci ludzie inwestują prywatne pieniądze, więc patrzą ci na ręce i chcą mieć pełną kontrolę nad tym, co robisz.

To widać też później na planie. To jest zupełnie inny świat i inny sposób pracy. Od początku mieliśmy przy „Córce boga” producentów na planie. Były codzienne narady, który dialog wyrzucamy. Każdy krok musiałam relacjonować producentom. Davida Lancastera, mojego producenta, który wcześniej zrobił „Whiplash” i „Drive”, poprosiłam w końcu, żeby zjechał z planu i zostawił na miejscu tylko swoją prawą rękę, młodą Stephanie Wilcox, bo mi po prostu przeszkadzał.

Na planie bywali też czasem agenci aktorów czy scenarzystów. Żeby w takich warunkach dokopać się do esencji filmu, skupić się na tym, co jest twoim zadaniem, musisz mentalnie się odgrodzić od tego chaosu wokół.

Żeby robić karierę międzynarodową w kinie, trzeba dziś mieszkać w jakimś konkretnym miejscu?

– Jeżeli chodzi o Europę – nie. Ale jeżeli chcesz robić karierę w Stanach, musisz mieszkać w Stanach, a konkretnie w Los Angeles.

Rozważałabyś przeprowadzkę?

– Nie na zawsze, bo jestem bardzo związana z Warszawą, z Mokotowem, z przyjaciółmi. Ale żeby na jakiś czas kiedyś się przenieść? Czemu nie. Na przykład z powodu surfingu, bo LA to jest raj na ziemi dla surferów.

Jak dotknęła cię pandemia?

– W pierwszej chwili panikowałam, miałam dużo rzeczy nagranych, pewne projekty miały się lada moment rozpocząć. I oczywiście się nie rozpoczęły. Ale teraz z perspektywy widzę, że dobrze, że miałam czas, żeby wziąć oddech, nie wchodzić w nic z rozpędu. Miałam małe zawirowania finansowe, korzystałam z tarczy, ale nie mogę się porównywać absolutnie do osób, które mają poważne problemy, żeby utrzymać rodzinę.

Musiałaś skorzystać z tarczy?

– Kina były zamknięte, więc kiniarze komuś nie płacili, a przez to z kolei ktoś nie płacił tobie. Filmowcy żyją z dnia na dzień – to nie jest tak, że masz naodkładane nie wiadomo jakie oszczędności.

Pewnie to trochę zależy od tego, jakie kto ma podejście do pieniędzy?

– No to ja mam takie, że nigdy nie myślałam o gromadzeniu oszczędności. Moi rodzice w ogóle nie przywiązywali do tego wagi. To podejście wyniosłam z domu. Raz pieniądze w domu były, raz nie. Jak były, to rodzice do spodu je wydawali. Jak nie było, pożyczali. Ich stosunek do spraw materialnych był taki, że liczy się, żeby być, a nie mieć.

Dobre podejście?

– Nigdy się na nim nie zawiodłam, ale może mam szczęście, bo to nie jest zbyt racjonalne. Z drugiej strony życie jest tak krótkie, że dla mnie myślenie o tym, że trzeba mieć własne mieszkanie, które jest wykupione, albo że samochód musi być na własność, a nie w leasingu, że musisz mieć odłożone w banku pieniądze, jest jednak trochę absurdalne. Oczywiście jestem i byłam właściwie zawsze w dobrej, uprzywilejowanej sytuacji finansowej, więc łatwiej mi mieć taką postawę. Pewnie miałabym inną, mając całe życie kłopoty finansowe – jak wielu ludzi wokół. Niby to czcze gadanie, ale jak myślę, że po tej pandemii przyjdzie następna, co wszyscy przewidują, i będzie krach, to przecież wszystkie te nasze oszczędności naprawdę nie będą wiele znaczyły. Ani to, że ma się mieszkanie na własność. Nasze dzieci też będą żyły w zupełnie innym świecie. Nie sądzę, że będą się w nim liczyły studia na Harvardzie, tylko zgoła coś innego.

Takie myślenie daje wolność?

– Ogromną. Nie ma dla mnie znaczenia bogactwo, to nie są rzeczy, które mi imponują. Stąd też, myślę, wzięły się moje wybory w latach 90. Wtedy wiele osób wybierało zrobienie kasy – i można było ją zrobić stosunkowo łatwo. Bardzo dużo ludzi porobiło kariery w biznesie, pobudowało domy z basenami. Tylko że ja byłam tak wychowana, że dom z basenem mi nigdy nie imponował, raczej mnie śmieszył. Gdzie indziej lokowałam ambicje. Położyłam wszystko na szali, żeby stać się autorką filmową rozpoznawalną w Europie. Częściowo się udało.

Jeśli nie dom z basenem, to co w takim razie fajnie jest mieć? Jest coś takiego?

– Fajnie jest mieć nianię do dzieci, jak dzieci są małe. Możesz wtedy bez problemu jechać na plan filmowy. Jeżeli nagle musisz gdzieś jechać za granicę, możesz to zrobić, bo jest taka osoba w domu, która czuwa, żeby się to wszystko nie rozpadło. U nas jest taka osoba, zawsze była – i to jest nieocenione. Kasia bardzo nam pomaga. Dzięki temu możesz jako artysta się realizować. To jest ta wolność, na którą potrzebne są pieniądze.

Scena nawiązująca do „Podwójnego życia Weroniki” była wpisana w scenariusz „Córki boga” czy ją dodałaś?

– Jest moja. Chcieliśmy z Michałem dodać jeszcze dwie tego typu sceny albo chociaż jeszcze jedną, ale nie dało się tego przewalczyć z producentami.

Szkoda, jest świetna. Stawia ten film całkowicie na głowie. Daje mu inny sens.

– To jest właśnie najtrudniejsze w takim projekcie, który ktoś za ciebie kreuje od początku, składa na niego pieniądze: przekonać producentów do swoich pomysłów. Ale gdybym robiła kolejny taki film, na pewno byłoby mi już łatwiej. Już wiedziałabym, jak to zrobić.

[FILMY MAŁGORZATY SZUMOWSKIEJ]

Filmy Małgorzaty Szumowskiej. Fot.: Materiał prasowy

Sponsoring, 2011

Filmy Małgorzaty Szumowskiej. Fot.: Materiał prasowy

W imię, 2013

Filmy Małgorzaty Szumowskiej. Fot.: Materiał prasowy

Body/Ciało, 2015

Filmy Małgorzaty Szumowskiej. Fot.: Materiał prasowy

Twarz, 2017

Filmy Małgorzaty Szumowskiej. Fot.: Materiał prasowy

Córka boga, 2019

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLato skarbów
Następny artykułPolskie nastolatki. Smutne i samotne