Rozmawia Artur Wilgucki.
Dlaczego postawiłeś butelkę piwa na postumencie kapitana Henryka Jaskuły? Straż miejska nie dała ci mandatu za profanację?
– To nie piwo, ale stylizowany znicz. Więc spokojnie. Zapalę go również na nagrobku kapitana.
Co to za piwo?
– Cape Horn Beer. Tłumacząc na polski: Przylądek Horn. Produkowane w Ushuaia, mieście najdalej wysuniętym na południe Argentyny. Z tego miejsca wyruszają wszystkie jednostki w kierunku Kanału Beagle, Przylądka Horn, na Antarktydę, Falklandy. Gdy trafiałem w te okolice, kupowałem kapitanowi na spotkanie w Przemyślu.
Ma jakieś wyjątkowe walory?
– Nie, jest najzwyklejsze, ale tylko tam można je nabyć w wersji oryginalnej.
Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z żeglarstwem?
– Po siódmej klasie szkoły podstawowej. Na obozie żeglarskim w Turawie kolo koło Opola zdałem egzamin na patent żeglarski.
Do której chodziłeś podstawówki?
– Do „czternastki”.
Jak doszło do Twojego spotkania z kapitanem Henrykiem Jaskułą?
–- Dawno temu. Na początku szkoły średniej, czyli w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Jako siedemnastolatek uczestniczyłem w pierwszym swoim rejsie morskim na Darze Przemyśla po Bałtyku. Kapitanem był Henryk Jaskuła. Potem były jeszcze dwa, może trzy rejsy z kapitanem. Minęło tyle lat. Nie pamiętam. Książeczka żeglarska gdzieś mi zginęła. Kapitan podczas rejsu mówił: mamy po dwadzieścia lat. Ty masz dwadzieścia lat, ja mam dwadzieścia lat… razy trzy. Z czasem nasza przyjaźń się pogłębiała.
Użyłeś słowa przyjaźń. Kapitan Jaskuła nie należał do ludzi, którzy łatwo się zaprzyjaźniali. Był samotnikiem. Ostrożnie dobierał znajomych.
– Kapitan miał listę osób –- jak to on mówił –- akredytowanych. Miałem szczęście na niej być. Gdy ktoś dzwonił do niego bez akredytacji, nie odbierał. Utrzymywałem stały kontakt z kapitanem. Odwiedzałem go, będąc w Przemyślu. Po wyjeździe w 1989 do Nowego Jorku rozmawialiśmy telefonicznie.
O czym?
– Najczęściej o żeglarstwie i alpinizmie. W 2000 kapitan został zaproszony jako gość honorowy na dziesiątą rocznicę Polskiego Klubu Żeglarskiego w Nowym Jorku i mieszkał przez chwilę u mnie.
Jakim kapitanem podczas rejsu był Henryk Jaskuła?
– Wiedział, co robi. Wiedział, czego chce. Zawsze panował nad sytuacją.
Czyli czuliście się z nim bezpiecznie na morzu?
– Wiesz, byłem dzieciakiem. Jak się ma siedemnaście lat, to się nie myśli o niebezpieczeństwie. Wtedy, traktowałem żeglarstwo z ułańską fantazją: jesteśmy, dotarliśmy, byłem tam.
W pewnym momencie pogniewałeś się na żeglarstwo.
– Po zatonięciu Daru Przemyśla w 1987. Podczas studiów pochłonął mnie alpinizm. Stopnie wspinaczkowe zrobiłem na skałkach pod Jelenią Górą. Wspinałem się w Tatrach, Alpach, Himalajach. W roku 2004 na krótko wróciłem do żeglarstwa. Na polskim jachcie Zjawa 4 uczestniczyłem w rejsie z Buenos Aires do Ushuaia. Opłynęliśmy Przylądek Horn. Wtedy kapitan Jaskuła dał mi namiary do swojej siostry w Buenos Aires, żebym się z nią skontaktował. Potem znowu zostawiłem żeglarstwo dla gór. W 2015 wróciłem do niego na dobre. Ale teraz żegluję tylko po wodach polarnych.
Dlaczego?
– Bo tam mi się podoba…
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS