Kierowcy narzekają na kontrole na drogach i radary? Niepotrzebnie, wystarczy przestrzegać przepisów, a w przeszłości bywało różnie. Historie radarową z Zielonej Góry przypominamy w ramach cyklu “Wyborcza Classic”. Tekst ukazał się 21 grudnia 1999 r. w “Gazecie Wyborczej”. Więcej reportaży, wspomnień i artykułów z “Wyborczej Classic” znajdziesz TUTAJ
Od sierpnia 1999 r. zielonogórska drogówka testuje fotoradar, który wypożyczyło jej nieodpłatnie Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kierowców Międzynarodowych i Krajowych z siedzibą w Zielonej Górze. Fotoradar zapisuje obraz pędzącego auta z datą, godziną, numerem rejestracyjnym auta i jego prędkością. Stowarzyszenie dostało fotoradar – niewielką skrzynkę z ekranem wartą 120 tys. zł – od czeskiego producenta. – Dzięki niemu w ciągu pół godziny jesteśmy w stanie zarobić 1 tys. zł – zachwalają policjanci.
Dowód niewart funta kłaków
Jednak okazuje się, że Komenda Główna Policji nie zgadza się na używanie fotoradaru. “Rejestracja cyfrowa pojazdów, których kierowcy popełniają wykroczenia, nie budzi zaufania dowodowego” – stwierdził w piśmie do Stowarzyszenia Kierowców mł. insp. Ryszard Siewierski, dyrektor Biura Koordynacji Służby Prewencyjnej Komendy Głównej.
Najprościej mówiąc, chodzi o to, że fotoradar testowany przez zielonogórską drogówkę nie rejestruje obrazu na błonie fotograficznej czy taśmie magnetowidowej, jak urządzenia, które powszechnie stosuje policja, ale tylko w pamięci komputera. Oczywiście można ten obraz wydrukować na papierze. Więcej: można powiększyć i wydrukować twarz kierowcy czy tylko tablice auta. – Ale taki materiał łatwo w komputerze podrobić, np. przez zmiksowanie. Nie może on więc być dowodem w kolegium czy sądzie. I dlatego wszystkie tego typu urządzenia są nie do przyjęcia – twierdzi dyrektor Siewierski.
Zielonogórscy policjanci nie zatrzymują kierowców od razu po tym, jak ich wychwyci fotoradar. Wydruki rozsyłają pocztą po paru dniach. – Jeżeli od momentu zarejestrowania prędkości do wysłania wydruku jest możliwość przerobienia materiału, wówczas jako dowód nie jest on wart funta kłaków – uważa prokurator zielonogórskiej prokuratury okręgowej Kazimierz Rubaszewski.
A policja kasuje
Zielonogórscy policjanci bardzo chwalą czeski fotoradar. Wyliczają: zanim pojawił się na ulicy, w ciągu miesiąca na terenie działania komendy miejskiej było 800 kolizji i wypadków, teraz ok. 600.
W ciągu czterech miesięcy fotoradar “złowił” ponad tysiąc piratów drogowych. Najwięksi pędzili z prędkością 150 km/godz. – Przy okazji namierzyliśmy złodziei samochodowych – cieszy się szef zielonogórskiej drogówki Krzysztof Wagner. – Zarejestrowaliśmy audi, które miało tablice rejestracyjne od… autobusu!
Naczelnik Wagner wyjmuje teczki z wezwaniami do zapłaty mandatów. Kwoty różne: 100, 200, a nawet 500 zł. Lekko licząc, fotoradar zarobił ponad 100 tys. zł. Połowa kierowców już zapłaciła, resztę czeka jeszcze rozmowa w komendzie. – Na razie tylko jedna osoba nie zgodziła się na zapłacenie – twierdzi Wagner.
Dyrektor Ryszard Siewierski jest zdziwiony tym, że zielonogórscy policjanci nakładają mandaty na podstawie materiałów zarejestrowanych przez czeską skrzynkę. – Nie mają prawa tego robić – twierdzi.
– Co ma zrobić kierowca złapany na fotoradar? – pytam.
– Ma prawo odmówić płacenia – odpowiada mł. insp. Siewierski.
A jeśli kierowca już zapłacił? – Może żądać zwrotu pieniędzy – uważa prokurator Rubaszewski. – Można złożyć pozew w sądzie. Wygrana jest bardzo realna.
CZYTAJ TAKŻE: Wycieczki na jeden dzień. W Międzyrzeczu stał gród, gdy po Zielonej Górze biegały wilki
CZYTAJ TAKŻE: Tony nielegalnego tytoniu w stodole. “Jest jak w czasach amerykańskiej prohibicji”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS