O wartości rodziny, grze na skrzypcach i poważnym świecie polityki opowiada Michał Walendzik
Absolwent I LO im. Tadeusza Kościuszki, studiował nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim, dokształcał się z zakresu finansów i rachunkowości oraz funduszy unijnych w Akademii im. L. Koźmińskiego i w Szkole Głównej Handlowej. Obecnie jest pracownikiem Odlewni Polskich, gdzie kieruje zespołem odpowiedzialnym za realizację niemieckich kontraktów związanych z oddelegowaniem pracowników. Jest również zaangażowany w realizację projektów dofinansowanych ze środków unijnych. Od listopada 2010 r. pełni mandat radnego miejskiego, a od połowy 2017 r. decyzją większości sprawuje funkcję przewodniczącego Rady Miejskiej. Ponadto od blisko roku zasiada w Radzie Społecznej starachowickiego szpitala.
– Na swoją szkołę średnią wybrał Pan I Liceum Ogólnokształcące im. T. Kościuszki. Czy to był dobry czas?
– Pamiętam te lata jako niezwykły okres różnych sukcesów, porażek, wielu radości i momentów ogromnej tragedii. Dużo przeżyć jak na młodego człowieka. Szkoła średnia minęła jednak dosyć szybko, a potem zaczęły się studia. W sumie w Warszawie – gdzie wyjechałem – spędziłem 7 lat, zbierając doświadczenie mieszkania w dużym mieście, studiując, pracując i rozpoczynając życie małżeńskie.
– A jednak wrócił Pan do Starachowic. To dobre miejsce do życia?
– Różnie można to oceniać, ale porównajmy obecną sytuację w mieście do tej z lat 90., kiedy stanęła produkcja w fabryce, ludzie tracili pracę, mieli problemy z utrzymaniem się i musieli podejmować trudne życiowe decyzje. W tej perspektywie dziś w Starachowicach żyje się dobrze. Myślę, że wybór swojego miejsca na ziemi to indywidualna sprawa. Ktoś lepiej będzie się czuł w dużym mieście, znosił trudy pokonywania dużych odległości do pracy, tłumy ludzi na ulicach, jednocześnie korzystając z dostępu do wielu usług, produktów, szerokiej oferty kulturalnej, której w małym mieście nie ma. Z kolei inna osoba zdecydowanie bardziej będzie wolała spokojne życie. Wtedy wybierze Starachowice. Nie ma idealnego wyboru, ale w naszym mieście można dobrze żyć.
– I na pewno zdecydowanie więcej czasu spędzać z rodziną, o której Pan tak ciepło mówi?
– Na pewno więcej niż w dużym mieście. Trzeba cenić te wspólne chwile, bo czas szybko biegnie. Kilka miesięcy temu świętowaliśmy z żoną Magdaleną już 10. rocznicę ślubu. W tym czasie na świat przyszło dwóch naszych synków. Małżeństwo jest dla mnie bardzo cenne. To przecież życiowa droga, którą z żoną wspólnie wybraliśmy i w której chcemy wytrwać do naszych ostatnich dni. To nasza rzeczywistość, codzienność. Dzisiaj bardzo deprecjonowana i marginalizowana. Może dlatego, że małżeństwo – przynajmniej to „kościelne” – zawiera w sobie cały zbiór wartości. Narzeczeni ślubują sobie miłość, wierność, uczciwość. Bardzo ważne rzeczy i jednocześnie coraz trudniejsze do przestrzegania w otaczającej nas rzeczywistości. Po co się ze sobą męczyć, skoro można znaleźć „lepszy model”, „wymienić” partnera lub partnerkę. Gdybyśmy wszyscy kierowali się tymi radami, to nasz świat wyglądałby jak w serialu „Moda na sukces”. O małżeństwo trzeba walczyć każdego dnia. Wspólne życie z drugim człowiekiem, nie obok, ale z, to chyba najtrudniejsza życiowa droga. Dlatego tak cenna. Nie wszystkim się udaje.
– Bardzo tradycyjnie, niektórzy mogą powiedzieć, że konserwatywnie podchodzi Pan do małżeństwa i rodziny. Pewnie jest to związane z wiarą w Boga, którą Pan bardzo odważnie deklaruje.
– To jedna z najważniejszych wartości w życiu. Może to brzmi banalnie, a może nawet zbyt prosto, ale dla mnie to jest fundament dla wszystkich innych uniwersalnych wartości. Mam wrażenie, że dziś bez takiej solidnej podstawy ciężko jest nie ulegać różnym doraźnym modom i chwilowym trendom, które są zaprzeczeniem ponadczasowych norm i prawd. Dlatego tak ważne jest źródło i oparcie dla tych wartości.
– Czy łatwo pogodzić te wartości, o których Pan mówi, z często brutalnym światem polityki? Czy nie lepiej żyć na uboczu?
– Oczywiście, że spokojniej i wygodniej żyje się bez zaangażowania w sprawy polityczne, społeczne. Mniej nerwów, stresu, problemów. Ale ktoś musi pilnować naszych spraw, żeby Starachowice były dobrym miejscem do życia. Nie potrafię być obojętnym na kwestie, które mnie – mniej lub bardziej – dotyczą. Może jeszcze na początku – szczególnie w młodym człowieku – istnieje ambicja bycia znanym, rozpoznawalnym. Polityka temu sprzyja. Natomiast później dojrzewa przekonanie o doniosłości spraw, co do których podejmuje się decyzje. Dlatego polityka to bardzo ważny element naszej rzeczywistości. Potrzeba dojrzałych polityków, którzy będą – jak to powiedział jeden z radnych poprzednich kadencji – głosować świadomie. Czyli myśleć. Brak myślenia i pogłębiania swojej wiedzy to jeden z ważniejszych problemów naszych czasów. I nie chodzi tylko o politykę.
– Czuje się Pan człowiekiem sukcesu w tej dziedzinie swojego życia?
– Na pewno jakimś sukcesem jest to, że dobrze wypełniam swoje obowiązki społeczne, zawodowe i jest to dostrzegane, czy to przez mieszkańców w wyborach, czy też w pracy. Staram się przezwyciężać swoje wady i przywary. Bywa lepiej, bywa gorzej.
– Gdzie chciałby Pan uciec wtedy, gdy jest gorzej?
– Gdybym mógł wybrać jakieś inne miejsce do życia, pewnie byłyby to Włochy. Pomijam oczywiście konieczność nauczenia się języka, znalezienia pracy, rodzinnej przeprowadzki. Jeśli miałbym wybór, to zamieszkałbym we Włoszech. Byłem tam kilka razy, głównie na wakacjach i zawsze miło wspominam ten czas, mieszkańców, ich kulturę, ciepły klimat i tamtejsze jedzenie. Włoska kuchnia jest chyba moją ulubioną.
– Podobno umie Pan strzelać gole z przewrotki? Pewnie przy tylu obowiązkach nie zostaje dużo czasu na realizację pasji?
– Trochę ponarzekam, rzeczywiście tego czasu jest niewiele. Z drugiej jednak strony, moja żona twierdzi, że im więcej obowiązków i spraw, tym człowiek lepiej się organizuje i potrafi temu wszystkiemu podołać. I myślę, że to jest prawda, więc chyba nie czas jest problemem, a jego lepsze wykorzystanie. Na pewno chętnie pobiegam za piłką po boisku. Niestety dochodzi do tego niezwykle rzadko, ale jeśli już, to rzeczywiście zdarza mi się nawet trafić z przewrotki do bramki. Brakuje jednak kondycji i regularności. Przebiegnięcie czterech długości boiska powoduje, że przez kolejne 3 minuty zwalniam tempo, żeby odzyskać normalny oddech. Wstyd się przyznać, ale tak jest.
– Ale gra na skrzypcach nie wymaga kondycji…
– Kondycji nie, ale wymaga za to zaangażowania, prób, przygotowania melodii. Udało mi się wrócić do gry na skrzypcach. Co miesiąc razem ze znajomymi gramy na kościelnych adoracjach. W tym wszystkim procentuje wiedza i umiejętności wyniesione z naszej szkoły muzycznej. Bardzo się cieszę, że udało mi się wrócić do moich muzycznych zainteresowań i dziękuję wszystkim, którzy mnie do tego zmobilizowali. Mam nadzieję, że przy okazji Świąt wyciągnę z futerału również mój akordeon.
– Praca, działalność społeczna, wspólnota parafialna, muzyka, piłka nożna. Ma Pan jakieś autorytety, które wyznaczają kierunek działania, wskazują to, co najważniejsze?
– Obserwuję różne osoby, ich pozytywne zachowania i staram się z tego czerpać. Może nie mam jednego autorytetu, ale poszczególni ludzie są dla mnie przykładami w różnych życiowych kwestiach. Jeden jest punktualny, drugi otwarty, ktoś jeszcze inny cierpliwy, jakaś osoba pokorna albo skromna czy może odważna, z kolei jakiś człowiek potrafi się ucieszyć z – wydawałoby się – małych i błahych rzeczy. Widzę te postawy i porównuję, czego mi brakuje.
– Czy chciałby Pan być autorytetem dla własnych dzieci? Pragnie im Pan przekazać jakieś życiowe prawdy?
– Chciałbym, żeby kierowały się w życiu tymi wartościami, które są ważne dla mnie i mojej żony. Nie zniechęcały się tym, że coś się nie uda, że popełniły jakieś błędy. Nigdy nie jest za późno, żeby się zmienić i wrócić na dobre tory. Nigdy.
– Kiedy rozmawialiśmy o najlepszych wspomnieniach, wrócił Pan myślami do Bożego Narodzenia z czasów dzieciństwa.
– Szczególnie teraz, w okresie przedświątecznym, bardzo często wracają wspomnienia z Wigilii, kiedy byłem kilkuletnim dzieckiem, jeszcze nie chodziłem do szkoły. Ten dzień, a szczególnie wieczór, był dla mnie niezwykły, wręcz magiczny. Zjeżdżała się cała rodzina. W trakcie wieczerzy światła były nieco przygaszone. Na stole wyjątkowe potrawy, które trzeba było samemu przygotować (dziś wszystko mamy na co dzień, podane „na tacy”). I ten niezwykły moment, kiedy ni stąd ni zowąd pojawiały się prezenty, a my – dzieci – znowu nie złapaliśmy tej „nadprzyrodzonej postaci”, która je dostarczyła… Niezapomniane.
– Czego chciałby Pan życzyć współczesnym ludziom z okazji nadchodzących Świąt?
– Żeby w tym życiowym biegu na chwilę się zatrzymali i ucieszyli się sobą, swoim życiem, tym, co jest najważniejsze. Może nawet zaproponowałbym coś praktycznego. W Boże Narodzenie znaleźć dla siebie 15 minut absolutnego odosobnienia, gdzie nikt i nic nie będzie przeszkadzało i posiedzieć w ciszy. Taki kwadrans całkowitej izolacji. Może to będzie odpoczynek, może najdzie nas jakaś myśl, refleksja. Piętnaście minut tylko dla mnie. Myślę, że to może być niezwykle cenne.
– Wiem, że marzy Pan o podróżowaniu z rodziną, o zwiedzaniu pięknych miejsc, o poznaniu kilku europejskich stolic, chwilach odpoczynku od codziennych obowiązków. Ale Pana marzeniem jest także, kiedyś w przyszłości, spokojna emerytura. Życzę więc spełnienia tych marzeń i radosnych, rodzinnych Świąt. Dziękuję za rozmowę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS