A A+ A++

Dyrektor Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiasna” to na Białorusi człowiek legenda. Trzy lata spędził w Kolonii Karnej nr 2 w Bobrujsku. Na wolność wyszedł w 2014 roku na skutek presji międzynarodowej. Od sierpnia pojawia się na demonstracjach z zakazaną przez reżim biało-czerwono-białą flagą. Pytam go, czy nie obawia się, że Łukaszenka utopi w końcu protesty we krwi? – Strzelali zaraz po wyborach w sierpniu i nic nie osiągnęli. Teraz straszą, że będą znów strzelać, ale robią to z rozpaczy, bo nie kontrolują sytuacji. Białorusini są z natury bardziej bierni niż Polacy, ale tym razem nie ustąpią. Ludzie naprawdę nienawidzą Łukaszenki – odpowiada 58-letni Bialacki.

Wstyd siedzieć w domu…

Protestują przeciw sfałszowanym wyborom już trzeci miesiąc. Domagają się dymisji Łukaszenki, powtórzenia głosowania i wypuszczenia więźniów politycznych, których liczbę szacuje się na 80-100. Pokojowe protesty przybierają różne formy – białych marszów kobiet, blokad samochodowych, rajdów rowerowych, wywieszania na balkonach „zakazanych” flag, street artu, opozycyjnych koncertów rockowych, studenckich strajków siedzących i „grupowych spacerów”. Te ostatnie nawiązują do słynnej wypowiedzi ikony opozycji 73-letniej Niny Bagińskiej, która zatrzymana w drodze na mityng opozycji wyrwała się OMON-owcom mówiąc, że tylko sobie „spaceruje”.

Czytaj więcej: Białorusini nad Wisłą. „Polska jest dla nas Zachodem, na niej się wzorujemy, podpatrujemy, czym żyje świat”

Choć strajki w wielkich zakładach przemysłowych wygasły, co weekend w Mińsku i większych miastach odbywają się masowe marsze. W niedzielę 11 października w Mińsku było 100 tys. ludzi. Mimo chłodu, deszczu i wielkiej demonstracji siły ze strony władzy tłumy znów skandowały główne hasło rewolucji:„Wierzymy, możemy, zwyciężymy!”. – Znajomi opowiadali, że tym razem było naprawdę ciężko, bo musieli ciągle uciekać przed wściekłymi OMON-owcami – opowiada mi Alicja, mieszkająca w Polsce Białorusinka. – Pewnie, że ludzie są zmęczeni i się boją, ale nie możemy odpuścić. Wstyd przed siedzeniem w domu z założonymi rękami jest gorszy niż strach.

– Ludzie nadal wychodzą na ulicę, bo nikt nie wierzy w dialog z Łukaszenką, za to wszyscy boją się potężnej fali represji, która rozpocznie się po stłumieniu protestów – mówi Andrzej Poczobut, śledzący protesty w Grodnie dziennikarz, który w 2011 roku sam siedział kilka miesięcy w areszcie i został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu.

Skala represji i tak jest już bezprecedensowa. Białoruskie organizacje praw człowieka twierdzą, że od początku protestów przez areszty przewinęło się ok. 14 tys. osób (wiele już wyszło). W minioną niedzielę zatrzymano kolejnych 700, w tym 40 dziennikarzy. Od 9 sierpnia co najmniej trzy osoby zginęły od kul albo w wyniku pobicia (niektórzy aktywiści mówią o 8 ofiarach śmiertelnych). Udokumentowano 450 przypadków nieludzkiego traktowania zatrzymanych – w tym tortur i gwałtów. 80 osób uznawanych jest za zaginione.

Kij i marchewka

Łukaszence puszczają nerwy. 11 października rzucił ogromne siły na demonstrantów. Próbowano ich rozpędzić armatkami wodnymi, granatami hukowymi i gazem łzawiącym. Z nieoznakowanych furgonetek strzelano gumowymi kulami. Doszło do bijatyk z milicją, bo nie wszyscy demonstranci pozostają bierni wobec przemocy. W ruch poszły butelki i kamienie. Opozycja obawia się radykalizacji protestów, co mogłoby stać się pretekstem do użycia ostrej amunicji, a w konsekwencji jakiejś formy interwencji ze strony Rosji.

– Demonstracją siły Łukaszenka chce udowodnić, że nie rezygnuje z polityki twardej ręki, bo jego sobotnie spotkanie z członkami Rady Koordynacyjnej Białorusini odebrali jako przejaw słabości – tłumaczy mi Alaksandr Milinkiewicz, dysydent, opozycyjny kandydat w wyborach prezydenckich w 2006 roku. – Łukaszenko jest dziś cieniem samego siebie. Putin nigdy nie przyszedłby do więzienia, by spotkać się z tymi, których wsadził za kraty – dodaje.

10 października w mińskim więzieniu KGB Łukaszenka usiadł tam do stołu z opozycjonistami, których wcześniej poniżał i nazywał bandytami. Przez 4,5 godziny rozmawiał z nimi o reformie konstytucji, czym zresztą sam pochwalił się na własnym kanale na popularnej na Białorusi platformie internetowej Telegram. – Wygląda na to, że reżim próbuje strategii kija i marchewki. Marchewką było sobotnie spotkanie w więzieniu, kijem brutalne użycie siły w niedzielę. Strategia spaliła na panewce, bo jedności opozycji nie udało się rozbić, a ludzi zastraszyć – twierdzi politolog i publicysta Walery Bułhakau.

Ani Siarhiej Cichanouski, ani obecny na spotkaniu z Łukaszenką drugi niedoszły kandydat na prezydenta Wiktar Babaryka nie poszli na współpracę z władzą. Więziona od kilku tygodni Maria Kolesnikowa z prezydium Rady Koordynacyjnej odmówiła rozmowy z prezydentem. W poniedziałek wypuszczono na wolność dwóch pomniejszych uczestników więziennego okrągłego stołu, ale to nie zmieniło sytuacji na korzyść władzy. – Wyjście na wolność może nastąpić tylko po publicznym przyznaniu się do grzechu i pokajaniu się władzy – mówi Buhłakau. – Kto na to pójdzie, jest skończony dla polityki.

Były reżimowy dyplomata Paweł Łatuszka, który przeszedł na stronę opozycji, uważa, że Łukaszenka popełnił podwójny błąd. – Prowadzenie dialogu z uwięzionymi to przyznanie się nie tylko do słabości, ale także do tego, że na Białorusi są więźniowie polityczni.

– Nawet gdyby Łukaszenka wypuścił samego Cichanouskiego, a ten wezwał ludzi do zaprzestania protestów, nikt go nie posłucha. Nie ma lidera, który nakłoniłby ludzi do powrotu do domów – zapewnia mnie Alicja. – Procesu przemian społecznych nie da się cofnąć, a jedną z najistotniejszych zmian jest to, że ludzie przestali się bać.

Zobacz: Wzorem jest dla niej Spartakus. Nina Bagińska ma 73 lata, ale wciąż protestuje przeciwko Łukaszence

Pożegnanie z ZSRR

Alaksandr Milinkiewicz: – Białorusini przez dłuższy czas w większości nie byli obywatelami swego kraju, tylko jego mieszkańcami. W czasie protestów narodziło się społeczeństwo obywatelskie, odrodził naród białoruski. Tego nie da się cofnąć.

Ów proces Milinkiewicz nazywa ostatecznym pożegnaniem się z ZSRR, w którym część Białorusinów do niedawna jeszcze tkwiła mentalnie. – Nawet jeśli za jakiś czas protesty zaczną wygasać, to nie wypali się będący ich powodem gniew, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji znów wybuchną – prognozuje Buhłakau.

Masowe demonstracje na Białorusi, Mińsk, wrzesień 2020 r. Fot.: Artem Dubik/Getty Images / Getty Images

Na razie końca protestów nie widać. Dzień po brutalnej próbie zdławienia demonstracji, na ulice Mińska i większych miast wyszli emeryci – grupa społeczna, która do niedawna była żelaznym elektoratem Łukaszenki. W stolicy kilka tysięcy starszych osób przeszło głównymi arteriami miasta, domagając się m.in. wypuszczenia więźniów politycznych. Babcie niosły upieczone przez siebie bułki dla wnuczków – studentów jednej ze stołecznej uczelni, z których strajkiem się solidaryzują. Kiedy marsz próbowała rozpędzić milicja, emerytki rzucały w policyjne furgonetki bukietami kwiatów. Na jednym z filmów widać, jak OMON-owcy psikają gazem pieprzowym prosto w oczy kilku starszym kobietom, które próbują zasłaniać się parasolkami i kopiami ikon. Zapytany przez reportera Radia Swaboda, dlaczego idzie na marsz, jeden z emerytów odpowiedział: „A co, na cmentarz mamy już iść?”.

Mobilizacja starszych, którym dużo trudniej skrzyknąć się na marsze zwoływane zwykle w mediach społecznościowych, dodała nadziei nawet tym, którzy zaczęli ją tracić. Ci, którzy z jakichś powodów nie mogą uczestniczyć w marszach, przestali na znak protestu płacić rachunki za prąd, gaz czy wywóz śmieci. – Ludzie powiadają, że te pieniądze i tak idą na OMON. W Mińsku to coraz bardziej powszechne zjawisko – opowiada Alicja.

Publicysta Bułhakau przestrzega jednak przez zbytnim optymizmem. – Nie sądzę, że ludzie będą w stanie obalić reżim do końca tego roku. Czeka nas długi marsz – mówi. Na dowód przytacza dane: w sierpniu, spodziewając się upadku reżimu, Białorusini wymienili w kantorach trzymane na czarną godzinę ruble na równowartość 1,2 miliarda dolarów. – Teraz zaczynają wymieniać dolary z powrotem na ruble białoruskie. Przeciętny Białorusin nie może czekać na cud, musi z czegoś żyć – tłumaczy Bułhakau. Gospodarka pogrążona jest w kryzysie z powodu pandemii, a granica z Rosją wciąż zamknięta, co odcina setki tysięcy rodaków od bardzo ważnego dla domowych budżetów rosyjskiego rynku pracy.

Przełomu nie ma także na dyplomatycznym froncie. Swiatłana Cichanouska spotkała się z Emannuelem Macronem i Angelą Merkel, szef niemieckiej dyplomacji ogłosił, że Łukaszenka zostanie objęty wkrótce unijnymi sankcjami. Tyle tylko że z Cichanouską dalej nie chce rozmawiać ani Łukaszenka, ani tym bardziej Putin, od którego zależy tak naprawdę, kto będzie rządził w Mińsku. Dzień po spotkaniu z Merkel reżim wystawił list gończy za liderką białoruskiej opozycji, który obowiązuje także na terenie Rosji. Cichanouska zdecydowała się na pokerowe zagranie. Postawiła Łukaszence ultimatum, zapowiadając, iż ogłosi ogólnokrajowy strajk, blokady ulic i bojkot państwowych sklepów, jeśli do 25 października Łukaszenka nie ogłosi swego odejścia, nie zaprzestanie przemocy i nie uwolni więźniów politycznych.

Scenariusz ukraiński?

Bułhakau przekonuje, że Putin uznaje Białoruś za strefę wpływów Rosji, więc nie odda nikomu kontroli nad zmianą władzy w Mińsku. Gdyby następcą Łukaszenki został ktoś „nienamaszczony” przez Rosję, Białoruś czeka „wariant ukraiński”, czyli sprowokowana przez Rosję destabilizacja kraju, a nawet oderwanie samozwańczych republik (jak w Ługańsku i Doniecku). Podobnie sytuację widzi Aleś Bialacki. – Boję się, że mogą interweniować Rosjanie. Sytuacja przypomina to, co działo się w Polsce na początku lat 80, kiedy Jaruzelski miał poparcie ZSRR – klaruje.

Milinkiewicz wykłada to nieco inaczej: „Putin dąży do tego, by Białoruś pozostała za wszelką cenę w strefie wpływów Rosji. I nie odpuści, bo po utracie Ukrainy pod znakiem zapytania stanęła ideologia Russkiego Miru [porządek geopolityczny, który ma spajać dziedzictwo postsowieckie – red.]. Jeśli Białoruś przyjmie choćby trochę bardziej neutralną pozycję niż teraz, to cała ta cementująca putinowską Rosję idea runie. A bez niej nie będzie władzy Putina”.

Zdaniem b. kandydata na prezydenta Kreml realizuje scenariusz kontrolowanego przez Rosję przekazania władzy w ręce siedzącego wciąż w więzieniu prorosyjskiego liberała Wiktara Babaryki.

Wielkim sprawdzianem opozycji będzie strajk powszechny, którym grozi liderka opozycji. Jeśli Cichanouskiej uda się zatrzymać kraj, może dojść do krwawej konfrontacji z władzą.

Zobacz też: „Ten dziwny kawałek ziemi jest nasz”. Jak żyją Białorusini w Polsce

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPięć organizacji religijnych ukarano maksymalnymi grzywnami. Jak wygląda życie w nowojorskich czerwonych strefach?
Następny artykuł„Zależało nam na zamknięciu tej sprawy raz na zawsze”. Jak frankowicze walczą z bankami