A A+ A++

Amerykański sekretarz sił powietrznych Frank Kendall ujawnił w kilku wypowiedziach w ubiegłym miesiącu kolejną porcję informacji na temat programu samolotu bojowego następnej generacji – Next Generation Air Dominance. Okazuje się, że wbrew słowom samego Kendalla, o których pisaliśmy w czerwcu, program nie wkroczył jeszcze w fazę engineering and manufacturing development (rozwój inżynieryjny i produkcyjny). Harmonogram pozostaje wszakże wyjątkowo ambitny i zakłada osiągnięcie wstępnej gotowości operacyjnej do 2030 roku.

W fazie EMD znajduje się na przykład bombowiec strategiczny B-21 Raider, którego oblot spodziewany jest w przyszłym roku. Przeciętnie w US Air Force od rozpoczęcia fazy EMD – określanego jako Kamień Milowy „B” – do ogłoszenia wstępnej gotowości operacyjnej mija właśnie około siedmiu lat. Oznacza to, że gdyby NGAD faktycznie dotarł już do tego etapu, gotowość operacyjna w roku 2030 byłaby osiągalnym celem. Teraz jednak Kendall musiał przyznać, że… się przejęzyczył.

– Jestem facetem starej daty – mówił 73-letni Kendall 7 września na Defense News Conference – Zajmuję się tymi sprawami od dawna i wciąż myślę o rozwoju inżynieryjnym i produkcyjnym w kategoriach fazy, w której pracuje się nad nowym projektem.

Zarówno Kendall, jak i jego asystent do spraw zamówień Andrew Hunter podkreślają, że plan wprowadzenia NGAD do służby jeszcze w tej dekadzie, nie uległ zmianie. Co ciekawe, jako pierwsza ma trafić do US Air Force nie platforma załogowa stanowiąca rdzeń systemu systemów NGAD, ale jej bezzałogowi lojalni skrzydłowi. W US Air Force do dronów tych przylgnęło urocze określenie collaborative combat aircraft – współpracujące samoloty bojowe.

Staroświeckość Kendalla wzbudziła jednak obawy w amerykańskim światku lotniczym. Skoro NGAD jeszcze nie wszedł w fazę EMD, to kiedy to nastąpi? I czy wystarczy czasu na wprowadzenie samolotu do służby do 2030 roku? A jeśli nie – czy Pentagon będzie się sztywno trzymał tego deadline’u i będzie zmuszał inżynierów do pośpiechu, który może zaszkodzić jakości konstrukcji?

Wśród wątpiących znajduje się major w stanie spoczynku Heather Penney, która dwadzieścia jeden lat temu zasłynęła próbą zapobieżenia zamachom z 11 września, a obecnie jest analityczką think tanku Mitchell Institute for Aerospace Studies.

Schemat programu FCAS obejmującego myśliwce nowej generacji współpracujące z bezzałogowcami, satelitami i starszymi samolotami.
(Airbus)

– Jestem bardzo sceptycznie nastawiona co do tego, że NGAD osiągnie decyzję o produkcji pełnoskalowej, czyli Kamień Milowy „C”, przed końcem dekady – mówi Penney. – Realistycznie byłoby oczekiwać, że produkcja pełnoskalowa zacznie się dopiero w latach trzydziestych. Ale bardzo bym chciała, żeby siły powietrzne dowiodły, iż się mylę.

Kamień Milowy „C” stanowi koniec fazy EMD. To właśnie tutaj podejmuje się decyzję, czy projekt zostanie skierowany do produkcji seryjnej i służby liniowej.

Niezależnie od tego, w której z wielu koncepcji zostanie zrealizowany, NGAD ma być pierwszym samolotem bojowym szóstej generacji i ma zrewolucjonizować powietrzne pole walki. Na jego tle nawet F-22A Raptor ma pozostać daleko w tyle. Ale oczywiście to nie z Raptorami będzie walczył NGAD; jego głównym przeciwnikiem będą myśliwce chińskie. Stąd też obawy, że Pentagon będzie naciskał na dotrzymanie terminu AD 2030 za wszelką cenę, nie da się bowiem ukryć, że amerykańskim siłom powietrznym zaczęło się spieszyć.

Raptory będą jeszcze modernizowane, ale w przyszłej dekadzie zaczniemy się z nimi żegnać.
(US Air Force / Staff Sgt. Don Hudson)

– Nie mogę wam powiedzieć, co się dzieje w Chinach poza tym, że szykują się do XX zjazdu Komunistycznej Partii Chin – stwierdził szef Air Combat Command, generał Mark Kelly. – Ale mogę wam powiedzieć, co się nie dzieje. Nie debatują o przydatności [samolotów] przewagi powietrznej szóstej generacji. Mogę wam też powiedzieć, że idą naprzód.

Już trzy lata temu Wang Haifeng, szef Chengdu Aerospace Corporation, produkującej między innymi myśliwce J-20, przyznał, że w Chinach trwają wstępne prace nad samolotem myśliwskim nowej generacji, który mógłby wejść do służby do 2035 roku. Według Wanga również w Państwie Środka szósta generacja oznacza możliwość szerokiej współpracy z dronami, użycie sztucznej inteligencji czy dalszą poprawę świadomości sytuacyjnej dzięki użyciu czujników pracujących we wszystkich kierunkach, a potencjalnie także broń laserową czy roje dronów.

Start XQ-58A – 9 grudnia 2020.
(US Air Force / Staff Sgt. Joshua King)

Rzecz jasna, w dziedzinie samolotów bojowych piątej generacji Amerykanie mają dużo większe doświadczenie od Chińczyków. F-22 to dojrzała konstrukcja, zbliżająca się wręcz do końca służby liniowej, a F-35 okrzepł już i zostawił w tyle większość najważniejszych problemów wieku dziecięcego (choć nie wszystkie). Do tego w pracach nad myśliwcem przewagi powietrznej można wykorzystać także doświadczenia z prac nad trudno wykrywalnymi bombowcami B-2 Spirit i B-21 Raider. Chiny takiej możliwości nie mają. Trwają tam wprawdzie prace nad samolotem bombowym H-20, ale nie wiadomo, kiedy można się spodziewać jego oblotu, nie mówiąc już o wprowadzeniu do służby.

Generał Kelly podkreślił, że wszystko wskazuje na to, iż różnice doktrynalne między szóstą generacją po chińsku i szóstą generacją po amerykańsku będą minimalne. Różnić się może droga, którą oba kraje osiągną ten cel – Amerykanie według Kelly’ego stawiają na ryzykowne duże skoki naprzód i rewolucyjne zmiany, podczas gdy Chińczycy będą raczej wykonywać bezpieczniejsze kroczki – ale rezultat końcowy może być niemal identyczny i osiągnięty w zbliżonym czasie.

Kelly przywołuje tutaj przykład rodziny Su-27. Chiny stały się pierwszym zagranicznym (nie licząc byłych części składowych ZSRR) użytkownikiem myśliwców tego typu w ich podstawowej wersji w 1992 roku. Na ich bazie podjęto produkcję licencyjną wersji myśliwskich oznaczonych J-11 i J-11A oraz nominalnie wielozadaniowej J-11B, a następnie w pełni wielozadaniowej J-16. Chińczycy z powodzeniem rozwijają teraz własną gałąź rodziny Su-27 już prawie bez udziału Rosjan. Prawie – gdyż zdaniem Kelly’ego zakup niewielkiej partii Su-35 miał dać Chińczykom dostęp do nowoczesnego pakietu awioniki tej maszyny w celu jego skopiowania i unowocześnienia na własną rękę.

Dowódca amerykańskiego lotnictwa na Pacyfiku, generał Kenneth Wilsbach, nie zgadza się z tą opinią. Jego zdaniem prawdziwe zagrożenie kryje się w chińskiej piątej generacji, czyli w J-20, którego jednak nie uważa za szczególnie groźnego przeciwnika. W ostatecznym rozrachunku największą siłą J-20, według Wilsbacha, może być jego liczebność w porównaniu z amerykańskimi samolotami piątej generacji.

Kelly jednak podkreśla, że Chińczycy nie wypadli sroce spod ogona i chociaż opierają się na dokonaniach rosyjskich, potrafią je z powodzeniem rozwijać na własną rękę metodą małych kroczków. Także chiński program lojalnego skrzydłowego najprawdopodobniej ma się dobrze, mimo że utrzymywany jest w cieniu. W ubiegłym roku ujawniono samolot bezzałogowy FH-97. Od kilku lat znana jest też koncepcja drona nazwanego Anjian (po angielsku: Dark Sword), która jednak najwyraźniej nie wyszła jeszcze poza etap pełnowymiarowej makiety. Wiadomo również, że zainicjowano prace nad odpowiednikiem amerykańskiego projektu Skyborg, czyli sztucznej inteligencji dla bezzałogowców.

Decydującą rolę w wyścigu o szóstą generację mogą odegrać pieniądze. Kendall zeznał przez Komisją Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów, że przewiduje się koszt pojedynczego myśliwca załogowego systemu NGAD na poziomie kilkuset milionów dolarów. Nawet przy najbardziej optymistycznej interpretacji tych słów oznacza to, że każdy NGAD będzie ponaddwukrotnie droższy od F-35A Lightninga II. Kendall podkreśla, iż w parze z ceną ma iść niespotykana skuteczność na polu walki. Aby jednak móc w pełni wykorzystać możliwości tej platformy, w powietrzu będą musiały jej towarzyszyć tańsze maszyny – bezzałogowi lojalni skrzydłowi. Cena tych ostatnich, nawet szacunkowa, nie jest znana, ale sam Kendall wspomniał, że jeden lojalny skrzydłowy będzie kosztował około połowy tego, co sparowany z nim NGAD. Brzmi to zachęcająco, dopóki nie weźmie się pod uwagę, że w praktyce oznaczałoby to cenę drona na poziomie co najmniej ceny F-35A.

Filozofię przyświecającą NGAD oraz uzasadnienie napiętego harmonogramu i horrendalnej ceny najlepiej podsumował Kendall podczas Defense News Conference, kiedy zapytano go, czy kraj może sobie pozwolić na pozyskanie platformy kosztującej kilkaset milionów dolarów za sztukę.

– Czy nasz kraj może sobie pozwolić na to, aby nie mieć panowania w powietrzu? – pytał retorycznie sekretarz. – Musimy mieć panowanie w powietrzu.

Zobacz też: SSN dla Australii – brytyjski czy amerykański?

Boeing

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułProtest na gali Nike. Założyli koszulki z jedną liczbą
Następny artykułRomantyczne zdjęcie Lewandowskich podbija sieć! Te widoki wzbudzają zazdrość