3 stycznia zmarł Ryszard Kosioł. Był pilotem szybowcowym, samolotowym i śmigłowcowym. 29 stycznia obchodziłby 90. urodziny.
Ryszard Kazimierz Kosił urodził się w 1933 roku w Toruniu. Lotniczą przygodę rozpoczął w 1946 roku. Po tym, jak Toruń został wyzwolony spod okupacji niemieckiej, oszukując, że ma 16 lat, pan Ryszard dołączył do Aeroklubu Pomorskiego. Rok później, 1 kwietnia 1947 r. wykonał pierwszy kilkunastosekundowy lot na poniemieckim szybowcu SG-38. W 1949 roku rozpoczął naukę w Liceum Lotniczym w Bielsku-Białek i przeniósł się do tamtejszego aeroklubu.
Pierwsze sukcesy święcił w 1950 roku. To właśnie wtedy, 12 maja, na szybowcu dwumiejscowym Żuraw, wraz z Andrzejem Brzuską ustanowili dwa rekordy krajowe: wysokości – lotu wolnego ponad miejsce startu – 5411 m i wysokości absolutnej – 5963 m oraz prędkości w przelocie (Żar-Krosno) na dystansie 200 km – 48,53 km/h. W 1951 roku na Żarze uzyskał przewyższenie na szybowcu Mucha 5102 m. W tym samym roku, lecąc na jednomiejscowym szybowcu Mucha, pobił rekord krajowy przelotu po trójkącie 100 km – 60,63 km/h. Docelowym przelotem na szybowcu Sęp, z Lisich Kątów do Lublina, zdobył drugi diament do złotej odznaki szybowcowej.
Gdy skończył 18 lat, uzyskał uprawnienia instruktora szybowcowego i samolotowego. Rozpoczął też pracę jako pilot w Aeroklubie w Bielsku-Białej.
W 1952 roku jego życie związało się ze Świdnikiem. Został skierowany do pracy w WSK, przy której powstawał przyfabryczny aeroklub. Pełnił funkcję szefa wyszkolenia i instruktora pilota. Przez kolejne lata pracował na wielu stanowiskach: pilot fabryczny, śmigłowcowy instruktor i pilot doświadczalny, kierownik wydziału prób, organizator i kierownik zakładu usług śmigłowcowych, organizator i kierownik zagranicznych akcji usług śmigłowcowych. Gdy zakończył swoją przygodę z lataniem przeniósł się do Kazimierza Dolnego.
Przez ostatnie miesiące życia Ryszard Kosioł przebywał w Domu Seniora w Osmolicach pod Lublinem. Zmarł w nocy, 3 stycznia 2023 roku. Uroczystość pogrzebowa odbędzie się 7 stycznia, o godz. 13.00 na Cmentarzu Komunalnym w Lublinie na Majdanku.
Informacje pochodzą z portalu Świdnik na kartach historii.
Fot. Piotr R. Jankowski
_____
Przypominamy artykuł Ireny Wierzchoś poświęcony Ryszardowi Kosiołowi i jego związkom z naszym miastem. Materiał pt. „Mieć wiatr w głowie i dotykać tęczy” ukazał się w 38 numerze Głosu Świdnika w 2002 roku.
29 stycznia 80. urodziny obchodzi Ryszard Kosioł, pionier polskiego lotnictwa śmigłowcowego. Jako powód swoich związków z lotnictwem podczas urodzinowego spotkania podał: „Lubiłem patrzeć na ziemię z góry”. Dostojnemu Jubilatowi, który od lat mieszka w Kazimierzu Dolnym, życzymy wszystkiego najlepszego. Przypominamy także początki Jego lotniczej pasji i związki ze Świdnikiem.
Wyjeżdżając z Torunia w kierunku Warszawy mija się piękne wzgórza, nazywane winnicami. Te wzgórza to miejsce, na którym Ryszard Kosioł, jako mały chłopiec spędzał wszystkie wolne chwile. Zamiast ganiać z chłopcami, godzinami obserwował z winnic miasto, wieże kościołów, ale przede wszystkim szybujące po niebie ptaki. Marząc o tym, by jak one fruwać w chmurach. Wspominając tamte czasy śmieje się, że lotnictwem zaraził się od swojego ojca chrzestnego pilota Lenartowskiego, który służył w IV pułku lotniczym w Toruniu. W czasie wojny na lotnisku w Toruniu Niemcy urządzili szkołę pilotów. Podglądanie życia na lotnisku, nawet z daleka, wystarczyło jeszcze wówczas dziecku, podjąć najważniejszą w życiu decyzję, że zostanie pilotem. Po wycofaniu się Niemców z Torunia, włamał się z kolegami do szkoły pilotów, zabierając wszystkie książki o lotnictwie. Jak tylko wznowił działalność Aeroklub Pomorski natychmiast został jego najwierniejszym uczniem. Wprawdzie nie miał jeszcze odpowiedniego wieku, ale kto w 1946 roku, pytał o dokumenty.
Gimnazjum skończył w Toruniu i zanim trafił do Liceum Lotniczego w Bielsku-Białej, był już zaawansowanym pilotem szybowcowym. Swoje umiejętności doskonalił w Centrum Wyszkolenia Pilotów i Mechaników w Ligotce Dolnej. Po uzyskaniu świadectwa maturalnego w Bielsku-Białej, gdzie ucząc się pracował jako instruktor pilotów, miał podjąć pracę w Instytucie Lotnictwa. Jednak stało się inaczej. Wezwany do ówczesnego prezesa Ligi Lotniczej, generała pilota Jana Jakubika usłyszał, że do tej pory miał latanie bez ograniczeń, teraz pora dług płacić. W Świdniku grupa entuzjastów lotnictwa zaczęła tworzyć Aeroklub Robotniczy i potrzebny jest szef wyszkolenia.
Dla Ryszarda Kosioła nie była to podróż w nieznane. Na Lubelszczyźnie gościł już dwukrotnie. Po raz pierwszy gdy z lotniska w Szkole Szybowcowej Lisie Kąty koło Grudziądza wystartował do Radawca, docelowego przelotu powyżej 300 km, co stanowiło warunek do uzyskania diamentu do odznaki szybowcowej. Tak wspomina tamten lot: „Po zwolnieniu liny holowniczej, słaby jeszcze z rana „komin” termiczny powoli unosił mnie ku podstawie chmur, a wiatr znosił mojego „Sępa” w zaplanowanym kierunku. W miarę jak coraz wyżej święcące słońce nagrzewało ziemię, rozbudowywały się cumulusy i wznoszenia stawały się intensywniejsze. Pozwalało to stosunkowo duże odcinki trasy pokonywać bez krążenia, w locie prostym. Pod wieczór termika słabła i nad Wisłą o mały włos lot nie zakończył się przedwczesnym lądowaniem na przybrzeżnych łąkach. Nad kazimierską górą Trzech Krzyży, ostatni chyba tego dnia „komin” pozwolił mi nabrać tyle wysokości, że w kilkanaście minut później, przeskakując na „rzęsach” przyległy do lotniska las, „Sęp” mógł przyziemić się na skraju zaoranego jeszcze wówczas pola wzlotów lotniska Radawiec. Ponieważ start z zaoranego lotniska był niemożliwy, zjawił się samochód z wózkiem i szybowiec został rozmontowany, i przetransportowany do Świdnika. Tak moja stopa po raz pierwszy dotknęła lubelskiej ziemi. Następne moje spotkanie z Lublinem wiązało się z pokazami z okazji święta lotnictwa. Obiady mieliśmy zapewnione w zakładowej stołówce WSK. Nie zapomnę butów utopionych w oblepiającej błotnej mazi. Nie były to zwyczajne buty, ale prawdziwy na owe czasy „bajer”, szyte grubym ściegiem, wierzchy zamszowe, z pogrubianą pokaźną warstwą korka zelówką. Kosztowały mnie całą gażę, jaką otrzymałem za udział w nakręceniu filmu „Pierwszy start”. Następnego dnia odleciałem do Warszawy w zakupionych przez kolegów sandałkach. W barakowym sklepie były jeszcze tylko gumowce. Ważniejsze jednak było to, że zapamiętałem te dwa spotkania dzięki niezwykle sympatycznym, koleżeńskim i uczynnym ludziom. Oddanego lotnictwu, długoletniego kierownika lotów Antoniego Grabowskiego, Andrzeja Ciesielskiego, Pelagię i Irenę Pietrzak, Wojciecha Warakomskiego i Tadeusza Brzeskiego. Z tak serdeczną opieką i prawdziwą staropolską gościnnością spotkałem się po raz pierwszy. Wrażenie to miało istotny wpływ na szereg moich późniejszych decyzji.
Ja większość ludzi w tamtych czasach z nakazem pracy trafiłem do Świdnika. Byłem szefem wyszkolenia, kierownikiem aeroklubu był Zbigniew Piasecki. Jak bardzo mi się ten Świdnik nie podobał… Bielsko-Biała to ładne zadbane miasto, a tu baraki, parę bloków i wszechobecne błoto. Muszę się przyznać, że próbowałem nawet uciekać do Warszawy, gdzie miałem pracę w Instytucie Lotnictwa. Jednak atmosfera i entuzjazm, który tu panował wciągał mnie wir pracy. Wszystkie niewygody znosiliśmy z zadziwiająca pogodą ducha. Byliśmy młodzi i chcieliśmy uczestniczyć w czymś wielki, nowym. Świdnik, na początku lat 50. dawał taką szansę, pobudzał wyobraźnię. Do wspaniałych entuzjastów lotnictwa, o których nie można zapomnieć należeli: Zbigniew Piasecki (długoletni kierownik aeroklubu), Andrzej Ciesielski, Zbigniew i Zdzisław Klimkiewiczowie, Wojciech Trawiński, Nikodem Buchowiecki (późniejszy instruktor samolotowy), Jan Cholewka (późniejszy ppłk. pilot), Julian Kaleta (późniejszy pilot śmigłowcowy i szybowcowy, pilot doświadczalny), Tadeusz Chwałczyk (późniejszy dziennikarz lotniczy), Eugeniusz Mycek (pilot szybowcowy), Zofia Wysocka, Krzysztof Rojowski (późniejszy rzeczoznawca IKCSP), Aleksander Smolarkiewicz (dyrektor naczelny wytwórni), Paweł Drożdżyński (dyrektor do spraw handlowych), Bronisław Ratajczak – przedwojenny fachowiec lotniczy (szef kontroli). Jednakże głównym promotorem powstającego aeroklubu był Antoni Grabowski, którego pomoc i życzliwość była bezcenna. Jego teść Piotr Widelski, przedwojenny pracownik Lubelskiej Wytwórni Samolotów, kierował remontem pierwszego przydzielonego aeroklubowi samolotu CSS-13. Dzięki niemu już w listopadzie 1952 roku rozpoczęło się szkolenie pilotów. Aeroklub Lubelski przeniósł się do Radawca, lotnisko dzieliliśmy jeszcze z eskadrą szkoleniową Oficerskiej Szkoły Lotniczej.
Robotniczy Aeroklub szkolił pilotów, ale tak naprawdę nie było na czym latać. Zacząłem sprowadzać do Świdnika poniemieckie samoloty, zająłem się ich remontem. To znaczy organizacyjnie, bo od strony fachowej robili to Bronisław Ratajczak i Wacław Kurc.”
Sprawy organizacyjne na tyle pochłaniały pana Ryszarda, że na szefa wyszkolenia sprowadził Stanisława Gajewskiego, Aeroklub działał, przybywało etatowych instruktorów, rosła liczba szybowników, pilotów samolotowych i skoczków spadochronowych. Świdniccy piloci zdobywali coraz bardziej znaczące sukcesy. Szczyt rozwoju klubu wiąże się z rodziną Kasperków. Wyczyny akrobacyjne Stanisława, Ryszarda i jego syna Janusza rozsławiły Świdnik w kraju i na całym świecie.
Sprowadzane i remontowane dla potrzeb aeroklubu i zakładu samoloty, to był początek wydziału startu, który wówczas funkcjonował przy wydziale transportu. Ryszard Kosioł był pilotem fabrycznym. A od 1956 doświadczalnym. W 1967 roku został zastępcą kierownika wydziału startu, który dał początek wydziałowi prób w locie. Po odejściu w 1969 roku z zakładu Jacka Maklesa został kierownikiem tego wydziału.
Niechętnie wspomina zdarzenie, jakie miały miejsce po 1982 roku. Wprawdzie władze partyjno-wojskowe orzekły po ucieczce dwóch pilotów, że nie ma z tym nic wspólnego, ale dyrekcja WSK uznała, że nie może latać i pełnić funkcji kierowniczych. Ale splot wydarzeń i sprzyjających okoliczności sprawił, że nie przeszkodzono mu w organizowaniu kontraktu do Egiptu i wyjazdu. Jednak po powrocie z Egiptu w 1984 roku bramy WSK były dla niego zamknięte. Skorzystał z renty, w której otrzymaniu pomogła mu przebyta malaria.
Wspomnienia, wspomnienia tych nigdy dość. Zdarzenia, ludzie, to wszystko co składa się na ludzki los. Szybko mijają godziny na werandzie gościnnego domu znajdującego się u wylotu ulicy Czerniawy w Kazimierzu. „Heliopol”, siedlisko, tak mówi o nim Ryszard Kosioł, wyznaczają postawione między drzewami łopaty wirnika śmigłowca z nazwą domu. Kiedy pracował w Egipcie, mieszkał w kairskiej dzielnicy Heliopolis. Często gościły tam załogi z kontyngentu wojsk ONZ, które pilnowały pokoju na Bliskim Wschodzie oraz załogi LOT. Kiedyś przy wspólnej biesiadzie sprowokował konkurs na nazwę domu, który zaczął powstawać w Kazimierzu. Konkurs i zamelinowaną butelkę whisky wygrała stewardesa Grażyna, która na cześć dzielnicy w której mieszkam, zaproponowała nazwę „Heliopol”. Grażyna w rok później, razem z innymi kolegami straciła życie w pierwszej katastrofie Iła 62. To na jej cześć i pamięć pozostała ta nazwa.
Niechętnie wraca myślami do przykrych zdarzeń, najgorszych gdy zabroniono mu latać. Bo latanie to pasja, podobnie jak życie. Pytany o niebezpieczne loty, mówi: ” Wylataliśmy setki tysięcy godzin, wykonaliśmy z pewnością sporo milionów lotów w kraju i zagranicą. To, że dzisiaj nie musimy wspominać niebezpiecznych tragicznych zdarzeń spowodowanych wadami technicznymi sprzętu, to wiarygodny atest wysokiej jakości pracy załogi świdnickiej wytwórni”.
Wspomina swój niebezpieczny lot podczas pokazów z okazji święta lotnictwa w Lublinie, gdy wykonując na „Jastrzębiu” zewnętrzną pętlę, nie wytrzymały ujemnego przeciążenia sworznie blokujące fotel i w figurach plecowych musiał kark kulić, by głowa nie wypchała kopułki. Gdyby pasy nie wytrzymały, zostałby wyrzucony z kabiny a szybowiec uderzyłby w ziemię. Przyznaje, że gdy znalazł się na ziemi, nie mógł opanować drżenia kolan. Wspominając to zdarzenie, śmieje się i mówi – bo co znaczy te kilka sekund z porównaniu do 4000 wylatanych godzin. Niesamowitej wolności, jaką daje tylko latanie. W momencie gdy startuję, wszystko zostaje na dole. Człowiek jest tak zaabsorbowany tym co robi i co widzi, że reszta przestaje być ważna. Z góry, problemy pozostawione na ziemi, stają się małe, nieistotne. ile startów, tyle nowego życia. Wpadasz do nieba, słońce śmieje się do ciebie. Lubiłem szukać swojego cienia na chmurach. Bo cień samolotu otoczony jest tęczą. Czy może być coś piękniejszego niż dotykanie tęczy.
Last modified: 5 stycznia, 2023
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS