Nauka zdalna w praktyce okazała się bałaganem – przynajmniej jeśli chodzi o młodsze klasy, które będąc na początku swojej drogi socjalizacyjnej, muszą pracować z dala od rówieśników i skazane są na przerywany co 30 minut maraton przed komputerem. Pomimo że skutki COVID-19 odczuwamy wszyscy, nadal brakuje solidarności i współpracy, na których miejsce wchodzi walka o rację czy pokazanie autorytetu władzy. Brak zgrania widać nie tylko po braku więzi między dziećmi uczonymi zachowywać społeczny dystans, ale także rodziców, którzy mają 2 razy więcej na głowie i są tykającą bombą frustracji z opóźnionym zapłonem. O tym co się dzieje na zdalnych lekcjach pierwszoklasistów, opowiedziało kilkoro rodziców.
Wioletta Kowalczyk nie należy do entuzjastek zdalnego nauczania i ma krytyczne spojrzenie na pracę nauczycieli. – Tuż po ogłoszeniu wprowadzenia nowych obostrzeń, odbierając syna ze świetlicy, natknęłam się na dyrektorkę szkoły. Była cała w skowronkach, miałam wrażenie, że jest szczęśliwa, że szkoła będzie zamknięta – sugeruje kobieta i dodaje, że dla niej praca z synem i starszą córką na 40 metrach kwadratowych brzmi jak wyrok bezrobocia
– Nie jestem w stanie pracować pomiędzy strzałami z Nerfa a kłótniami o złamany ołówek. A właśnie tak to wygląda. Ja siedzę na callu, a koło ucha świst strzały. Poziom stresu jak na wojnie. W międzyczasie oczywiście co 30 minut trzeba włączać link z Librusa i wchodzić na Zoom. To czasochłonne i frustrujące, bo syn po 5 minutach zaczyna wariować – dodaje.
Wtóruje jej Rafał, ojciec Feliksa, chłopca z tej samej szkoły. – Nauczycielowi też wygodniej jest wstać z łóżka, założyć tylko górną część garderoby i pogadać do znudzonych dzieciaków. Potem tylko zadać do domu dodatkową robotę dla rodziców. Czy to nie lepsze niż stać w korkach w tramwaju co rano? Nie widzę motywacji nauczycieli, żeby coś tym dzieciakom pomóc. A to one mają najgorzej. I my – rodzice – tłumaczy.
Punkt widzenia zmienia się, kiedy postawimy się po drugiej stronie Zoomowego okna. Co tam można zobaczyć? Na przykład Panią Renatę, która jest 45-letnią wychowawczynią pierwszoklasistów w jednej w warszawskich podstawówek. Jak przyznaje bardzo tęskni za stacjonarnym trybem, do którego była odpowiednio przygotowana i miała możliwość skutecznego nauczania i kontaktu z dziećmi. Dla niej, osoby wykwalifikowanej w swoim fachu, uwielbiającej pracę z dziećmi, COVID-19 okazał się wyzwaniem na wielu frontach, również na takich, na których miała nadzieję spotkać się ze wsparciem.
Czytaj też: Odwróć wzrok. Pies przewodnik może wejść wszędzie
Niestety jak przyznaje – przeliczyła się. I problemem okazał się nie tylko słabej jakości sprzęt komputerowy, wolny internet i brak przeszkolenia w aplikacji, na której prowadzi lekcje. Musi również na co dzień mierzyć się z brakiem posłuchu wśród dzieci, ale również z rodzicami, którzy pracując w domu, zaglądają dzieciom przez ramię i co niektórzy pozwalają sobie ingerować w lekcje.
– Na lekcji o mleku jedna z mam nagle wyłoniła się zza pleców dziecka i zaczęła głośno krytykować przydatność takiej lekcji, mówiąc i przedrzeźniając: “pij mleko, będziesz kaleką”. Co mogłam zrobić? Wejść w dyskusję, kiedy reszta dzieci patrzy? W takiej sytuacji lepiej wyciszyć mikrofon, czego i tak nie zdążyłam zrobić, bo mama dziewczynki wyłączyła ją z lekcji – opowiada nauczycielka i smutno stwierdza, że bardzo ciężko pracuje się z dziećmi na odległość, zwłaszcza że każdy jej ruch i każde słowo jest bacznie obserwowane przez ambitnych rodziców. Dodaje ze smutkiem, że nigdy nie spodziewała się uczyć i dzieci i rodziców na jednych zajęciach.
– Te lekcje to tak naprawdę zajęcia dla rodziców. Nie mogę zachować dyscypliny, kiedy muszę mierzyć się ze wcinaniem się rodziców i uwagami, o których wiem, bo często ktoś nie wyciszy mikrofonu.
W jednej ze szkół miała miejsce podobna sytuacja, gdzie podczas nauki hymnu dzieci siedziały przy komputerach i słuchały słów pieśni puszczonej przez nauczyciela. To wyraźnie nie spodobało się jednemu z rodziców, który najpierw skrytykował odsłuchiwanie hymnu na siedząco – a nie na baczność, następnie głośno skrytykował zachowanie dziecka, które wyraźnie ubawione pompatyczną atmosferą, udawało tenora i machało nogami.
– Rodzic zwrócił się ostrym tonem do nauczyciela i to podczas zajęć, aby szybko zareagował na takie zachowanie. Zapewnił też, że ma nagranie z tych zajęć (co oczywiście łamie RODO). Ten z kolei wyjaśnił, że przecież to 7-letnie dzieci i dopiero się uczą. Nie muszą stać. Rozpętała się awantura, do której na domiar złego włączyły się dzieci, które podzieliły się na za i przeciw – opowiada jedna z mam, będąca świadkiem lekcji patriotycznej.
Jaki obraz widzą dzieci w powyższych sytuacjach? Starcie dwóch autorytetów, które dotychczas zajmowały osobne terytoria, dziś konfrontujących się na jednej arenie. A także to, że po pierwsze: gdy obok stoi mama/tata nauczyciel nie ma racji. A po drugie: patrz punkt pierwszy. Jak tłumaczy Irena Jaczewska psycholożka z poradni Psycholodzy24, wtrącanie się rodziców w lekcje, czy podważanie autorytetu nauczyciela jest niedopuszczalne i bardzo szkodliwe.
– Jest to nie tylko złe z uwagi na dawanie złego przykładu dzieciom, ale także jest złamaniem pewnych norm społecznych. Jeśli mamy uwagi do zachowania czy sposobu prowadzenia lekcji przez nauczyciela należy zachować drogę służbową: można poprosić o indywidualną rozmowę nauczyciela lub napisać pismo do dyrektora placówki – wyjaśnia i dodaje, że nie powinno się zwracać uwagi nauczycielowi w obecności innych dzieci.
Dla dzieci to woda na młyn dla złego zachowania. Jak twierdzi terapeutka, sfrustrowani są wszyscy – nie tylko rodzice, czy uczniowie, ale także nauczyciele, którzy przecież – tak, jak wszyscy – zostali wrzuceni na głęboką wodę nowej rzeczywistości. Wielu z nich nie jest metodycznie przygotowanych do prowadzenia zajęć online. Brak im doświadczeń, norm, czy metod dydaktycznych dla takiego kontaktu nauczyciel – uczeń. W procesie nauki zdalnej największym wyzwaniem dla nauczyciela jest utrzymać wysoki poziom koncentracji uczniów. A to czasem zdaje się być niemożliwe, bo nauczyciel ma bardzo ograniczony wpływ na dzieci.
Zobacz też: Jak wygląda dostęp do etyki w polskich szkołach? Przez cztery dni wypłynęło 189 zgłoszeń
A dzieci to z łatwością wykorzystują, żeby nie uczestniczyć w zajęciach i robić coś innego – np. grać w gry, rozmawiać z kolegami na czacie, czy oglądać filmiki w sieci. Brak reakcji ze strony nauczyciela, czy rodziców powoduje niestety wzmocnienie takich zachowań. A rodzice nie lubią, jak się krytykuje ich pociechy, zwłaszcza że patrzą wszyscy.
– Emocjonalne reakcje rodziców wynikają głównie z mechanizmu frustracja – agresja. Gdy napotykamy na przeszkodę, która wydaje się trudna do pokonania, budzi się w nas poczucie bezradności, frustracja i lęk. Taką sytuacją może być spiętrzenie zaległości szkolnych u dziecka, czy duża ilość prac domowych nałożone na własne obowiązki rodziców – tłumaczy specjalistka i dodaje, że zbytnie nasilenie takich emocji wywołuje wysoki poziom agresji, w którym zaczynamy reagować instynktownie: tzw. reakcja walcz-uciekaj-zastygnij. W takich sytuacjach nie umiemy sięgnąć po rozwiązania racjonalne, przemyślane, biorące pod uwagę także trudności drugiej strony – szkoły. Szukamy winnego i próbujemy rozładować swoje emocje, zamiast wspólnie ze szkołą poszukać i zaproponować rozwiązania. Współpraca na linii rodzic – szkoła jest tu gwarancją sukcesu.
Niestety kontakt został ograniczony do wiadomości na szkolnej platformie. Dziesiątki wiadomości każdego dnia na Librusie zalewają skrzynkę Pani Renaty, która nie ma czasu indywidualnie odnieść się do każdej ze spraw. Pomimo szczerych chęci. – Nie mam takich mocy przerobowych, żeby każdemu odpowiedzieć na jego uwagi, a każdy żąda dogłębnej analizy zachowania swojego dziecka. Jak ja mogę się do tego odnieść, widząc je na miniaturowym okienku, które jest przerywane przez szumy i hałas? – pyta retorycznie wychowawczyni.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS