Zbigniew Boniek: Wczoraj. Przypominałem sobie spotkanie Polska-Austria z eliminacji do Euro 2020.
A na żywo?
Około trzech tygodni temu, zanim rozgrywki w Europie zostały zawieszone.
Niemiecki wirusolog Christian Drosten uważa, że sport, jaki znamy, szybko nie wróci. W jego optymistycznym scenariuszu kibice pojawiają się na trybunach dopiero za rok, choć raczej nie należy spodziewać się pełnych stadionów.
Absolutnie się zgadzam. Na razie toczy się walka o to, żeby za jakiś czas w ogóle dało się rozgrywać mecze. A kiedy będzie można to robić z udziałem widzów, przy pełnych trybunach, z normalnym dopingiem, nie mówiąc już o zorganizowanych wyjazdach kibiców? Spodziewam się, że różnego rodzaju obostrzenia mogą potrwać nawet do dwóch lat. Będziemy musieli się przyzwyczaić piłki nożnej w częściowo odizolowanej rzeczywistości. Ale tak już jest, że kiedy pojawiają się katastrofy, trzeba wybierać mniejsze zło. Nie można stać z założonymi rękoma.
Nie tak dawno mówił pan, że to taki moment, w którym sport i pozostałe dziedziny gospodarki muszą zejść na dalszy plan. Że teraz trzeba się skupić na zdrowiu i zapewnieniu bezpieczeństwa.
Czas zawsze weryfikuje pewne spostrzeżenia. Dziś jestem zdania, że zdrowie oczywiście jest w dalszym ciągu na pierwszym miejscu, ale równolegle musimy zająć się gospodarką i finansami kraju, ponieważ za chwilę może się okazać, że postkoronawirusowa rzeczywistość będzie dla nas bardziej bolesna niż sam koronawirus. Potrzebna jest inteligencja i mądrość ludzi, którzy zarządzają naszymi realiami, abyśmy po wyjściu z izolacji mieli za co żyć. Nie możemy dopuścić do zapaści na wszystkich szczeblach. A już dziś widzimy, że efekt domina może być uderzający.
Jak będzie wyglądał nowy piłkarski ład? Rozgrywanie meczów bez kibiców to jedno, ale jest jeszcze kwestia mniejszych pieniędzy z kontraktów telewizyjnych, umów marketingowych czy transferów. Uli Hoeness, honorowy prezes Bayernu Monachium, nie wyobraża sobie, aby w najbliższej przyszłości kluby mogły sprzedawać piłkarzy za 100 mln euro, co w ostatnich latach było normą.
Ja nie jestem takim optymistą. Oczywiście po koronawirusie stawki transferowe obniżą się, zmienią się przepływy piłkarzy, w całym futbolu będzie mniej pieniędzy. Ale jak znam rasę ludzką, gdy tylko zapali się zielone światło, wszyscy rzucą się do walki, aby przywrócić poprzedni stan. Bogaci zawsze próbują wykorzystywać biednych, przez co dystans pomiędzy jednymi i drugimi stale się powiększa. Nie wierzę w ludzką mądrość. Rzadko wyciągamy wnioski z tragedii. Gdybyśmy to robili, dzisiaj Europa byłaby o wiele lepiej przygotowana do epidemii. A w Polsce nie kłócilibyśmy się, tylko zajęli sprawami medycznymi i gospodarczymi, które są absolutnie priorytetowe dla naszej przyszłości.
Przeszkadza panu bizantyjski styl i nieumiarkowanie, jakie panują w świecie piłki?
Jako były piłkarz pewnie nie powinienem się do tego odnosić, bo to może wyglądać tak, jakbym zazdrościł tym, którzy dzisiaj występują – a tak nie jest. Ale myślę, że słowo „przesada” byłoby zbyt łagodnym określeniem tego, co się wydarzyło w ostatnich latach. Nastąpił zupełny odlot piłkarstwa na najwyższym poziomie. Totalna celebrytyzacja. Piłkarze weszli do rzeczywistości, która rozgrywa się obok realiów zwykłych ludzi. Dawniej piłkarz w ciągu pięciu czy siedmiu lat mógł odłożyć kapitał, który wystarczyłby mu na resztę życie. Dzisiaj w ciągu roku czy dwóch może zarobić tyle, by sfinansować swoje wystawne życie, a także przyszłość swoich dzieci i wnuków. Tyle że nieliczni piłkarze potrafią to wykorzystać. Wielu zawodników takie zarobki dewastują. Pieniądze, jakie przepływają przez piłkę klubową, są absolutnie niezrozumiałe. Jeśli to choć trochę się zracjonalizuje, będzie to jeden z niewielu plusów obecnej sytuacji.
Na razie piłkarze stanowią jedną z nielicznych grup zawodowych, którym mało kto współczuje.
Jest takie stare powiedzenie: lepiej, żeby mi zazdrościli, niż mieli współczuć. Świetnie oddaje sytuację piłkarzy.
Koronawirus przypomniał pewne uniwersalne prawdy o świecie, o których na co dzień zapominamy. Między innymi tę, że to nie piłkarze, aktorzy czy gwiazdy internetu są prawdziwymi bohaterami, tylko lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni.
To nie wina piłkarzy ani aktorów. Tak nam się świat dziwnie zorganizował, że wszystko kręci się wokół celebrytów. Myśleliśmy, że nie możemy żyć bez piłki albo Formuły 1, a okazało się, że jednak się da. Może to zaowocuje jakąś refleksją. Może zauważymy, że życie wielu z nas do tej pory polegało na wyścigu, bieganiu z jednego miejsca w drugie, na ciągłym podkręcaniu tempa. Teraz musieliśmy się zresetować, co dało okazję do przemyślenia pewnych spraw.
Pandemia pokazała nam także kilka innych rzeczy. Między innymi to, że choć od lat walczymy z terroryzmem, to znacznie większe zagrożenie może nadejść z zupełnie innej strony. Właśnie się dowiedzieliśmy, że biologiczna katastrofa jest znacznie większym zagrożeniem dla gospodarki i funkcjonowania Europy niż pojedyncze akty terrorystyczne. Obyśmy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski.
Czytaj też: Zbigniew Boniek: jestem człowiekiem sportu, nie biznesu
Zostańmy przy piłce. Obecna sytuacja będzie dla klubów przyspieszoną lekcją biznesu i ekonomii?
Obawiam się, że nie. Albo jesteś przystosowany do robienia pewnych rzeczy, ponieważ twój sposób myślenia i charakter na to pozwalają, albo nie. Nauczki – nawet tak bolesne – zwykle dają tylko krótkotrwałe efekty. Pandemia pokazała, że z 52 klubów grających w ekstraklasie, I i II lidze pewnie tylko 5 czy 6 miało odłożone jakieś pieniądze na koncie, gwarantujące im zabezpieczenie na najbliższe 3–4 miesiące. I podejrzewam, że w całym świecie piłki jest podobnie. A teraz weźmy PZPN. Nikt nam nie kazał budować zapasowego funduszu, z którego sfinansowaliśmy pakiet pomocowy dla klubów (wart 116 mln złotych – red.). A jednak go mieliśmy. Dlaczego? Przecież to nie jest moja prywatna firma, więc teoretycznie nie musiałem się o to martwić. Ale mój sposób bycia, myślenia czy planowania kazał mi zbudować takie zabezpieczenie. Gdy tylko wszedłem do PZPN, powiedziałem, że każdego roku część środków musimy odkładać na czarną godzinę. Miał nią być brak kwalifikacji do mistrzostw Europy albo mundialu. Okazało się, że poduszka przydała się na coś innego.
Większość klubów już dawno powinna funkcjonować inaczej. Nie powinno być tak, że organizacja przeznacza 75 proc. środków na wynagrodzenia dla piłkarzy i ich menedżerów. Gdyby to było 50 proc., być może klub byłby trochę słabszy. A może jego piłkarze pracowaliby ciężej i pewne rzeczy dałoby się nadrobić dobrym przygotowaniem i taktyką. Tak czy inaczej, na pewno byłby zdrowszy. I być może bez problemów wypłacały wynagrodzenia piłkarzom, a ci nie musielibyśmy się co miesiąc zastanawiać, czy dostaną pieniądze. Wcale nie potr … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS