A A+ A++

Głośny, kontrowersyjny projekt „DAU” poddaje analizie sowiecką mentalność z czasów stalinizmu. Część tego antropologiczno-socjologicznego eksperymentu twórcy zdecydowali się udostępnić już teraz w sieci.

Wpłacając 3 dol. na konto producenta na jego stronie, można obejrzeć jeden z trzech filmów wchodzących w skład tego projektu: „DAU. Natasza”, „DAU. Matka Nora” i „DAU. Degeneracja” (na razie tylko w rosyjskiej i angielskiej wersji językowej). Niebawem mają być udostępnione kolejne: „DAU. Trzy dni”, „DAU. Odważni ludzie”, „DAU. Katia, Tania”, „DAU. Nowy mężczyzna” oraz jeszcze siedem innych. W sumie – 14 tytułów, ale portal nie informuje, czy na tym sprawa się zakończy, gdyż filmy powstają na bieżąco z ponad 700 godzin nakręconego materiału, a montaż trwa. Przy czym nie ma to być serial ani podzielona na szereg odrębnych opowieści saga, jak nie przymierzając „Gwiezdne wojny”. Istotą i celem tego niesłychanie ambitnego zamierzenia jest syntetyczne przybliżenie antybohaterskiego uniwersum – stanu umysłu totalitarnej rzeczywistości. Temu ma służyć historyczna rekonstrukcja w epickiej skali zamkniętego, zniewolonego społeczeństwa.

Najbardziej szalony projekt wszech czasów

Niemająca odpowiednika w sztuce współczesnej realizacja gargantuicznego projektu „DAU” od samego początku została pomyślana jako totalna improwizacja. Ale nie tylko z tego powodu okrzyknięto ją najbardziej szalonym projektem filmowym wszech czasów. To coś w rodzaju stalinowskiego „Truman Show”. Albo „Big Brothera” odtwarzającego sowiecki system, w jakim mieli nieprzyjemność żyć mieszkańcy ukraińskiego Charkowa 70 lat temu. Kamery nie podglądają paru wybranych celebrytów, tylko tysiące ludzi. Uczestnicy tego eksperymentu zgodzili się dobrowolnie zamknąć w specjalnie skonstruowanej przestrzeni zwanej Instytutem i spędzić w niej, odcięci od internetu i reszty świata, blisko trzy lata.

mat. pr.Kadr z filmu „DAU. Natasza”

Wszystko zrodziło się w głowie urodzonego w Moskwie reżysera Ili Khrzhanovskiego (rocznik 1975). Świetnie wykształconego rosyjskiego Żyda z rodziny artystycznej. Ojciec – uznany twórca filmów animowanych, matka – filolożka i scenarzystka, dziadek – aktor. Ilya ukończył ASP w niemieckim mieście Bonn oraz słynny WGIK. Otarł się o reklamę, dużo pracował w telewizji. W 2004 r. zadebiutował tradycyjną w formie, ale niezwykłą w treści fabułą „4”, nagrodzoną m.in. w Rotterdamie, Seattle i Atenach. O przypadkowo poznających się w barze dwóch mężczyznach i kobiecie, którzy kłamią jak najęci, przybierając fikcyjne życiorysy. Można powiedzieć, że „DAU” jest osobliwym rozwinięciem tamtego pomysłu. To duchowa eksploracja ukrywanej, ciemnej strony systemu i samego siebie.

Czytaj też: Wszędzie pełno informacji o wirusie. Gdzie czają się pułapki?

Największy plan filmowy Europy

Zaczęło się od chęci sfilmowania biografii Lwa Dawidowicza Landaua (1908–68), rosyjskiego laureata Nobla w dziedzinie fizyki (nazywanego Dau – stąd tytuł), który wniósł ogromny wkład m.in. w program budowy bomby atomowej i rozwój mechaniki kwantowej. Landau przyjaźnił się z najwybitniejszymi umysłami epoki, m.in. duńskim badaczem atomu Nielsem Bohrem, amerykańskim neurochirurgiem Jamesem Fallonem, francuskim biochemikiem Lukiem Bige′em. Prowadził też bardzo ciekawe, niekonwencjonalne życie na wzór hipisowskiej komuny. Eksperymentował z narkotykami, był gorącym zwolennikiem otwartego małżeństwa i wolnej miłości, a w 1962 r. uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu, który przekreślił jego błyskotliwie rozwijającą się karierę.

Gdy na terenie opuszczonego basenu w Charkowie (północno-wschodnia Ukraina) stanęła w 2009 r. gigantyczna replika jednego z najsłynniejszych instytutów badawczych, w którym pracował Landau, 34-letni wówczas reżyser Ilya Khrzhanovskiy nieoczekiwanie zmienił zdanie. Wyrzucił do kosza scenariusz napisany przez modnego pisarza konceptualnego Władimira Sorokina i zamiast ekstrawaganckiego portretu zasłużonego naukowca postanowił zbudować oraz drobiazgowo odtworzyć cały ówczesny świat i zająć się najrozmaitszymi typami ludzkimi – od pławiących się w rozpuście intelektualistów, uczonych i artystów po bibliotekarki, kelnerki i oficerów służby bezpieczeństwa.

Kadr z filmu „DAU. Matka Nora”mat. pr.Kadr z filmu „DAU. Matka Nora”

Na 12 tys. m kw. – największym planie filmowym Europy – w urządzonym tam klonie stalinowskiego skansenu pracowało na stałe 400 aktorów i ok. 10 tys. statystów, którzy za namową reżysera zgodzili się tam przebywać 24 godziny na dobę aż do końca rejestracji. Wybrano ich z 350 tys. wolontariuszy, którzy wyrazili chęć zmierzenia się z tematem.

Czytaj też: ZSRR dla cudzoziemców

Aktorzy nie wyszli z ról

Nikt nie wiedział, jak długo potrwają zdjęcia. Projekt nie miał scenariusza. Żadnych napisanych dialogów ani z góry gotowych scen. Sytuacje rodziły się spontanicznie pod wpływem dyskusji i rozmów między uczestnikami. Wyznaczone były jedynie ogólne ramy – konkretna data i miejsce akcji (1938–68). Sprzęt, ubranie, żywność, pieniądze – pochodziły z epoki. Wszyscy mieli zachowywać się tak, jakby przenieśli się w czasie. Mieli pracować, ubierać się, odpoczywać, mieszkać, kochać, kłócić się i nienawidzić jak za komuny.

Mieszkańcy Charkowa, spośród których zgłosiło się najwięcej wolontariuszy, nie mieli z tym najmniejszych problemów. Reżyser tłumaczy to tym, że Charków był najbardziej zsowietyzowanym miastem w ZSRR, a jego mieszkańcy do dziś zachowali radziecką wrażliwość. W sumie „DAU” kręcono niecałe trzy lata – z niewielkimi przerwami głównie od października 2009 r. do listopada 2011 r. Bez udziału ukrytych kamer jak w „Big Brotherze”. Za to z kilkoma grupami realizatorów, którzy symultanicznie w różnych częściach Instytutu dokumentowali reakcje uczestników. Wymagano od nich tylko jednego – żeby nie wychodzili ze swoich ról, nawet jeśli ekipy filmowej nie będzie już w pobliżu.

Czytaj też: Jak sobie dziś radzą byłe republiki radzieckie

Doprowadzało to do surrealistycznych sytuacji. Trochę jak w stanfordzkim eksperymencie więziennym przeprowadzonym przez Philipa Zimbardo. W sztucznie wykreowanej rzeczywistości rodziły się prawdziwe dzieci zrodzone z fikcyjnych związków zawieranych na planie. Niektórzy nadgorliwie utożsamili się z rolami strażników więziennych. Pokusa wyjścia poza bezpieczny model zachowania dawała o sobie znać szczególnie w sytuacjach, gdy daną postać grała osoba o zbliżonej do niej przeszłości i podobnym doświadczeniu. Przykładowo rolę agenta brutalnie torturującego Nataszę – tytułową bohaterkę jednego z filmów – grał Władimir Azhippo, autentyczny oficer KGB. Przebieg tej sceny z kulminacją w postaci obrzydliwego gwałtu z użyciem butelki koniaku jest podwójnie szokujący. Wykonawcy odgrywają to w bardzo naturalistyczny sposób, nie oszczędzają się. Trudno wtedy nie pomyśleć, że ta upokarzająca scena seksualnej przemocy został okupiona prawdziwym cierpieniem zarówno aktorki, jak i anonimowych ofiar, które posłużyły za inspirację. Ale czyż nie o taki efekt moralnego, orwellowskiego wstrząsu w tym projekcie chodzi?

Czytaj też: Prof. Zimbardo eksperymentuje w Katowicach

Kadr z filmu „DAU. Degeneracja”mat. pr.Kadr z filmu „DAU. Degeneracja”

Na planie bez telefonu, bez psychologa

W Daua wcielił się Teodor Currentzis, grecki dyrygent pochodzenia rosyjskiego, a jego żonę Korę zagrała Radmila Shchegoleva, jedyna profesjonalna aktorka w jego otoczeniu. Khrzhanovsky polecił jej w ramach przygotowań odbyć staż w zakładzie pracy. Skończyło się na rocznym pobycie w fabryce czekolady. Z ciekawości na plan wpadała słynna performerka Marina Abramović. Załapała się na epizodyczną rolę wykładowczyni anatomii. W jednej z orgii bierze udział awangardowy artysta Carsten Höller, a gdzieś w drugim albo trzecim tle sprawne oko wyłapie m.in. sylwetkę słynnego reżysera teatralnego Petera Sellara.

Oczywiście aktorzy biorący udział w „DAU” wiedzieli, że znajdą się w trudnych sytuacjach, które – paradoksalnie – sami sobie wymyślą lub zaimprowizują. Zdaniem Khrzhanovskiego wszyscy mieli jasność, na co się decydują. Z jego punktu widzenia – co reżyser podkreśla w wywiadach – ta bardzo ciężka, emocjonalna podróż była uczciwa. Reguły postępowania oraz metodę realizacji każdy ochotnik znał. W dowolnej chwili można się było wycofać. Nie wolno było tego uczynić jedynie głównym wykonawcom, na których spoczywał ciężar prowadzenia narracji.

Tylko co to znaczy „uczciwa”? Jeden z biorących udział w tym eksperymencie wyznał, że za to, iż przemycił na plan telefon komórkowy, spotkały go szykany. Za karę jego nazwisko zostało wypisane dużymi literami na tablicy, jakby był przestępcą. Więc zrezygnował. Wielu uczestników zarzucało Khrzhanovskiemu łamanie zasad etyki zawodowej, manipulację, a nawet molestowanie. Najgorsze jednak było to, że jako odpowiedzialny za przebieg tak depresyjnego, a zarazem innowacyjnego projektu nie zapewnił uczestnikom niezbędnej opieki psychologicznej. Także dzieciom.

Jeden z filmów „DAU” przedstawia przemilczane, patologiczne zjawisko wykorzystywania nieletnich w okresie komunizmu. Niedawno na Ukrainie zostało wszczęte śledztwo w sprawie powtarzających się zarzutów stosowania tortur psychicznych i fizycznych wobec dzieci biorących udział w realizacji. Prokurator nazwał metody reżysera zwyrodniałymi. Z tego samego powodu kłopoty może mieć rosyjski oligarcha Siergiej Adoniew, który w znacznym stopniu sfinansował przedsięwzięcie z fortuny zarobionej na interesach w branży telekomunikacyjnej.

Czytaj też: Każdy może być katem

Triumf woli, porażka artyzmu

Filmowanie zakończyło się niespodziewanie pod koniec 2011 r., gdy zaproszona do współpracy grupa neonazistów wtargnęła na plan i zniszczyła dekoracje. Wszystko to, a jakże, zostało pieczołowicie zdokumentowane i nagrane. I oczywiście włączone do projektu. „Być może – skwitował jeden z recenzentów – był to jedyny logiczny sposób, by zatrzymać produkcję, która mogła trwać wiecznie”.

Kadr z filmu „DAU. Natasza”mat. pr.Kadr z filmu „DAU. Natasza”

Pierwszy publiczny pokaz podmontowanych, wybranych scen cyklu odbył się półtora roku temu w Centre Pompidou w Paryżu (zamiast, jak planowano, na festiwalu w Cannes w 2011 r.), wywołując skandal. Projekcjom w salach wystylizowanych na charkowski Instytut towarzyszyła przygotowana z tej okazji wystawa inspirowana rosyjską awangardą. Na otwarciu serwowano barszcz, kwas chlebowy i wódkę, w kuluarach kręcił się Jonathan Littell, zaproszony do wzięcia udziału w panelu dyskusyjnym poświęconym dystopijnemu imperium, a tło dźwiękowe ubarwiały industrialne dźwięki produkowane przez Briana Eno i Roberto del Naya z Massive Attack. W normalny dzień na instalację można się było dostać wyłącznie za okazaniem specjalnej wizy uprawniającej do wstępu na sześć, 24 godziny lub na czas nieograniczony. Żeby ją otrzymać, trzeba było wypełnić specjalny formularz w celu rejestracji, co miało wprowadzać w klimat komunistycznej biurokracji i wszechobecnej inwigilacji. Jedno z pytań dotyczyło świadomego zaangażowania w autodestruktywne działania, bez ponoszenia za to konsekwencji. Już wtedy pisano, że to triumf woli Khrzhanovskiyego, ale ogromna porażka artyzmu i kunsztu.

Degrengolada, megalomania, eksperyment

Na tegorocznym festiwalu w Berlinie, gdzie premierowo zaprezentowano dwa w pełni gotowe obrazy z cyklu „DAU” – 145-minutową „Nataszę” i 355-minutową „Degenerację” – pierwszy z nich uhonorowano Srebrnym Niedźwiedziem za wkład w rozwój sztuki filmowej. Nagrodę dedykowano jednak nie reżyserowi, tylko bezpiecznie – autorowi zdjęć Jürgenowi Jürgesowi.

Sam film zebrał różne oceny. Od zachwytów po miażdżącą krytykę. Pisano o szoku, piekielnej wizji, obraźliwym tonie. Rosyjskie media okrzyknęły „Nataszę” polityczną prowokacją i pornograficzną propagandą. Zachodni recenzenci, nieznający na ogół realiów sowieckiego reżimu, byli pod wrażeniem. Film jest przerażającą wizją zniewolenia, upokorzenia i moralnego upadku. W „Nataszy” kobieta w średnim wieku, pracująca w kantynie dla naukowców, odtrącona przez żonatego kochanka, szuka spełnienia w romansie z francuskim profesorem. Co wieczór upija się z koleżanką. Gdy uprawia seks z zamroczonym alkoholem kochankiem, wydaje się, że aktorzy przestają się kontrolować. Gdy wymiotują – podobnie. A potem Natasza zostaje brutalnie przesłuchana przez oficera bezpieki i zmuszona do złożenia donosu.

Minimalistyczna, impresyjna fabuła nie wydaje się specjalnie odkrywcza. Ale nawet jak na współczesne standardy ekstremalny naturalizm scen libacji i seksu nawiązujący do stylu duńskiej Dogmy budzą niesmak. Bezlitośnie operująca kamera nie pozostawia złudzeń ani przestrzeni dla wyobraźni. Najbardziej dosadny jest jednak autentyzm opisu moralnej degrengolady, co pewnie wybrzmi jeszcze mocniej w kolejnych częściach projektu „DAU” – megalomańskiego, monumentalnego projektu badającego granice kontroli i autorytaryzmu. Jedynego takiego eksperymentu w historii kina oraz w historii sztuki.

Czytaj też: Stalinizm, wersja wzorcowa

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKoronawirus w Bydgoszczy. Prawnicy doradzają medykom
Następny artykułAdam Sztaba i ponad 700 muzyków. “Co mi Panie dasz” doby koronawirusa bije rekordy