Może nie była ona wypowiedzią najszczęśliwszą, ale tylko zważywszy na kontekst wojny medialnej i, szerzej, kulturowej, cywilizacyjnej, jaka się toczy – jest to wojna krwawa, na której – nie bierze jeńców jeńców. Rzeczowo jednak nic tej wypowiedzi zarzucić nie można i w tym sensie może się ona okazać szczęśliwą, właśnie dlatego, że wywołała burzę. W tym miejscu trzeba odnotować intensywne czepialstwo (nie chcę mówić o złej woli), które znalazło swój wyraz w oburzonych wypowiedziach, memach i pohukiwaniach, i to z każdej – prawej i lewej – strony.
Przywracanie cnocie cnoty
Niechże zatem czepialscy uczepią się też Leszka Kołakowskiego, który w swym eseju „O cnocie” pisał: “Słowo “cnota”, przyznajmy, nieco zostało ośmieszone w polskim języku, tak często i tak natarczywie było używane w jednym kontekście, mianowicie dla określenia seksualnej niewinności, głównie młodych kobiet; mówiło się “cnota dziewicza”, “ona cnotę straciła”, “on na jej cnoty dybał”, “ta panienka nie jest sławna ze swej cnoty” itp. Tak już chyba na serio nie mówimy, ale nasz cyniczny wiek jakąś aurę śmieszności wokół słowa zbudował. Nie wiem, skąd się wzięło to ograniczenie, którego bodaj nie ma w innych językach. Nie mamy jednak chyba innego słowa na łączne oznaczenie wszystkich sprawności, które są moralnie wartościowane i które lepszymi czynią zarówno człowieka pojedynczego, jak i wszystkie związki między ludźmi. Nie ma przecież niczego ośmieszającego w wyrażeniach takich, jak “cnoty obywatelskie”, “cnoty militarne”, “cnoty intelektualne”, “cnoty kupieckie”. Wolno nam starać się o to, by słowu “cnota” cnotę przywrócić”.
Wolno nam – powiedział Leszek Kołakowski. Myślę, jestem przekonany, że inkryminowana wypowiedź ministerialnego doradcy, Pawła Skrzydlewskiego można potraktować jako takie właśnie staranie, do którego Leszek Kołakowski zachęca. I mam nadzieję, że wszyscy, którzy w pierwszym odruchu zareagowali szyderstwem, kpiną czy też oburzeniem – i oni zechcą się zastanawiać, może nawet zdobdą się na spokojną refleksję nad słowem cnota, a kto wie, może i studia, poszukiwawcze lektury, dzięki którym utrudzony poszukiwacz odkryje, że śmiech z cnót niewieścich był zupełnie nie a paropos, a raczej płynął z niewiedzy, często niezawinionej, bo skąd jedna miła pani, czy drugi zacny (!) pan miał się dowiedzieć, że cnota (dla starożytnych Greków „arete”, dla Rzymian i średniowiecznych scholastyków „virtus”), że słowo to oznaczało moralną lub intelektualną sprawność, coś, bez czego niepodobna było być dobrym mężem, żoną, dobrym rycerzem, sługą rzemieślnikiem, poddanym, obywatelem. Że trzeba było mieć liczne sprawności moralne, by można było stać się człowiekiem pięknym i dobrym? Tak, tak, dla starożytnych celem polis czyli państwa, było pomóc ludziom stawać się pięknymi i dobrymi, bo tylko taki człowiek może być szczęśliwy. Podobnie było w średniowieczu, a nawet przez długi czas w nowożytności cnoty były potrzebne, by być człowiekiem dobrym zatem i szczęśliwym – ostatecznie, nade wszystko, w wieczności.
Mówisz o cnocie? Przygotuj się na szyderstwo
Jest zatem zrozumiałe, że ktoś, kto dziś próbuje mówić o cnotach – napotka, gdy będzie miał szczęście – na niezrozumienie. Gdy będzie miał mniej szczęścia – zobaczy niezrozumienie, które przerodzi się w szyderstwo, kpinę, oburzenie.
Nie ma dziś jasnej teorii człowieka, prawda o człowieku i jego celu nie jest, jak było dawniej, punktem odniesienia praktyk wychowawczych i politycznych. Nie ma granicy między prawdą a fałszem, dobrem a złem. Żyjemy w świecie, w którym dawno zdekonstruowano i pogrzebano te podstawowe pojęcia, a wraz z nimi zdekonstruowano i pogrzebano ich nieodłącznego towarzysza – pojęcie cnoty. Wdziś w świecie nie ma miejsca na naturę i wynikający z niej cel. Nie ma nic stałego i pewnego. Jest 367 płci. Patrzymy na tryumf nieokreśloności.
Wojna na memy zamiast rozmowy
Jednak dobrze się stało, że jest burza wokół cnót niewieścich. Mam nadzieję, że ten, który ją mimochodem wywołał, dr hab. Paweł Skrzydlewski, zniesie ją właśnie cnotliwie, mężnie. Jestem przekonany też, że uzna, iż aktem sprawiedliwości wobec niego będzie też rzetelna refleksja i debata, w której postawi isię i poszuka uczciwie odpowiedzi na pytania czy możliwy jest proces wychowawczy mający na celu dobro wychowanka bez wyposażania w moralne sprawności czyli cnoty, czy sprawność moralna, jeśli jest nią rzeczywiście i prawdziwie, jest wobec kogokolwiek krzywdząca, czy jak dziś się mówi – opresywna, czy można budować dobre społeczeństwo bez wychowywania ludzi sprawnych moralnie, czyli odróżniających dobro od zła, mających na tyle wykształcony charakter, by podążać za tym, co dobre, nawet jeśli wymagające (bonum arduum est- mówili starożytni), a zła unikać?
Zagadnienia te zniknęły z debaty społecznej, zamiast tego jest wojna na memy, tweety i słowa, które skutkują jak uderzenie przeciwnika kijem bejsbolowym. Przecież jest w nas wszystkich jednak tęsknota za ładem, naturalnym uporządkowaniem. Skrywamy to za szyderstwem i kpiną, bo jest w nas nieufność wobec prawd wiecznotrwałych, zwątpiliśmy w ich istnienie, do tego przejmuje nas, jako społeczność, w niektórych miejscach bez reszty, nieufność wobec Kościoła i religii, nierzadko kojarzonym z fundamentalizmem, obłudą i przemocą.
Tęsknota jednak jest, trwa nawet wówczas, gdy przed nią uciekamy i przed nią się skrywamy. Jest taka nadzieja, że już bliżej niż dalej jest czas, że strony sporu na memy i słowa, które działają jak kii bejsbolowy, a nie logos, opuszczą swoje okopy, zostawią złudzenia i zwrócą się ku rzeczom, by na nowo przyjrzeć się człowiekowi, prawdzie o jego naturze i celu, zobaczyć, że istnieje dobro i zło i że wysiłek podążania za dobrem daje radość, która jest zapowiedzią Radości wiecznej, że, least but not last, jest Pan Bóg, w Jego Miłości i Majestacie, od którego sami się odwróciliśmy, ale że drogi powrotu do Niego są zawsze otwarte.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS