A A+ A++

Prof. Monika Całkiewicz: Kiedy byłam prokuratorem, bawiłam się z kolegami z pracy w zaplanowanie zabójstwa, którego sprawcy nie będzie można wykryć. Chcieliśmy od początku mieć pewność, że nie zostaniemy złapani. Mimo wiedzy i doświadczenia zawodowego, nie byliśmy w stanie zabezpieczyć się przed wszystkimi potencjalnymi możliwościami zdemaskowania nas jako sprawców przestępstwa.

Pamiętam sprawę, w której ustalono, że sprawca zabójstwa kupił podręcznik do kryminalistyki i czytał go, żeby wiedzieć, jak działa policja i co zrobić, żeby nie zostać wykrytym. Przygotował się dosyć starannie, ale to nie wystarczyło. Został ujęty i skazany.

Jednakże w przypadku zbrodni doskonałej wszystko zależy od definicji. Jeżeli już na etapie planowania wiem, że policja nie ma szans na ustalenie, że to ja jestem sprawcą, to jest to dla mnie prawdziwa zbrodnia doskonała. Ale taka nie istnieje. Jeśli natomiast patrzymy na rezultat, czyli sprawca zostawił ślady, ale nie został ujęty, to takich „zbrodni doskonałych” jest wiele. Jednak to nie jest wynik geniuszu sprawcy, tylko zazwyczaj tego, że policja działała niedoskonale.

Czasami jest odwrotnie, sprawca się w ogóle nie przygotowywał, a nie został złapany?

– Tak. Pamiętam taką sprawę: doszło do awantury, w trakcie której mężczyzna zabił kolegę. Sprawca przestraszył się odpowiedzialności, więc próbował ukryć fakt popełnienia przestępstwa. Wywiózł w nocy zwłoki do jednego z warszawskich parków i je zakopał. Ciało zostało znalezione po około sześciu miesiącach i było w stanie tak daleko posuniętego rozkładu, że mieliśmy problem, by ustalić tożsamość ofiary. Sprawa została umorzona. Po wielu latach ustalono zabójcę, ale tylko dlatego, że gnębiony wyrzutami sumienia sam zdecydował się zgłosić na policję i przyznać do winy.

Gdyby się nie zgłosił, sprawa nie byłaby rozwiązana.

– Tak, tym bardziej, że pokrzywdzonego nikt nie szukał. To była osoba bezdomna. Nie zgłoszono jej zaginięcia. A kiedy nie jest znana tożsamość ofiary, to i do sprawcy trudniej jest dotrzeć.

Czytaj też: Zodiak. Zaszyfrowany morderca. Układanka śmierci

Dlaczego zbrodnia nas ciekawi?

– To jest naturalne zjawisko. Zbrodnia zawsze interesowała człowieka. W procesie socjalizacji uczymy się, że nie powinniśmy zabijać drugiego człowieka, a kiedy to następuje, jesteśmy bardzo ciekawi, dlaczego doszło do przełamania tabu. Stąd aktualnie taka popularność kryminałów i podcastów kryminalnych. Wcale mnie to nie dziwi. W czasach PRL-u były teatry kryminalne „Kobra”, które przyciągały przed ekrany miliony Polaków. Widzowie chcieli obejrzeć teatr, gdzie dokonuje się zbrodni, a dzielny detektyw wykrywa sprawcę. To zjawisko trwa od lat, tyle że dzisiaj w nowej – internetowej – odsłonie.

Mąż zabija żonę lub żona męża w trakcie kłótni. Nie ma w tym nic specjalnego.

– Tak, to na przykład tzw. zabójstwa kuchenne: żona, nad którą przez wiele lat znęcał się mąż, chwyta za nóż, uderza swojego oprawcę trzy razy w brzuch, a następnie grzecznie dzwoni po pogotowie i policję. Właściwie zanim śledztwo się rozpoczęło, już jest zakończone, bo od początku mamy sprawczynię. Do zabójstw dochodzi też często po użyciu alkoholu, wśród znajomych lub członków rodziny.

Wykrywalność sprawców zabójstw w Polsce jest bardzo wysoka, ale wynika to z tego, że właśnie takie zabójstwa stanowią znaczną większość. Ale są również o wiele bardziej skomplikowane sprawy, które sprawiają policji problemy z wykrywaniem sprawców. Zazwyczaj ma to miejsce wtedy, gdy motyw nie jest ustalony, sprawca skutecznie pozbywa się zwłok albo grasuje seryjny zabójca. Takie przypadki są też najczęściej opisywane w kryminałach lub podcastach kryminalnych, ponieważ wydają się najciekawsze z punktu widzenia słuchacza.

Dlaczego przypadki najbardziej brutalne i krwawe nas interesują?

– Interesuje nas to, co odbiega od normy. Zresztą nawet media eksponują najbardziej nietypowe przypadki. Dzisiaj, przy niezwykle szerokim dostępie do informacji, mamy wyższy próg czułości. Kiedy czytamy o zwykłej zbrodni, na przykład mąż zabił żonę nożem, to jutro już prawdopodobnie nie będziemy pamiętali o tym zabójstwie. Ale gdy matka zabija swoje dziecko, to ze względu na wybór ofiary i przełamanie tabu (matka ma kochać swoje dzieci), zbrodnia nas bardziej poruszy i zainteresuje. To jest coś nietypowego. Coś, co nie zdarza się często, przyciąga naszą uwagę.

Chętnie słuchamy także podcastów kryminalnych, opowiadających prawdziwe historie. Prawda mocniej nas dotyka?

– Mój znajomy, miłośnik filmów Quentina Tarantino, u którego krew leje się obficie w niemal każdej scenie, obejrzał zdjęcia z prawdziwego zdarzenia. To nie było brutalne zabójstwo i krwi wcale nie było dużo. Mimo to musiał odłożyć fotografie, nie chciał ich oglądać. Powiedział, że czuje się słabo. Zapytałam „Po Quentinie Tarantino!? Dlaczego?”. Odpowiedział: „Bo to jest naprawdę. Wiem, że ten człowiek naprawdę nie żyje. A u Quentina Tarantino to jest sztuczna krew”. Coś w tym jest, że mamy większe ciarki na plecach, kiedy wiemy, że zabójstwo wydarzyło się naprawdę, niż wtedy, kiedy czytamy najbardziej drastyczny kryminał, ale jesteśmy świadomi, że to wszystko wymyślił autor. W przypadku autentycznych historii słyszymy, że miały miejsce gdzieś blisko, po sąsiedzku, w Polsce i co więcej: sprawcą mógłby być nasz sąsiad. Czujemy, że ofiarą moglibyśmy stać się my lub nasi znajomi.

Przeżywamy emocje i zaspokajamy swoją ciekawość. Słuchanie bądź czytanie o zbrodni pełni jeszcze jakąś funkcję?

– Funkcję prewencyjną. Kiedy słuchamy o tym, że ktoś zachował się nieostrożnie, zawarł nieprzemyślaną znajomość, to uczymy się, że tak nie należy robić. Powinniśmy zachowywać się bardziej odpowiedzialnie. Poza tym w jakimś stopniu jest to też popularyzacja wiedzy o prawie, ale trzeba podkreślić, że nie jest to wiedza prawnicza. Autorzy kryminałów, seriali, czasami również podcastów niekoniecznie są nastawieni na to, żeby ściśle opisywać procedury prawne. Rzadko pokazują, jak w rzeczywistości wygląda proces karny. Zazwyczaj nie ukończyli też studiów prawniczych.

Autorzy kryminałów coraz częściej robią research przed napisaniem książki. Kontaktują się z policjantami, kryminologami. Chcą napisać fikcyjną historię osadzoną w realiach.

– Tak, uważam, że to dobrze. Rzadko czytam polskie kryminały m.in. dlatego, że denerwuje mnie ich prawnicza nierealność. Są tam koncepcje prawne, które nie mają oparcia w przepisach. Co więcej, osoby, które nie są prawnikami, a uwielbiają czytać kryminały, traktują je często jako źródło wiedzy prawniczej. To jest trochę niebezpieczne. Zdarzało mi się słyszeć w rozmowie z osobą, której udzielałam porady prawnej: „A przecież autor X napisał, że można to zrobić w taki sposób. A pani mówi, że to jest niemożliwe”. Choćby dlatego rzeczywiście warto konsultować w szczególności historie oparte na prawdziwych sprawach z prawnikami.

Czytaj więcej: Czy trudno zwerbować zdrajcę? Odpowiada Vincent V. Severski, były oficer wywiadu i pisarz

Prof. Monika Całkiewicz – prawniczka, radca prawny, doktor habilitowana nauk prawnych, profesor nadzwyczajna Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, specjalistka w zakresie prawa karnego, kryminalistyki i kryminologii.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNiemieccy konstytucjonaliści krytykują KE
Następny artykułRestauratorzy pozywają państwo za lockdown. Policzyli straty: ponad miliard złotych