Mam wrażenie, że cały czas przy okazji rozmów o reprezentacji, panuje przekonanie, że latem będziemy mieli trzech napastników w wysokiej formie. Lewandowski – wiadomo, ale Piątek na pewno wróci do regularnego strzelania, a Milik na pewno, bez cienia wątpliwości, zmieni klub. No ja takim optymistą nie jestem.
Tyle że o Piątku nie ma co pisać, on się jako tako broni, jednak gra w piłkę i w kadrze wciąż ma przyzwoite statystyki. Pewnie nie będzie tak przydatny jak w eliminacjach, ale nie trzeba za niego szukać kwadratowych jaj. Bo właśnie, słowo klucz: „gra w piłkę”. Milik nie gra. Nie pierwszy już raz zresztą, dochodzimy powoli do kuriozalnej sytuacji, w której facet w trakcie swojej kariery więcej będzie siedział albo leżał niż biegał po boisku. Czy to nie ze swojej winy, kontuzje, czy też przez swoje decyzje, ponieważ to on rozpętał obecną awanturę. Przecież nie Napoli.
Zaryzykował, chciał zmienić klub, ale po prostu się przeliczył. Gdyby ten Juventus naprawdę koniecznie chciał go mieć u siebie, to najzwyczajniej w świecie miałby. Ale najwyraźniej sobie przekalkulował, że taka żyła złota to wcale nie jest i nie ma co na siłę wbijać łopaty. Po drugie zachowanie Milika i jego agentów nie było – delikatnie mówiąc – specjalnie rozsądne, to znaczy iść na wojnę w pierwszym okienku po rozpoczęciu pandemii. Cholera wie, ile kto ma pieniędzy i ile chce wydać, a oni zachowywali się, jakby nic na świecie się nie działo.
No i może gdyby Polak trafił na jakąś ciepłą kluchę, to dzisiaj nie trzeba byłoby się martwić – do transferu łatwo by doszło. Niestety dla Milika, De Laurentiis ciepłą kluchą nie jest i skoro napastnik go wkurwił, to on będzie mu to pamiętał i łatwo nie puści.
Ma być piętnaście baniek. Nie dziesięć, nie osiem, nie czternaście i pół. Piętnaście albo wypad.
Nie wiem, może z biegiem dni De Laurentiis z nudów trochę opuści te cenę, ale na dzisiaj wygląda na nieustępliwego. I kolejne kluby te kilkanaście baniek zniechęca. Czy może to dziwić? Absolutnie nie. Mówimy o gościu, który:
- ma do końca kontraktu sześć miesięcy
- lubi się połamać
- nie gra w piłkę od dłuższego czasu, więc nim wróci do formy, trochę to może potrwać
- nie jest wcale superstrzelcem – sami wiecie, jak potrafi pudłować, nigdy nie przebił bariery dwudziestu goli w Serie A
Potencjalny pracodawca to nie jest jakiś półdebil, doskonale o tym wie i potrafi przecież kalkulować. Czy poradzę sobie bez Milika pół roku? Radzę sobie do tej pory, wytrzymam sześć miesięcy. Czy za pół roku wydam mniej? Oczywiście, nawet Milik nie może żądać za podpis piętnastu baniek. Na przykład tak mogło się zastanawiać Atletico. Klub z Madrytu pewnie zmierza po mistrzostwo Hiszpanii bez Milika, więc w gruncie rzeczy nie ma o co się martwić.
I przepłacać.
A z drugiej strony: postawcie się w sytuacji Napoli. Załóżmy, że Milik idzie do Juventusu. To lepiej oddać go teraz i zarobić osiem milionów, co w tamtym świecie nie jest dużą sumą, czy lepiej oddać go po roku bez grania w piłkę i wiedzieć, że facet przez kilka miesięcy będzie wracał do formy? Przecież nie zbudował jej w ogrodzie. Rywal ma piłkarza, ale jakby nie ma.
Milik znalazł się w potrzasku, choć inaczej: wpakował się tam sam. Być może do zmiany klubu będzie potrzebował… wyłożyć coś ze swojej kieszeni, ale nie wiem, czy stać go – w przenośni i dosłownie – na taki ruch. Na dziś wygląda, że bardziej zależy mu na kwestii finansowej i klubowej, niż na reprezentacji.
A jeśli tak: Brzęczek nie ma prawa korzystać z jego usług w tym roku. Dopóki Milik nie zmieni klubu. Jeśli selekcjoner będzie powoływał na kluczowe wręcz mecze eliminacyjne (albo Euro) gościa z ogrodu, to się najzwyczajniej w świecie skompromituje.
Złośliwi powiedzą, że nie miałby z tym problemu, ale mam nadzieję, że tak mocno się nie odkleił.
WOJCIECH KOWALCZYK
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS