A A+ A++

Ciąg dalszy refleksji sprzed dwóch tygodni – refleksji, w ramach których próbuję wydobyć co ciekawsze kąski z czegoś tak nudnego w potocznym rozumieniu jak bibliografia. Zapowiadałem, że dziś będzie o pałacu (lub zamku, jak kto woli) w Mosznej; zatem… W kontekście źródeł widać kilka problemów. Pierwsze dwa biorą się – jak to często w życiu bywa – z pojęciowego bałaganu.

Po pierwsze – słysząc hasło „dokumenty o Tiele-Wincklerach”, nietrudno pomyśleć „aha, to coś o Mosznej”. Tymczasem niekoniecznie tak musi być. Co więcej – jest spore prawdopodobieństwo, że o rezydencji będzie tam niewiele lub nic. Może być np. o katowickiej spółce, o rodzinnej fundacji, o tej czy innej kopalni czy hucie, o pałacu w Berlinie, Miechowicach, Kujawach (tych w gminie Strzeleczki). 

„Mosznocentryzm” – jak zwykłem to nazywać – narzuca się nam, osobom będącym stąd. Tymczasem moszneński pałac to element układanki – owszem, ważny, i to bardzo, ale jednak element. Bardzo mocno wynika to z książki historyczno-genealogicznej „Tiele-Wincklerowie. Arystokracja węgla i stali” dr. Arkadiusza Kuzia-Podruckiego.

Wynika to także z tekstu w popularnej Wikipedii, gdzie Tiele-Wincklerowie przedstawieni są jako ród śląsko-meklemburski. Z kolei w niemieckojęzycznej odsłonie tego hasła nacisk kładziony jest na Meklemburgię. Można się zżymać na Niemców, że się „lansują”, ale – co by nie mówić – gdy powstawało dwuczłonowe nazwisko i połączony herb Tiele-Winckler, zgodę na to wyraził (jak czytamy w opracowaniach) Wielki Książe Meklemburgii.

Drugie zamieszanie pojęciowe dotyczy nazwy „Moszna”. To, co napiszę, jest być może dla nas, tutejszych, oczywiste, ale dla przyjezdnych już niekoniecznie. Otóż „Moszna” to nie nazwa zamku (jak „Książ” albo „Czocha”), ale nazwa miejscowości, tylko i wyłącznie. Stwierdzenie, że w Mosznej byli templariusze (abstrahując już od kwestii prawda-nieprawda), dla niejednego odbiorcy oznacza, że byli oni w zamku. A to już zupełne nieporozumienie.

Trzecia sprawa – też w zasadzie dotycząca porządku pojęciowego – to konieczność odróżniania źródła od opracowania. Spojrzenie do bibliografii pozwala określić, czy autor publikacji dotarł do jakichś archiwalnych dokumentów, czy tylko referował efekty czyjegoś szperania. Nie neguję referowania, kompilowania – też mogą być one wartościowe, i często są (można np. spopularyzować czyjeś mało znane odkrycie). Tym niemniej – ktoś, kto dotarł do dokumentów, pisanych często w innym języku, w innej epoce, jest prawdopodobnie tym, kto wszedł bardzo głęboko w problematykę.

Jeśli chodzi o badanie zamku w Mosznej i Tiele-Wincklerów ze źródłowością nie jest najlepiej, a niedobór dokumentów to nie jedyny problem. Autorzy opracowań odwołują się jedni do drugich, a wykaz niemieckojęzycznych materiałów można spotkać w zasadzie tylko w wyżej wspomnianej „Arystokracji węgla i stali”. Dr Arkadiusz Kuzio-Podrucki nie zarzeka się, że dotarł do wszystkich dokumentów o Tiele-Wincklerach. Na pewno jednak zrobił solidną źródłową robotę.

Dobra znajomość języka niemieckiego – niby rzecz oczywista, gdy chce się badać dzieje naszego regionu, a jednak tak często warunek ten nie jest spełniony. W rezultacie powstają teksty powierzchowne (nawet jeśli ciekawe), czasem obarczone istotnymi błędami. Najwięcej pułapek czeka na kogoś, kto nie wie, czego nie wie. Błędy atakują wtedy wyjątkowo podstępnie.

Bartosz Sadliński – dziennikarz, przewodnik na zamku w Mosznej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJest bardzo ślisko. Dodatkowo przejazd niektórymi odcinkami tras utrudnia śnieg
Następny artykułWalka była, brakło umiejętności. Grot Budowlani Łódź kończą udział w walce o mistrzostwo Polski