“Zielona granica”
W bułgarskiej tragifarsie “Strach” Iwajły Hristowa, innym filmie o szczuciu na uchodźców o ciemniejszej karnacji, czarno-biały obraz nabiera koloru dopiero na samym końcu, kiedy bohaterowie uciekają z ksenofobicznej wsi. W “Zielonej granicy” barwne jest z kolei tylko pierwsze ujęcie lasu z lotu ptaka, które już po chwili blaknie. W świecie pełnym bólu i lęku jest miejsce wyłącznie na czerń i biel, które operator Tomasz Naumiuk doskonale wykorzystuje do podkreślenia nieprzyjaznego charakteru środowiska stanowiącego głównie pułapkę z drzew, bagien i drutu kolczastego.
Początek jest świetny. Samolot z grupą uchodźców ląduje w Mińsku. Jedni uciekają z Syrii przed ISIS, inni z Afganistanu znów kontrolowanego przez talibów. Wszyscy mają sprecyzowane cele: Szwecja, Niemcy, sporadycznie Polska sama w sobie. W tej grupie znajdują się wielopokoleniowe rodziny i ciężarne kobiety; wszyscy skuszeni obietnicą znacznie bezpieczniejszej drogi do Unii Europejskiej niż przez zdradliwe Morze Śródziemne.