A A+ A++

Damian Cygan: Trwają wybory prezydenckie w USA. Czy ewentualne zwycięstwo Donalda Trumpa zwiększy czy zmniejszy bezpieczeństwo Polski?

Krzysztof Winkler: Bardziej agresywna, zdolna do eskalacji polityka amerykańska – tak jak to było w historii, kiedy Republikanie przejmowali władzę po Demokratach, np. w czasie wojny koreańskiej – to raczej pozytywny prognostyk dla Polski, bo to by oznaczało, że Ukraińcy być może dostaną zgodę na użycie amerykańskiej broni na terytorium Rosji i przez krótki okres zostaną zwiększone dostawy uzbrojenia. Z naszego punktu widzenia ważne jest również to, że dla USA pod rządami republikańskimi – gdyby do nich doszło – Niemcy nie będą głównym partnerem w Europie. Amerykanie będą szukać tutaj raczej kontaktów dwustronnych. Niemcy, które są tak naprawdę niechętnym sojusznikiem Ameryki, nie będą na pierwszym miejscu i być może Polska awansuje w tej hierarchii, tak jak to było w czasie pierwszej kadencji Trumpa. Poza tym wyższe wydatki wojskowe i większa presja na pozostałe kraje europejskie, żeby więcej przeznaczać na obronność – to też jest coś, co zwiększa nasze bezpieczeństwo. Do tego dochodzi odejście od agendy klimatycznej, inwestycje w paliwa kopalne, czyli stabilne i tanie źródła energii, odbudowa zaplecza przemysłowego nie tylko w USA, ale też w krajach sojuszniczych – to wszystko może wpłynąć na poprawę bezpieczeństwa Polski.

Czego możemy spodziewać się, jeśli wygra Kamala Harris? Mówi się, że Donald Trump jest nieprzewidywalny, choć on już raz był prezydentem i pokazał, na co go stać. Czy to Harris nie jest więc większą zagadką?

W tym zakresie możemy tylko spekulować. Być może jej wygrana będzie oznaczać czwartą kadencję Baracka Obamy, bo dużą część stanowisk obsadzą jego ludzie, tacy jak Antony Blinken czy Jake Sullivan. Nie wiemy dokładnie, jaką agendę międzynarodową ma wiceprezydent Harris, więc można domniemywać, że będzie ona tworzona na bieżąco. Co do sposobu prowadzenia polityki amerykańskiej, to jeśli założymy, że Harris będzie kontynuować kurs Obamy i Bidena, można spodziewać się powtórki agendy znanej z ostatnich czterech lat: nacisk na współpracę z Unią Europejską i Niemcy na pierwszym miejscu; skalowanie pomocy dla Ukrainy; dalsze skupianie się na Bliskim Wschodzie, próbach obłaskawiania Iranu czy powrotu do jakiejś umowy jądrowej z Teheranem. Niestety będziemy mieli również do czynienia z dalszą erozją amerykańskiego odstraszania, bo ostatnie cztery lata były pod tym względem bardzo słabe dla Stanów Zjednoczonych.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski skrytykował Polskę za – jego zdaniem – niewystarczającą pomoc. Z czego to wynika? Nie wierzę, że Zełenski nie zdaje sobie sprawy, jak kluczowa jest rola Polski w tej wojnie.

Elity ukraińskie w pewnym momencie – bo nie od razu – postanowiły postawić na Niemcy w zamian za mgliste obietnice członkostwa w UE, rozwój przemysłu zbrojeniowego i otwarcie unijnego rynku dla ukraińskich produktów rolnych. Rzucanie oskarżeń pod adresem Polski jest elementem tej właśnie strategii – pokazania, że Kijów nie będzie już “rozdrabniać się” na mniejszych partnerów, tylko stawia na większych, tych, którzy w jego opinii mają coś do powiedzenia w Europie. To oczywiście błędna strategia, ponieważ w interesie Niemiec jest nie tyle zwycięstwo Ukrainy, co przyciągnięcie z powrotem Rosji i zachowanie kontaktów Berlina z Moskwą, które są rozwijane – z drobnymi przerwami – od mniej więcej 300 lat. Krytyczne słowa Zełenskiego pod adresem Polski wynikają również z tego, że próbuje on znaleźć winnych ostatnich niepowodzeń na froncie i stopniowego posuwania się wojsk rosyjskich w Donbasie. Ofensywa ukraińska w obwodzie kurskim ugrzęzła, bo okazało się, że Rosjanie mają siły, żeby jednocześnie iść naprzód w Donbasie i wypierać Ukraińców z obwodu kurskiego.

Czy Polska powinna zestrzeliwać rosyjskie rakiety nad zachodnią Ukrainą? Bo to jest jedna z pretensji kierowanych przez Zełenskiego pod adresem naszego kraju.

Zestrzeliwanie rosyjskich pocisków z terytorium RP oznaczałoby faktyczne wejście do wojny Polski, a przez to całego NATO. Tego typu żądania są więc całkowicie nierealne, dlatego że Polska nie może podjąć takiej decyzji sama, bo jest częścią większej organizacji i każde działanie na drabinie eskalacyjnej, zwłaszcza tak znaczące, jak strącanie rosyjskich rakiet, musi być konsultowane z naszymi sojusznikami.

O czym świadczy zaangażowanie wojsk Korei Północnej po stronie Rosji? Pojawiły się doniesienia o pierwszych starciach żołnierzy północnokoreańskich z siłami ukraińskimi, które operują w obwodzie kurskim. Czy to oznacza, że Putinowi kończą się żołnierze?

Przyczyn jest wiele. Po pierwsze, mobilizacja. Władze rosyjskie chcą oszczędzić takie regiony jak Moskwa i Sankt Petersburg, od których w dużej mierze zależy, kto będzie sprawował władzę w kraju. Po drugie, Korea Północna wysyłając swoich żołnierzy do Rosji zyskuje coś, co nazywa się “ostrzelaniem”. Ci żołnierze, którzy przeżyją wojnę na Ukrainie i wrócą do kraju, będą weteranami walk zahartowanymi w boju, co w związku ze zmianą retoryki Kim Dzong Una o końcu prób pokojowej unifikacji obu Korei, może mieć znaczenie w ewentualnym starciu. Po trzecie, Pjongjang pokazuje Chinom, że ma swobodę manewru i że może pomagać Rosji. Do tego dochodzą kwestie wizerunkowe, które obaj przywódcy Korei Północnej i Rosji mogą rozgrywać na swoją korzyść.

Czytaj też:
Putin zapłaci każdemu żołnierzowi Korei Północnej. Tyle mają dostać

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Czas wrócić do pracy i zacząć budować samoloty”. Koniec strajku w fabryce Boeinga nie oznacza końca kłopotów firmy
Następny artykułJacek Magiera kompletnie bez klasy. Fatalne zachowanie trenera Śląska Wrocław