A A+ A++

Chociaż film Vadima Perelmana trudno nazwać komedią, humoru jest w nim sporo. Równie dziwnej historii nie wymyśliłby chyba żaden szanujący się scenarzysta.

Kino z nie mniejszym rozmachem niż literatura chętnie sięga po temat Holokaustu, który stał się ostatnio bardzo modny. W „Lekcjach perskiego” Vadima Perelmana obóz koncentracyjny nie jest tylko wygodną scenerią dla tandetnie wyreżyserowanego romansu. To mocna, szokująca tragikomedia o pamięci i przetrwaniu, mówiąca o ekstremalnym przeżyciu w sposób zaskakująco lekki, a zarazem przedstawiająca je w bardzo zniuansowanych barwach.

Berlinale 2020: Nowe rozdanie ze skromnym udziałem Polaków

Surrealistyczna historia Holokaustu

Groza i śmierć sąsiadują w filmie z czystym absurdem. Owszem, jest to opowieść ku pokrzepieniu serc, wydaje się nawet, że podobnych historii było już wiele. A jednak wrażenie fałszu czy nadużycia od początku znika. Więcej w niej pozytywnych zaskoczeń niż braku refleksji czy zamierzonego kiczu. Prawdę mówiąc, romansu nie ma w tym filmie wcale. Surrealistyczna niemal historia wydarzyła się naprawdę, a jej początek sięga 1942 r.

Broniąc się przed rozstrzelaniem, belgijski Żyd podaje się za Persa. Trafia do obozu, gdzie jeden z esesmanów marzy o założeniu po wojnie niemieckiej restauracji w Teheranie i szuka nauczyciela do nauki języka farsi. Więzień wymyśla więc nieznany mu język, codziennie podrzuca oficerowi kilka nowych słówek, dokonując cudów, by się nie pogubić i nie pomylić nadawanych przez siebie znaczeń. Mistyfikacja w każdej chwili może wyjść na jaw, za co groziłaby mu śmierć, więc napięcie też oczywiście rośnie.

Podkast „Polityki”: Czy wypada się śmiać z Holokaustu?

Chociaż trudno ten film nazwać komedią, humoru jest w nim sporo. Wynika on głównie z nieprawdopodobnego spiętrzenia sytuacyjnego, z zawiłości prowadzonej gry oraz mimo pewnych dowodów sympatii ze strony Niemca – rosnącej nieufności między wrogimi stronami. Wygląda to zupełnie inaczej niż w farsach Chaplina czy grotesce „Życie jest piękne” Benigniego. W pewnym momencie bohaterowie, z delikatnością i wyczuciem grani przez Nahuela Biscayarta i Larsa Eidingera, przełamują lody i przechodzą na „ty”. Niemiec wznosi się na wyżyny sztuki lingwistycznej i recytuje stworzony przez siebie poemat w wyimaginowanym języku. Odsłaniając jakieś pokłady zachowanego na dnie swojej duszy człowieczeństwa. Widownia pęka wtedy ze śmiechu, ale ta scena pozwala nieco inaczej spojrzeć na kwestię winy i odkupienia.

Auschwitz znów może spaść nam na głowę

Równie dziwnej historii nie wymyśliłby chyba żaden szanujący się scenarzysta. Vadim Perelman (autor głośnego dramatu „Dom z piasku i mgły”) jest Kanadyjczykiem ukraińskiego pochodzenia i ma żydowskie korzenie. Usłyszał ją od swego kolegi, producenta Timura Bekmambetova. A ten poznał ją dzięki opowiadaniu „Erfindung einer Sprache” (Wynalazca języka) Wolfganga Kohlhaasego, porównywanego do Billy′ego Wildera, popularnego u naszych zachodnich sąsiadów pisarza, dramaturga i reżysera.

To film o heroizmie, ale też o tym, do czego zdolna jest ludzka pamięć. O nieprawdopodobnej kreatywności walczącego o przetrwanie człowieka, dzięki któremu udało się po wyzwoleniu obozu zrekonstruować listę kilkunastu tysięcy zamordowanych. Wycofując się, Niemcy spalili dokumentację i listy wszystkich przetrzymywanych więźniów. Dla bohatera filmu stanowiły one podstawę do wymyślenia fikcyjnego języka, więc je zapamiętał – dopowiadał na konferencji prasowej Perelman, powtarzając jakby ostrzeżenie Mariana Turskiego, że Holokaust nie był jednorazowym incydentem i może spaść nam na głowę w każdym kraju w dowolnym momencie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTerytorialsi z Tarnobrzega ćwiczyli „u siebie”
Następny artykułTrzecie miejsce Pogoni Tczew na turnieju Pajo Cup – Sport