Żyjemy w czasach skrajnej polaryzacji. W systemie, w którym wszystkie ważne decyzje polityczne są podejmowane w Warszawie. To mieszanka wybuchowa. Scentralizowany system nie radzi sobie z zarządzaniem konfliktem w sprawach światopoglądowych, takich jak stosunek do historii, rola Kościoła w życiu publicznym, kształt edukacji, pozycja mniejszości. W warunkach centralizacji i polaryzacji jednocześnie takie konflikty łatwo są wykorzystywane przez „przedsiębiorców politycznych” i się radykalizują.
Wspólnota poglądów mimo polaryzacji
Nietrudno zrozumieć dlaczego. Wybory są wygrywane kilkuprocentową większością głosów, a zwycięzca bierze wszystko: władzę wykonawczą i ustawodawczą, media publiczne, spółki Skarbu Państwa. Stwarza to pokusę i możliwość wykorzystania chwilowej przewagi po właśnie wygranych wyborach do pognębienia przeciwnika. Zwłaszcza, że po kolejnych wyborach sytuacja może się odwrócić.
Zobacz także: Pełno państwa w gospodarce
Co gorsza, różnice wartości są realne. Mogą być przez polityków wykorzystywane, ale nie zostały przez nich wymyślone. W efekcie Polacy grupują się w dwa obozy — kto nie z nami, ten przeciwko nam. Którakolwiek z tych grup rządzi, ta druga czuje się obco we własnym kraju czy to jako „lud smoleński”, czy „gorszy sort”. Ta smutna konstatacja zmobilizowała ponad setkę ekspertów, naukowców, samorządowców, prawników i ludzi biznesu z różnych stron politycznego spektrum do stworzenia ponadpartyjnego projektu reform: Zdecentralizowana Rzeczpospolita.
Chociaż polaryzacja w USA jest nie mniejsza niż u nas, to nie wywiera aż tak niszczących skutków. Władza jest rozproszona i rywalizacja w Waszyngtonie, choć ważna, nie jest grą o wszystko. Są stany „czerwone” i „niebieskie”, i funkcjonują po swojemu niezależnie od tego, czy w Białym Domu mieszka demokrata, czy republikanin. Warto przy okazji zauważyć, że państwa, które podziwiamy, są zdecentralizowane (kraje nordyckie) albo wręcz federalne (USA, Niemcy, Szwajcaria).
Zobacz także: Wybory w USA. Gdy polityka odkleja się od faktów
Tym niemniej, pomimo polaryzacji Polacy zgadzają się co do zasadniczych kwestii takich jak zagrożenia zewnętrzne i wewnętrzne, potrzeba doganiania Zachodu i członkostwo w Unii Europejskiej. W porównaniu z Amerykanami, których dzieli nawet oczywista potrzeba powszechnej opieki zdrowotnej, jesteśmy w wielu sprawach zgodni.
Różnice widać na mapie
Tak się składa, że różnice w istotny i trwały sposób pokrywają się z geografią. Dość spojrzeć na mapy obrazujące wyniki wyborów w ostatnich trzydziestu latach. Południowo-wschodnia Polska jest raczej konserwatywna, a północno-zachodnia raczej progresywna. Stąd idea strategicznej decentralizacji: zamiast jak dotąd przekazywać na poziom lokalny kwestie administracyjne (słynna dziura w drodze) — przekażmy województwom decyzje zasadnicze, których nie sposób podejmować w oderwaniu od wartości, jakim hołdują ich mieszkańcy. Oczywiście w takich warunkach województwa musiałyby też mieć dalece większą samodzielność, również w pobieraniu i wydatkowaniu podatków.
Realizacja wartości wspólnych dla wszystkich obywateli, jak bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne, może wtedy zostać powierzona rządowi centralnemu, który uwolniony o sporów światopoglądowych może to robić skuteczniej. Jak wiadomo, silny i sprawczy rząd to nie to samo, co duży rząd.
Ale już organizacja szkolnictwa, służby zdrowia czy opieki społecznej może być domeną województw. Weźmy przykład religii w szkole. Cóż mieszkańcom, dajmy na to, podkarpackiego do tego, jeśli Dolnoślązacy zdecydują się przenieść katechezę do kościołów? Wiedząc, że żaden rząd w Warszawie im takiej decyzji nie narzuci, nie muszą się martwić, że oto wkraczamy na równię pochyłą sekularyzacji całego kraju. Z kolei w kwestiach takich jak refundacja in vitro może się okazać, że różnice poglądów – dziś nadmuchiwane logiką polaryzacji – są mniejsze, niż się wydaje.
Strategiczna decentralizacja to nie tylko neutralizacja paraliżującego konfliktu wartości, lecz także potężny impuls rozwojowy. Daje ona nadzieję na wyzwolenie energii lokalnych elit, które najlepiej rozumieją szanse i zagrożenia swoich regionów. Plany Hausnera, Boniego czy strategia Morawieckiego próbowały wtłoczyć całą Polskę w jedne ramy, ignorując lokalne zasoby i ograniczenia. Wyobraźmy sobie 16 województw realizujących własne strategie rozwojowe, konkurujących między sobą dobrymi rozwiązaniami i uczącymi się od siebie nawzajem!
Trudno wątpić, że wyczerpuje się wiele czynników, które przyczyniły się do naszego sukcesu w ostatnim pokoleniu. Po komunizmie odziedziczyliśmy kiepskie instytucje. W zarządzanej centralnie gospodarce przedsiębiorstwa gromadziły środki trwałe, zapasy i pracowników bez względu na sensowność. Samo rozwalenie tego systemu i przekierowanie zasobów do lepszyc … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS