Krystian Zimerman, „Beethoven. Complete Piano Concertos”
Długo oczekiwany album Krystiana Zimermana. Komplet pięciu koncertów fortepianowych Ludwiga van Beethovena w jego wykonaniu miał ukazać się w 2020 roku z okazji 250. rocznicy urodzin kompozytora. Trzypłytowe wydawnictwo zamierzano połączyć z tournée, co też byłoby wydarzeniem, jako że polski pianista coraz mniej chętnie decyduje się na występy. Trasa nie odbyła się, fonograficzną premierę przeniesiono na grudzień, ale i wówczas firma Deutsche Grammophon w płatnym streamingu udostępniła jedynie nagrania koncertu zorganizowanego bez publiczności w Londynie.
Wreszcie w połowie 2021 roku album był już dostępny na świecie. Stanowi niemałą gratkę, jako że daje okazję do porównań. Trzydzieści lat temu Krystian Zimerman też nagrał tych pięć koncertów w nie byle jakim towarzystwie: z Wiedeńskimi Filharmonikami i z Leonardem Bernsteinem. Wydawnictwo do dziś zaliczane jest do najciekawszych beethovenowskich interpretacji.
Polak znów wybrał znakomitych partnerów. London Symphony Orchestra to jedna z najlepszych orkiestr europejskich, a Simon Rattle to dyrygencka sława. Jest innym typem artysty niż żywiołowy Bernstein, ale Krystian Zimerman od lat z nim współpracuje, rozumieją się więc doskonale. W interpretacji koncertów Beethovena osiągnęli coś, co rzadko udaje się innym wykonawcom: tę samą jakość dźwięku. A ponieważ niewielu pianistów potraf dorównać Zimermanowi w umiejętności cieniowania krystalicznego brzmienia, słucha się tych nagrań z niesłabnącą uwagą.
Krystian Zimerman, fot. Grzegorz Michałowski
Fot.: Grzegorz Michałowski / PAP
Bruce Liu, „Chopin”
Bestsellerem w Polsce stała się też płyta zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego, Bruce’a Liu. Błyskawicznie znikała ze sklepów, gdy ukazała się w połowie listopada. Urodzony w Paryżu kanadyjski pianista o chińskich korzeniach zdobył ogromną sympatię podczas konkursu i łatwo to zrozumieć słuchając teraz zapisu jego występów. Wielki Polonez Es-dur czy wariacje na temat Mozartowskiej arii „La ci darem la mano” to sama radość muzykowania połączona z fenomenalną techniką.
Deutsche Grammophon promuje kolejnego zwycięzcę Konkursu Chopinowskiego, licząc przy tym na dobry interes. Wydany w 2015 roku w równie ekspresowym tempie album ówczesnego triumfatora warszawskiej rywalizacji, Seong-Jin Cho podbił listy sprzedaży w wielu krajach, a na Dalekim Wschodzie sprzedaż płyt z muzyką klasyczną wzrosła potem o 400 procent.
Bruce Liu po zwycięstwie w Warszawie ruszył w tournée po świecie wraz z debiutanckim albumem. Natomiast Seong-Jin Cho wydał kolejną, już jedenastą płytę m. in. Koncertem f-moll Chopina. Ta nowa interpretacja świadczy, jak bardzo artystycznie rozwinął się w ciągu sześciu lat, które minęły od sukcesu w Warszawie.
Jakub Józef Orliński, „Anima Aeterna”
Ogromne zainteresowanie wzbudziła trzecia solowa płyta „Anima Aeterna” (Erato/Warner) Jakuba Józefa Orlińskiego. Trzydziestoletni kontratenor idzie przez świat jak burza. Wiosną poprzedni album „Facce d’amore” zdobył International Opera Award, czyli operowego Oscara, w kategorii: nagranie roku. Gdy po pandemii jesienią otworzyła się Metropolitan, zadebiutował na tej nowojorskiej scenie, a wcześniej koncertował w Europie, promując nową płytę.
„Anima Aeterna” – jak i poprzednie – zawiera materiał nigdy nienagrywany lub wręcz przez stulecia spoczywający w zapomnieniu. Są więc na płycie motety Jana Dismasa Zelenki, nazywanego czeskim Bachem czy aria Włocha Bartolomea Nucciego, którego nazwisko mało znane jest nawet specjalistom od muzyki dawnej. Nie mamy wszakże do czynienia z archeologicznymi wykopaliskami. Polski kontratenor proponuje rzeczy niezmiernie ciekawe, które w jego wykonaniu zyskują nowe życie. Religijne skupienie miesza się z radością, błagalne prośby z arcytrudnymi fajerwerkami technicznymi.
Jakub Józef Orliński, ANIMA AETERNA
Fot.: Materiały prasowe
Simon Laks, „Comlepte works for voice and piano”
Szczególną przyjemność sprawiają takie muzyczne odkrycia, a było ich w ostatnich miesiącach więcej. Ogromnie ważne są zaś te dokonywane na polskim gruncie. Do nich należy dwupłytowy album niemieckiej firmy EDA z kompletem utworów na głos i fortepian Szymona Laksa.
Twórczość urodzonego w 1901 roku kompozytora wciąż pozostaje w cieniu. Po studiach w Konserwatorium Warszawskim wyjechał na dalszą naukę do Paryża i zdobył tam spore uznanie. Francja nie zapewniła mu bezpieczeństwa, trafił do Auschwitz, potem do Dachau, grał w obozowej orkiestrze. Udało mu się przeżyć, ale do Polski nie wrócił.
Album pokazuje nieoczywiste oblicze jego twórczości. Pierwsza płyta to utwory komponowane do tekstów przede wszystkim Juliana Tuwima. Są to piosenki o charakterze często kabaretowym, zaś wieńczy je archiwalne nagranie Mieczysława Fogga z 1934 roku w piosence z tekstem Tuwima „Alkoholik”.
Zasadnicza zmiana następuje na płycie z muzyką powstałą po II wojnie światowej, w której Szymon Laks wracał do własnych przeżyć. To przejmujące pieśni do „Elegii miasteczek żydowskich” Antoniego Słonimskiego, przywołujące świat, który pochłonęła Zagłada, a także lament-wokaliza „Pasacaille” i utwory odwołujące się do Holocaustu. Niemiecka śpiewaczka Ania Vegry wraz z towarzyszącą jej pianistą Katarzyną Wasiak świetnie odnajdują się w tych dwóch skrajnych muzycznie światach Laksa.
Lise Davidsen, „Beethoven, Verdi, Wagner”
Często po płyty sięgamy ze względu na nazwisko wykonawcy czy wykonawczyni. Takich jak Lise Davidsen. Norweżka to zaś odkrycie ostatnich lat, uhonorowana w 2021 roku International Opera Award w kategorii najlepszy głos kobiecy.
Ma wyjątkowo piękny sopran o niezwykłej mocy, dźwięczny i szlachetnie brzmiący. O jej możliwościach wokalnych świadczy płyta wydana przez Dekkę , którą firmują Beethoven, Verdi i Wagner, ale znajdziemy tu także elektryzująco zinterpretowaną arią Medei z opery Cherubiniego. A Lise Davidsen ma głos, w którym można się zakochać.
Michael Spyres, „Baritenor”
Dla zwolenników męskiego śpiewania jest natomiast pierwszy solowy album amerykańskiego tenora Michaela Spyresa „Baritenor” (Erato/Warner). To artysta obdarzony głosem o zdumiewających możliwościach, swobodnie poruszający się zarówno w skali tenorowej i barytonowej, czego – –zgodnie z tytułem – dowód stanowi album. I co najważniejsze, nie ma na nim wokalnego cyrku, jakiemu często hołdują tenorzy w takich składankowych produkcjach. Dominują zaś przyjemne zaskoczenia.
Czytaj też: Te seriale trzeba obejrzeć. Najlepsze produkcje 2021 roku
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS