Około 60 pracowników branży gastronomicznej protestowało dziś w Gorzowie przeciwko zamykaniu lokali. Takie protesty odbyły się w 20 miastach w Polsce.
– Staramy się przeżyć. Chcemy jednak zaapelować o dialog. Prosimy o to, żeby z nami rozmawiać i nam pomagać, a nie tylko informować, że od jutra mamy funkcjonować w naszej branży w jednej dziesiątej naszych możliwości. Protestuje czynnie może niewielu, ale rząd dobrze wie, ilu nas jest i jaka to jest gałąź gospodarki – mówi Paweł Salamon, szef kuchni, organizator gorzowskiego protestu. Podkreśla, że z gastronomii żyje bezpośrednio milion osób w Polsce. Ale to sama gastronomia, do tego dochodzą jeszcze wszyscy w całym łańcuszku firm, producentów wokół branży. – To jest nasz krzyk, prośba o to, żeby rządzący patrzyli na to tak właśnie szeroko. Po tej tragicznej wiośnie wszystko teraz wróciło jak bumerang. Nie wiemy, co będzie po dwóch tygodniach, nie ma planu, co dalej. Być może jutro usłyszymy, że zamkną nas już całkiem – dodaje Paweł Salamon. I pyta, czy rzeczywiście gastronomia jest tym najpoważniejszym źródłem rozpowszechniania wirusa. – Czy jesteśmy źle przygotowani? Ja uważam, że nie. Odrobiliśmy lekcję. Słuchaliśmy. Jeśli powiedziano nam, że nie będzie imprez okolicznościowych, tak było. Jeśli Ministerstwo Zdrowia wprowadzało obostrzenia, wprowadzaliśmy je – mówi. I podkreśla, że ten protest to prośba o dialog.
Czego chcą gastronomowie? Mają 8 postulatów, które chcą przedstawić premierowi przedstawiciele Sztabu Kryzysowego Gastronomii Polskiej, organizatora protestu.
Chcą więc planu wychodzenia z kryzysu na 6 miesięcy, zwolnienia pracodawców i pracowników z ZUS na pół roku, stałej i jednolitej stawki 8 proc. VAT na wszystkie produkty i usługi, powołania Funduszu Wsparcia Gastronomii, wprowadzenia standardów bezpiecznej restauracji w epidemii według typów lokali, zniesienia ograniczeń czasowych otwarcia lokali. Pytają też o podstawę konstytucyjną ograniczania prowadzenia działalności.
– Ten spacer z petycją to pewien manifest. W całej Polsce jednoczymy się wokół naszych problemów, a nasi przedstawiciele, organizatorzy protestu będą w Warszawie naszym głosem w rozmowach z rządzącymi – mówi Bartosz Wicherek, kucharz.
Do zgromadzonych na Starym Rynku mówiła poseł Krystyna Sibińska. – Sytuacja jest o tyle dramatyczna, że mieliśmy mieć posiedzenie sejmu, mieliśmy rozpatrywać ustawę wspierającą was. Niestety posiedzenie przełożono prawdopodobnie na czas po 11 listopada. Władza PiS boi się rozruchów, boi się protestów pod sejmem. Mamy przygotowane poprawki. Chcemy na przykład, aby przy określonych standardach możliwe było otwieranie lokali, aby ZUS był odroczony, chcemy wsparcia dla tych, którzy zaczęli działalność również po listopadzie 2015 r. Dziwnym trafem ustawa krąży po różnych komisjach, dziwnymi kanałami, aby nic z tego nie wyszło – mówiła poseł Sibińska.
A czas nagli, bo gastronomia ledwie zipie. – To 90 proc. tego, co było. Wakacje były trudne, ale wrzesień wydawał się już całkiem dobrym miesiącem. Dawał nadzieję. Jednak już w październiku pierwsze obostrzenia wprowadzały nerwowość wśród gości, pojawiało się coraz mniej osób. Kolejne miesiące lockdownu to byłby gwóźdź do trumny gastronomii – mówi Sławomir Kucharczyk, menedżer w restauracji Pasja.
Jedyna możliwość, aby coś robić, to przygotowywanie dań na wynos. I lokale to robią. Ale znany i nagradzany szef kuchni Paweł Salamon nie pozostawia wątpliwości: – To tak jakby zupę jeść widelcem – mówi. – Danie w pudełku to zupełnie coś innego niż podane prosto z kuchni, na stole – dodaje Sławomir Kucharczyk.
Protestujący przeszli ze Starego Rynku pod Lubuski Urząd Wojewódzki. Tam rozstawili stół, nakryli go czarnym obrusem i podali symboliczną czarną polewkę.
Wyszedł do nich Paweł Klimczak, dyrektor wydziału spraw obywatelskich, który w imieniu wojewody przyjął petycję.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS