A A+ A++

Kobieta bez wyższego wykształcenia jest w Polsce skazana na szereg niedogodności, które omijają mężczyzn będących w tej samej sytuacji. Np. na nisko płatną pracę. Np. na bezrobocie. Większość bezrobotnych kobiet w Polsce ma podstawowe i średnie wykształcenie. Mężczyźni bez wykształcenia wyższego, zwłaszcza młodzi, na ogół dość łatwo znajdują pracę. I jest to praca znacznie lepiej płatna niż ich koleżanek w tym samym wieku i o tym samym wykształceniu (mężczyzna w budowlance zarobi nawet 7 tysięcy, kobieta na kasie czy sprzątająca – około połowy tego). Trudno więc się dziwić, że na studiach jest 58 proc. kobiet. Nie dlatego, jak twierdzą niektórzy, że system edukacyjny jest dla mężczyzn okropny i niesprawiedliwy, tylko dlatego, że kobiety nie mają innego wyjścia – jeżeli chcą utrzymać swoje przyszłe dzieci.

Czyli antynatalizm jest nieprawdą?

– Większość młodych kobiet chce mieć dzieci. Ale we właściwym dla siebie czasie. Widać ogromną zmianę pokoleniową w postrzeganiu swojego macierzyństwa już u bardzo młodych kobiet. Jest to zmiana – moim zdaniem – fundamentalna dla demografii.

W pracy dyplomowej jednej z moich studentek są badania poświęcone współczesnym nastolatkom. Co z nich wynika? Żadna nastolatka nie chce mieć dziecka na studiach, ani przed studiami – a wszystkie chcą na te studia iść. Wszystkie więc odkładają macierzyństwo na „po studiach”. A to dlatego, żeby stanowić ekonomiczne zabezpieczenie dla dziecka. Nastoletnie dziewczyny już dzisiaj, często przed rozpoczęciem życia seksualnego, zakładają, że mogą być zmuszone utrzymać dziecko bez udziału mężczyzny. Mało romantyczne, ale jakże realistyczne.

Skończyło się zapotrzebowania na rycerza na białym koniu? A może, skoro już nie ma księżniczek, to nie ma już rycerzy?

– Nie do końca zgasły pragnienia rycerza. Te dziewczyny, oczywiście, planują mieć partnera, ba – nawet chciałyby być z nim do końca życia. Ale już wiedzą – najprawdopodobniej z doświadczenia swoich matek – że muszą się ubezpieczyć na wypadek, gdyby partner nie dbał o dzieci lub po prostu odszedł. Współczesne nastolatki nie mają złudzeń, ponieważ często pochodzą z domów, w których ojcowie zawiedli – są nieobecni, nie płacą alimentów, piją czy próbowali popełnić samobójstwo. Wyraźnie widać, że małżeństwo dla tych młodych dziewczyn nie odgrywa tak kluczowej roli, jak dla poprzednich pokoleń kobiet. Ale do macierzyństwa podchodzą poważnie.

No dobrze, czyli nastolatki chcą mieć dzieci – skąd więc taki mocny spadek urodzeń?

– Tutaj zbliżamy się do wątku dotyczącego mężczyzn i ich odpowiedzialności za potencjalnie dzieci. Mężczyźni w większości chcą mieć dwójkę lub więcej dzieci. Za decyzją o jednym i jedynym dziecku bardzo często stoi kobieta. Dlaczego? W każde kolejne dziecko inwestuje ona bardzo dużo czasu i zasobów. Jeżeli kobieta się decyduje na drugie i kolejne dziecko, to możemy obstawiać pewnie z dużą dozą prawdopodobieństwa, że jest szczęśliwa i spełniona w swoim związku. I nie boi się ryzyka, bo wie, że ze swoim partnerem uda się jej wychować następne dziecko.

Kobiety, rodząc pierwsze dziecko, bardzo szybko się orientują, że zostały nim całkowicie obciążone. Oczywiście, te, które przed urodzeniem dziecka odpowiedzialnie wyposażyły się w wykształcenie i pracę, mają lepszą sytuację niż te bez owych zasobów. Ale wszystkie orientują się, że urodzenie kolejnego dziecka to ciężar. Od partnera nie dostają jako matki takiego oparcia, jakie wyobrażały sobie, że otrzymają. Dlatego myślą sobie: „Kolejne dziecko? Chyba jednak podziękuję”.

Co ciekawe: nie ma to żadnego związku z poziomem wykształcenia mężczyzny. Raczej z zapomnianą wartością, jaką jest odpowiedzialność. Nie warto wierzyć w bzdury o tym, że kobiety z wyższym wykształceniem są „hipergamiczne” i dobierają partnerów według stopni naukowych. Kobiecie w ogóle nie przeszkadza, że partner ma niższe wykształcenie od niej – jeśli ktoś ma z tym problem, to raczej mężczyźni – byle tylko mogła się na nim oprzeć. Najwięcej rozwodów w Polsce jest z powodu alkoholu, agresji i zaniedbania rodziny, a nie tego, kto skończył jaką szkołę.

Konserwatyści mają świetny pomysł na to, żeby było więcej dzieci: chcieliby, żeby kobiety rodziły … wcześniej. Wtedy będą miały więcej czasu na „liczebniejsze macierzyństwo”.

– Ich marzenia się nie spełnią. Średnia w Polsce to 29 lat, w Unii Europejskiej – 30 i to się nie zmieni. Jest coraz więcej matek po 40-tce. Co z tym zrobić? Nic się nie da i nie trzeba. Medycyna w Europie jest na takim poziomie, że nie ma żadnych problemów z przeżywalnością niemowląt u kobiet po 40. roku życia. Co zrobić, żeby kobiety chciały rodzić?

Myślę, że mamy jeden pozytywny nurt w modelu rodziny. Są to rodziny patchworkowe. Czyli część mężczyzn jest w stanie żyć i wychowywać dzieci swojej obecnej partnerki. Ona, być może, zdecyduje się na urodzenie ich wspólnego dziecka. Z tym, że patchworkowe rodziny są nie do zaakceptowania dla twardych konserwatystów, więc ich plan nie wypali. Tymczasem trend upadku klasycznej nierozerwalnej rodziny może być dla kobiet przykry, ale nie katastrofalny. Widzą, że rozpadło się małżeństwo ich rodziców, przyjaciółek (w Polsce rozpada się obecnie ok. 1/3 małżeństw) i mogą mieć przekonanie, że jeżeli nawet je to spotka – mogą mieć szansę na kolejną rodzinę, właśnie zrekonstruowaną, czy inaczej mówiąc – patchworkową.

Drogi mężczyzno, jeżeli więc chcesz mieć więcej niż jedno dziecko, musisz wybrać i przekonać do tego kobietę koło trzydziestki lub po, która też chce mieć dzieci. Tyle tylko, że ona chce pracować i realizować się. Zapewne też nie ma ochoty obsługiwać dorosłego, nawet dorosłego odpowiedzialnego za dom i dzieci. To nie są jakieś strasznie wyuzdane potrzeby. Ale chłopcom pewnie trzeba je powtarzać już od wczesnych klas szkoły średniej.

– Nie jest tajemnicą, że mężczyźni w Polsce, niezależnie od pokolenia, mają złe męskie wzorce. Przede wszystkim w postaci kiepskich ojców. Nie mówię, że wszyscy są tacy, ale jest takich bardzo dużo. Alkohol, nieradzenie sobie, przemoc, autodestrukcja – to wszystko, kiedy występuje, szkodzi nie tylko samym zainteresowanym i ich żonom czy partnerkom, ale też ich dzieciom. Synom nawet bardziej niż córkom. Negatywny obraz zachowań ojca stanowi dla chłopców często jedyny wzór męskości. Córka wzoruje się w tym, jaka chce być, na matce, syn nie może się od matki nauczyć odpowiedzialnej męskości. I to właśnie to, a nie – jak się często ostatnio powtarza – nadopiekuńczość matek czy szkoła zdominowana przez nauczycielki, mają wpływ na to, jakimi są potem mężczyznami.

Odpowiedzialność – zapomniana cnota, o której pani powiedziała – kojarzy się bardzo konserwatywnie. Nie jest więc atrakcyjna dla mężczyzn (ale też dla pewnej grupy kobiet) o poglądach lewicowych czy liberalnych. Może stąd ten cały galimatias z brakiem rycerzy?

– Zgadza się. W tym momencie progresywna męskość to ekwilibrystyką między macho sprzedawanym przez pop-kulturę a różnobarwnością LBGTQ. Mężczyzna ma do dyspozycji także pornografię, alkohol, gry komputerowe. Mężczyzna może też płakać i malować paznokcie. Ale to wszystko zatrzymuje go na etapie dziecka. Jakie to bowiem ma znaczenie, czy podważy płciową normatywność zakładając spódnicę, jeśli nie pierze i nie zmywa, zakupów też nie zrobi, będzie natomiast cały dzień dyskutował w internecie? Feminizm wyposażył kobiety w „męskie cechy”, w cechy przywódcze. Kobiety są uniwersalne, są ojcem i matką. Mężczyźni zostali zwolnieni od odpowiedzialności – wszystko jedno, czy popierają przy tym lewicę, czy prawicę.

Kłopot polega na tym, że na takich mężczyznach nie sposób się oprzeć. Żadna kobieta nie zdecyduje się na dziecko z mężczyzną, który płacze częściej niż ona i jest zbyt delikatny by zarabiać. Odpowiedzialność, o której mówimy, nie ma wektora politycznego. Powinna być wszędzie: u postępowców i konserwatystów, wśród pracujących umysłowo i fizycznie, wśród humanistów i umysłów ścisłych. Ale nie rozbrzmiewa to jakoś bardzo głośno. Przykładowo pop feminizm uważający, że złe są wszystkie normy męskości, a nie tylko ta naprawdę toksyczna (czyli autodestrukcyjna, skłonna do ryzyka, agresywna), pozbawia mężczyzn ważnej cechy: solidności. Kultura wymaga jej od mężczyzn, zaś doświadczenie mówi, że na ogół tą odpowiedzialną osobą, na którą zawsze można liczyć, jest matka. To ona płaci rachunki, pójdzie do ortodonty za kilka tysięcy, wygrzebie pieniądze spod ziemi.

Możemy zakładać, że w większości przypadków kobiety czują się odpowiedzialne za swoje dzieci. Jasne, że są także żeńskie „niebieskie ptaki”, ale to jest margines. Każdy zna natomiast dzieci, które wychowały się bez ojca, dzieci, dla których ten ojciec był ciężarem. Nie jest to stereotyp. Nie wymyśliły tego „sfeminizowane” sądy czy socjologowie. Te rzeczy widzimy i doświadczamy ich na co dzień.

Trzeba by się od początku zastanowić nad wychowaniem chłopców. Jak to się ma stać, skoro pedagogika jest sfeminizowana?

– To trudna sprawa, bo wychowaniem chłopców powinni się zając mężczyźni i zdjąć w końcu tę odpowiedzialność z kobiet. Dobrze, gdybyśmy jako społeczeństwo, zrozumieli, że kobiety nie są winne temu, co mężczyźni robią sami sobie albo innym mężczyznom. Na przykład, nie są winne, że mężczyźni są bardziej skłoni do ryzykowania życia dla zabawy, z czym wiąże się zjawisko tak zwanej nadumieralności mężczyzn w każdej grupie wiekowej (chodzi o wypadki, przedawkowania, bójki). To, że mężczyźni zachowują się tak częściej niż kobiety, w związku z czym też częściej cierpią z tego powodu, jest w jakimś zakresie winą biologii i fizjologii, na co niewiele możemy poradzić. W ogromnej mierze jest to jednak także wina wychowania i socjalizacji, które faworyzują mężczyzn i nie stawiają im granic.

Jeszcze jedna rzecz tu zwraca uwagę. Mężczyźni są wychowywani do tego, by myśleć o sobie, kobiety – o innych. Nie ma nic złego w myśleniu o sobie i współczesne kobiety się właśnie tego uczą. Ale, analogicznie, najlepiej byłoby wyposażyć mężczyzn w odruchową troskę o innych ludzi. Moim zdaniem należałoby opowiedzieć o tym w męskim języku powinności, obowiązków moralnych, a niekoniecznie kojarzonej z kobietami empatii.

Współczesna filozofka Martha Nussbaum poddaje pod rozwagę propozycję, żeby wszyscy – kobiety i mężczyźni – w wieku tuż po skończeniu 18 lat mieli obligatoryjne praktyki wobec starszych osób lub ludzi z niepełnosprawnościami w domach opieki. Traktowane by to było nie jako wyraz altruizmu czy innych uczuć, ale jako powinność wobec społeczeństwa. Być może to jest dobry pomysł.

Czytaj więcej: Są kobiety, które tak obawiają się macierzyństwa, że nigdy nie zostają matkami

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAbonament na soczewki, czyli jak kupować je najtaniej!
Następny artykułFrancja. Tajemnicze ukłucia w dyskotekach. Ponad 300 ofiar