A A+ A++

Wystarczy lektura medialnych nagłówków, by się zorientować, że Komisja Europejska skupia się teraz na sankcjach nakładanych na Rosję i zaplanowanym na pięć lat rozwodzie z rosyjską ropą, gazem i węglem. Szefostwo UE podrzuciło na początku marca rządom krajowym kilka pomysłów na ograniczenie skokowego wzrostu cen detalicznych nośników energii, choćby przez czasową obniżkę podatków, ale też nie pozostawiło wątpliwości, wojna ani szoki cenowe na rynku energii nie zmienią proklimatycznego kursu Brukseli.

– Za trzy lata wejdzie w życie nowy system handlu emisjami dwutlenku węgla, tak zwany ETS2.

Prace nad tą reformą trwają i będą kontynuowane – zapewnia Izabela Zygmunt z przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Warszawie.

Co to oznacza w praktyce?

– Za trzy lata czekają nas, po raz kolejny, poważne zmiany w rachunkach za paliwa i prąd. I nie będzie powrotu do ery taniej benzyny, gazu ziemnego i innych nośników energii – mówi Maciej Wereszczyński, specjalista ds. energii i klimatu w Polskiej Zielonej Sieci, grupującej organizacje ekologiczne.

Europejski System Handlu Emisjami (ETS) stworzono prawie dwie dekady temu, żeby wypełnić postanowienia protokołu z Kioto. Kilkadziesiąt państw zobowiązało się wówczas do zmniejszania swoich emisji gazów cieplarnianych o 5 proc. do 2012 roku (względem 1990 r.). Unia zawiesiła sobie poprzeczkę nieco wyżej, na poziomie 8 proc. W jej przeskoczeniu miał pomóc właśnie system ETS, rodzaj klimatycznego parapodatku nakładanego na największe firmy w myśl zasady: im więcej emitujesz CO2, tym więcej musisz płacić. Wpływy z tych swego rodzaju finansowych kar miały zasilać budżety państw i przynajmniej w połowie być inwestowane w szeroko rozumianą ochronę klimatu. Politycy uznali, że wdrażanie ETS należy rozpocząć od względnie zamożnych firm z sektora energetycznego, przedsiębiorstw przemysłowych i linii lotniczych, które odpowiadają za blisko 40 proc. emisji gazów cieplarnianych w UE. Rolnictwo, transport drogowy i budynki, które odpowiadają za 60 proc. emisji, pozostały początkowo poza ETS.

Czytaj też: Czas apokalipsy. Musimy w Europie pozbyć się złudzenia, że ekstremalna pogoda nic nam nie zrobi. To jest właśnie pycha klimatyczna

Ten pomysł potem próbowały skopiować niektóre stany USA, a nawet Chiny, ale on nie zadziałał… W ramach ETS firmy muszą kupować na wolnym rynku tak zwane uprawnienia do emisji CO2 (EUA) i następnie je umarzać. Szkopuł w tym, że przez wiele lat liczba uprawnień w obrocie była niewspółmiernie duża w stosunku do popytu, w związku z tym ich ceny szorowały po dnie. Cena 5 euro za tonę emisji CO2 nie mobilizowała firm energetycznych i przemysłowych do inwestowania w swoją modernizację. Z czasem co bardziej uwrażliwieni klimatycznie politycy z krajów UE zaczęli domagać się, by Bruksela ograniczyła liczbę uprawnień do emisji i podbiła ich rynkową cenę. I tak się stało, stopniowa redukcja uprawnień sprawiła, że ich notowania zaczęły rosnąć na giełdach we Frankfurcie i Londynie. Pojawili się też inwestorzy finansowi, którym zależy na tym, by aktywa, w które inwestują, zyskiwały na wartości. W połowie 2021 roku, na fali wzrostu cen wszelakich aktywów powiązanych z rynkiem energetycznym, ceny uprawnień zaczęły szybko rosnąć z ok. 20-30 euro za tonę do rekordowych 90-100 euro pod koniec roku.

W Polsce państwowe spółki energetyczne postanowiły to wykorzystać do zmanipulowanej kampanii edukacyjnej, która miała przekonać, że to zła Unia winduje ceny elektryczności w kraju. W rzeczywistości wzrost naszych rachunków tylko częściowo wynika z drożejących uprawnień do emisji CO2, w większym zaś stopniu z opieszałości firm energetycznych, które przez długie lata lekceważyły konieczność inwestycji w odnawialne źródła energii, licząc na zmianę polityki unijnej. A tymczasem na horyzoncie majaczy już reforma systemu ETS, która sprawi, że koszty zakupu uprawnień trzeba będzie doliczać także do cen paliw na stacjach benzynowych czy składach węgla.

Nowy system ETS2 już za trzy lata ma objąć transport drogowy, czyli samochody osobowe i ciężarowe, a także budynki. Cel: skłonić głównie konsumentów indywidualnych do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Bruksela kalkuluje, że wzrost cen benzyny, węgla czy gazu ziemnego skłoni Europejczyków do szybszego przesiadania się do elektryków i wymiany kotłów gazowych czy węglowych na pompy ciepła. Pomysł pozytywnie ocenia nawet rządowy think tank Polski Instytut Ekonomiczny.

Podstawowe pytanie jednak brzmi: czy po ostatnich dramatycznych wzrostach cen benzyny, oleju opałowego i gazu ziemnego europejskich konsumentów będzie jeszcze stać na zaakceptowanie kolejnych podwyżek? Poza tym w Polsce efekty wprowadzenia ETS2 będą niejednoznaczne.

Europejczycy w ciągu trzech ostatnich dekad zastąpili kotły węglowe gazowymi albo ogrzewają domy biomasą, która w unijnej nomenklaturze uznawana jest za neutralną klimatycznie. Emisja dwutlenku węgla związana z budynkami wyraźnie spada. W Polsce jest inaczej. U nas spadek tej emisji był wyraźny w latach 90., ale mniej więcej od dekady utrzymuje się na takim samym poziomie. Kotłów węglowych może i ubywa, ale za to powstają nowe bloki, w których ogrzewanie mieszkań zapewniają komunalne ciepłownie wciąż opalane głównie węglem, w dodatku często tym sprowadzanym ze Wschodu. To właśnie właścicieli mieszkań w słabo zaizolowanych termicznie blokach najmocniej uderzy po kieszeni ETS2.

Z raportu „Jak Europejski Zielony Ład wpłynie na budżety gospodarstw domowych” przedstawionego przez Fundację Przyjazny Kraj wynika, że wszyscy muszą się liczyć z wyższymi kosztami energii. Uniknąć ich mogą tylko bardziej zamożne osoby, które będzie stać na inwestycje we własne instalacje OZE albo zakup samochodów elektrycznych.

Czytaj też: Jesteśmy w tragicznej sytuacji, w sprawie wody potrzebna jest ponadpartyjna solidarność

Autorzy raportu szacują, że koszt zasilania w energię przeciętnego miejskiego mieszkania wzrośnie z 4,1 tys. zł rocznie (dane z 2018 r.) do blisko 8 tys. w 2030 r., czyli pięć lat po wprowadzeniu ETS2. Tak będzie w przypadku mieszkań ogrzewanych węglem. Rachunki za ogrzewanie elektryczne miałyby wzrosnąć do nieco ponad 6 tys. zł, a gazowe do 5,5 tys. zł. Najbardziej odczują to mieszkańcy wsi, bo powierzchnia mieszkalna domów jest tam o połowę większa niż w mieście.

Czas węgla jako paliwa do ogrzewania domów dobiega końca i prywatni właściciele, ale także samorządy, do których należą ciepłownie, czeka w najbliższych latach potężne wyzwanie inwestycyjne. – Najbardziej ekonomicznym rozwiązaniem jest zastąpienie kotłów zasilanych paliwami kopalnymi, przede wszystkim pieców węglowych, ale także gazowych, pompami ciepła zasilanymi energią z paneli fotowoltaicznych – mówi Jan Rączka, ekspert ds. energii, współautor wspomnianego raportu.

Pompa ciepła w zestawie z panelami fotowoltaicznymi do ogrzewania domu jednorodzinnego to wydatek 30-50 tys. zł, do zastosowania w ciepłowniach komunalnych wielokrotnie więcej, ale to jedyna droga do uniezależnienia się od wzrostów cen nośników energii. W skali kraju taka elektryfikacja systemów ogrzewania będzie potężnym wydatkiem liczonym w najlepszym razie w dziesiątkach miliardów złotych. Wymiana kotłów węglowych na pompy ciepła, żeby miała sens, musi wymaga również zmiany systemu ogrzewania z kaloryferów na ogrzewanie niskotemperaturowe, na przykład podłogowe. Dodatkowo wskazane jest solidne zaizolowanie termiczne budynków.

Nawet jeśli z czasem dochody gospodarstw domowych wzrosną, to dostosowanie się do ETS2 będzie oznaczać niemały wysiłek finansowy. Ale warto go ponieść, bo oznacza nie tylko ochronę klimatu i obniżenie rachunków za energię, ale również uniezależnienie się od węglowodorów, co znakomicie poprawi nasze bezpieczeństwo energetyczne.

Znacznie bardziej problematyczne będą ewentualne korzyści z obłożenia ETS2 transportu drogowego. Autorzy raportu Fundacji Przyjazny Kraj szacują, że wydatki na paliwo w przeciętnym gospodarstwie domowym wzrosną z obecnych 3,4 tys. zł rocznie do 4,1 tys. zł w 2030 r. Na wsi bardziej, o 1,1 tys. zł. Wyższe ceny paliw mają w zamyśle twórców reformy ETS skłonić Europejczyków do przesiadki do mniejszych, bardziej ekonomicznych samochodów albo do tych zasilanych energią elektryczną lub wodorem. Nie ma co liczyć, by to nastąpiło w Polsce do 2030 r. Autorzy raportu zwracają uwagę na to, że nowe samochody kupują u nas zazwyczaj firmy, a klienci indywidualni zazwyczaj jeżdżą sprowadzanymi zza granicy autami w wieku ok. 10-12 lat, które kosztują 20-25 tys. zł. Samochody elektryczne kosztują co najmniej sześć, siedem razy drożej, a to oznacza, że nawet bardzo drogie paliwo nie skłoni Polaków do powszechnej przesiadki na elektryki. Nawet jeśli bardzo by tego chcieli. Dopiero około 2030 roku, kiedy mieszkańcy zamożniejszych krajów UE będą wymieniać elektryki na nowsze wersje, używane auta z Zachodu popłyną do nas szerszym strumieniem. I to pod warunkiem, że newralgiczny element układu zasilania, czyli bateria, po dekadzie użytkowania będzie się jeszcze do czegoś nadawać.

Prognozy i analizy wskazują jednoznacznie, że system ETS2 podobnie jak stary ETS, mocniej uderzy w biedniejsze kraje UE i w gorzej sytuowanych obywateli. W Polsce będą to przede wszystkim lokatorzy starych kamieniec i bloków mieszkalnych, mieszkań komunalnych, kiepsko albo w ogóle nieocieplonych i opalanych węglem. Z myślą o tych grupach Unia chce stworzyć specjalny fundusz do finansowania działań osłonowych. Przez pierwszych osiem lat działania rozszerzonego ETS miałby dysponować on kwotą 144 mld euro zebraną w połowie z wpływów ze sprzedaży uprawnień do emisji, a w połowie przez budżety krajów członkowskich.

Bo to rządy krajów członkowskich są największymi jak na razie beneficjentami systemu handlu emisjami. Z tego tytułu do polskiego budżetu wpłynęło w 2021 r. 25 mld zł, a w tym najpewniej ok. 40 mld zł. Zaledwie połowa tych kwot była kierowana na cele szeroko rozumianej ochrony środowiska. A i nawet w tej połowie większość wydatków miała z kwestiami ochrony klimatu związek luźny. Polski rząd do raportów z wykorzystania środków z handlu emisjami wrzuca między innymi obniżoną stawkę VAT na komunikację zbiorową, choć wiadomo, że i bez ETS bilety autobusowe czy kolejowe obłożone byłyby najniższą możliwą stawką podatku.

Czytaj też: Mięso jest dla Ziemi gorsze niż samochody i dymiące fabryki

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWzruszająca ceremonia na Stadionie Miejskim. Górale bezradni… – ZDJĘCIA
Następny artykułSposób na długie życie? „Mniej soku z jarmużu, więcej wspólnych kolacji”