A A+ A++

Sebastian Łupak: Dlaczego zdecydowała się pani wrócić do sprawy bestialsko zamordowanej, oskórowanej i poćwiartowanej w 1998 roku Katarzyny Z.?

Monika Góra: Jest to zabójstwo, które, można powiedzieć, “wisiało” nad Krakowem. Domagało się wyjaśnienia, rozwiązania i wskazania sprawcy. Głównie z tego powodu, że było nieludzko brutalne. Takie oskórowanie, w którym zabójca zdejmuje skórę z całego korpusu ofiary, bez przecinania jej po bokach, podobno nie zostało odnotowane wcześniej w światowej kryminalistyce.

Dla dziennikarki śledczej pasjonujący temat…

Ja osobiście interesowałam się tą sprawą od wielu lat. W 1998 roku byłam studentką Uniwersytetu Jagiellońskiego, tak jak ofiara. Mieszkałam w akademiku, w którym działał klub “Pod Przewiązką” i giełda płyt, na którą przychodziła Katarzyna. Pamiętam tę zimę, kiedy wyłowiono z Wisły jej szczątki. Pamiętam też strach mieszkańców Krakowa, że zabójca wciąż chodzi po ulicach naszego miasta.

Po latach, gdy o tę zbrodnię został oskarżony Robert J. i pojawiły się głosy, że śledczy nie mają na niego żadnych bezpośrednich dowodów, postanowiłam przyjrzeć się sprawie. Zabrałam się do tego bez uprzedzeń, bez żadnego nastawienia. Ponieważ nie było zgody prokuratury na wgląd do akt, musiałam sama dotrzeć do wszystkich świadków i dokumentów. Teraz myślę, że to wyszło mojemu “śledztwu” na dobre. Trzeba pamiętać, że akta zawierają materiały przygotowane przez policję i prokuraturę, ale nie ma w nich na przykład materiałów operacyjnych policji. Ja natomiast mam bardzo silne podejrzenie, że one pozwoliłyby na wyjaśnienie tej sprawy. Sąd także nie ma do nich dostępu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pomówmy o ofierze. Jaką osobą była Katarzyna Z.?

Z opowieści mamy Katarzyny wynika, że była osobą nieśmiałą, zamkniętą w sobie, niezbyt towarzyską. Miała kilka koleżanek z którymi utrzymywała kontakt, ale nie mówiła im zbyt wiele o sobie. Chyba była typem samotniczki, która lubiła snuć się po księgarniach, dyskusyjnych klubach filmowych, sklepach muzycznych.

Rozmawiałam z jedną z jej przyjaciółek z psychologii, z którą przez pół roku studiowała. Opowiadała mi, że chodziły z Kasią na wystawy, do muzeów, zwiedzały Kraków. Katarzyna sprawiała wrażenie, że w ogóle nie zna miasta, mimo że mieszkała w nim od wielu lat. Nie była typem osoby, która łatwo wchodziła w relacje i ufała ludziom. W ostatnim czasie przed śmiercią chorowała na depresję. 

W tej sprawie skazano przecież chorego na schizofrenię paranoidalną Roberta J. Dlaczego więc pani wątpi w jego winę?

Policja zaczęła się interesować Robertem J. po doniesieniu jego kolegi z zawodówki, Leszka L., który zadzwonił na komisariat i powiedział, że Robert może mieć coś wspólnego ze zbrodnią, bo nienawidzi kobiet i dręczy zwierzęta. Mimo że Leszek L. nie posiadał żadnych konkretnych informacji na temat zabójstwa, śledczy potraktowali jego donos bardzo poważnie. Dodam jeszcze, że kolega Roberta nie powiedział o swoich strasznych podejrzeniach nikomu więcej – żadnemu znajomemu, sąsiadowi, nawet własnej mamie, która dobrze znała Roberta. Tylko policji. Czy to nie jest dziwne? 

Co było dalej?

Kilkanaście miesięcy po zabójstwie policjanci wpadli do mieszkania Roberta J., przez wiele godzin je przeszukiwali. Zabezpieczyli wiele śladów, a J. przez niemal cały dzień przesłuchiwali. Jednak po badaniach okazało się, że nie znaleźli żadnych dowodów i we wrześniu 2000 roku prokuratura umorzyła postępowanie.

Teraz zastanówmy się, czy to możliwe, że chory na schizofrenię paranoidalną mężczyzna, mający potężne problemy z nawiązywaniem relacji z kobietami potrafił zwabić nieśmiałą i pogrążoną w depresji dziewczynę do swojego mieszkania? Następnie udało mu się więzić ją przez kilka tygodni, torturować, oskórować i poćwiartować jej ciało tak, żeby żaden sąsiad nic nie usłyszał? A przecież J. mieszkają w małym mieszkanku w peerelowskim bloku. Po tym wszystkim tak wysprzątał mieszkanie, że policja badająca je kilkanaście miesięcy później nic nie wykryła?

Dodam, że Robert mieszkał wtedy z matką, bardzo religijną i pobożną kobietą. Mam uwierzyć, że ona patrzyła na to wszystko spokojnie, a w przerwach pomiędzy torturami robiła synowi obiad? Przepraszam za to makabryczne przerysowanie, ale robię to celowo, aby unaocznić absurd tej hipotezy. 

Przecież historia kryminalistyki zna przypadki, w których uważany przez wszystkich za nieszkodliwego dziwaka chory na schizofrenię człowiek dokonywał brutalnej zbrodni…

To prawda. Zdarzało się, że takie zabójstwo przez długi czas było niewykryte. Ale gdy policja wkraczała w końcu do domu sprawcy, znajdowała ciało lub szczątki ciała, znajdowała masę dowodów, a zabójca przyznawał się do winy. Tu jest inaczej – Robert J. od początku twierdzi, że jest niewinny i nie znał Katarzyny.

Zastanówmy się też, na ile prawdopodobne jest, że chory na schizofrenię człowiek, będący w różnych stadiach tej choroby, czasami w ostrej psychozie, mimo trzech pobytów w szpitalu, rozmów z psychiatrami, psychologami nigdy się nie wygadał? Przez ponad dwadzieścia lat nie spanikował? Ja w to nie wierzę.

Pisze pani w książce, że Robert J. obnażał się publicznie, szarpał przypadkowe dziewczyny, nękał sąsiadkę, wykupywał pisma pornograficzne w kiosku. W końcu opisał zbrodnię (mówił: “Osoba została zdekomponowana, pochowana, nie znaleziono niektórych jej części, została obdarta, wycięta i zdekompletowana i wrzucona do Wisły”). Czy nie pasuje więc do profilu zabójcy?

To, że Robert J. obnażał się publicznie, nękał sąsiadkę i kupował pisma pornograficzne nie świadczy o tym, że zabił Katarzynę. To nie są nawet poszlaki świadczące o tym, że jest sprawcą. W policyjnych rejestrach roi się od osób pasujących do tego opisu.

Muszę też zaprotestować przeciwko twierdzeniu, że Robert J. opisał zbrodnię. Według relacji jego rodziców, został do powyższego wyznania sprowokowany przez policjantów pytaniem: “A jak pan myśli, co sprawca zrobił z ciałem?”. Wtedy Robert błysnął swoją wiedzą wyniesioną z pracy w szpitalu i obserwacji sekcji zwłok i odpowiedział, że została zdekomponowana i wrzucona do Wisły.

Teraz proszę się zastanowić – Robert J. od początku się nie przyznawał do dokonania zbrodni i twierdził, że nie znał ofiary. I nagle by opisywał przebieg zabójstwa? Przecież to się nie trzyma kupy. Ja wierzę w relację przekazaną przez Roberta swoim rodzicom, że policjanci go sprowokowali do takiej odpowiedzi. Opisywał hipotetyczne zachowanie jakiegoś sprawcy. 

Co z profilem psychologicznym zabójcy? Robert J. pasował…

Miałam okazję zapoznać się z kilkoma profilami psychologicznymi sporządzonymi do tej sprawy. Mimo że w założeniu miały być to profile opisujące nieznanego sprawcę, były prawie w całości poświęcone Robertowi J. Jeden z nich opisywał jego dzieciństwo, młodość, czasy szkolne, leczenie, kłopoty w związkach z kobietami itp. Pomijam, że w profilu tym znalazła się masa fałszywych informacji skopiowana z zeznań świadków, bez jakiejkolwiek weryfikacji. Wiem, że co najmniej dwóch świadków fałszywie zeznawało przeciwko Robertowi, bo chcieli się w ten sposób zemścić na jego ojcu. Natomiast do profilu seksuologicznego równie dobrze jak Robert, a może nawet lepiej, pasuje kolega, który na niego doniósł, czyli Leszek L.

O czym świadczy fakt, że Robert J. chodził na grób ofiary położyć znicze albo że całował zdjęcie zamordowanej, gdy okazała mu je policja?

Robert J. od ponad trzydziestu lat choruje na schizofrenię paranoidalną i trzeba to brać pod uwagę analizując jego zachowanie. Jego rodzice pytali go, po co poszedł na grób Katarzyny. Odpowiadał, że współczuł zamordowanej dziewczynie i chciał się pomodlić w jej intencji. Poza tym czuł się uwikłany w sprawę jej zabójstwa poprzez postępowanie policyjne; jak już mówiłam, w marcu 2000 roku J. był drobiazgowo przesłuchiwany, a policja przez wiele godzin przeszukiwała jego mieszkanie, zabezpieczyła wiele jego osobistych rzeczy. Robert to najście śledczych bardzo przeżył.

Zresztą o swojej wizycie na cmentarzu opowiadał wielu osobom – między innymi swojemu psychiatrze, a także znajomemu ze sklepu. Czy gdyby stawiał znicze targany wyrzutami sumienia, jak chce prokuratura, chwaliłby się tym swojemu lekarzowi? Pisałby pismo do zarządu cmentarzy z prośbą o informacje, gdzie jest grób Katarzyny? Nawiasem mówiąc, J. odwiedzał nie tylko grób Katarzyny. Matka jego byłego kolegi, Leszka L., opowiadała mi, że przyjechał do niej z kwiatami na dzień matki i prosił ją, żeby poszła z nim na cmentarz i pokazała mu, gdzie jest grób jej syna. A był z nim skłócony, bo Leszek L. pożyczył od niego pieniądze, których mu nie oddał. I o czym to świadczy? 

Czy policja ma dowody, że Robert J. znał Katarzynę, spotykał się z nią, randkował? 

Pytałam o to Bogdana Michalca, który prowadził śledztwo policyjne. Nie odpowiedział. W prasie pojawiały się różne przecieki – a to, że poznali się w studenckim klubie Pod Przewiązką, a to że w Sukiennicach, innym razem, że w księgarni. Myślę, że śledczy nie mają żadnych bezpośrednich dowodów na to, że się znali. 

Kluczowy w tej sprawie jest nieżyjący już Leszek L., który oskarżył J. o tę zbrodnię. Co dokładnie łączyło Leszka L. z Robertem J.?

Leszek L. był kolegą Roberta J. z zawodówki ogrodniczej. Przez wiele lat Robert uważał go za swojego przyjaciela. Aż pewnego dnia, pod koniec lat 80. panowie się pokłócili. Podobno Leszek nie oddał J. pożyczonych od niego pieniędzy. Po tym incydencie nie utrzymywali kontaktu.

I nagle, po dekadzie Leszek L. zadzwonił na policję, podobno do komisariatu zwanego Biały Domek w Krakowie i oznajmił, że ze zbrodnią na Katarzynie może mieć związek Robert, bo nienawidzi kobiet i dręczy zwierzęta. Jak już mówiłam, nie powiedział o swoich podejrzeniach nawet własnej matce.

Jak na ten donos zareagowała policja?

Policja nie sprawdziła dokładnie donosiciela, nie zbadała, jaką miał motywację dzwoniąc na policję, nie przesłuchała jego sąsiadów ani kochanek. Gdyby to zrobiła, mogłaby się dowiedzieć, że sam Leszek L. bardziej pasuje do profilu psychologicznego niż Robert. Niemal wszyscy, z którymi rozmawiałam opowiadali mi, że był alkoholikiem, bił kobiety i był sadystą seksualnym. Wielokrotnie dopuszczał się przemocy, po pijanemu wszczynał awantury. A przede wszystkim miał wiedzę i doświadczenie w skórowaniu i preparowaniu zwierząt. We własnym mieszkaniu przeprowadzał sekcje gadów, ich skóry i szkielety wieszał na ścianach, a wylinkami węży wyklejał okna.

Gdy słuchałam opowieści o nim, miałam wrażenie, że był naprawdę nieobliczalny i niebezpieczny. Dlaczego więc policja nie sprawdziła dokładnie Leszka L.?

No właśnie, dlaczego?

Może dlatego, że był współpracownikiem policji, a niektórzy twierdzą, że też informatorem? Leszek L. był ekspertem policyjnym i sądowym do spraw niebezpiecznych gadów, szkolił też policjantów z zakresu nurkowania. Przyjaźnił się z wieloma wysoko postawionymi funkcjonariuszami, prokuratorami, miał znajomych w krakowskim sądzie. Czy to mogło sprawić, że po jego donosie ktoś powiedział – tego pana nie ruszamy, bo to “nasz” człowiek? Moim zdaniem tak. Po prostu go porządnie nie sprawdzili albo najważniejsze informacje na jego temat pozostały w aktach operacyjnych policji. 

Policja przez chwilę brała pod uwagę, że to Leszek L. może być mordercą Katarzyny. Jednak w końcu ten wątek pominięto…

Bogdan Michalec, były szef policyjnego Archiwum X w Krakowie powiedział mi, że przesłuchali jego znajomych – policjantów, ale niczego konkretnego się nie dowiedzieli. Wiem też, że przesłuchiwano jego byłą żonę, rozpytywano ojca jego byłej kobiety i sąsiada. Jednak z pewnością policja nigdy nie przesłuchała większości świadków, do których ja dotarłam. Gdy powiedziałam Michalcowi, że Leszek L. znęcał się nad kobietami ten stwierdził, że w takim razie to nie on jest zabójcą, bo to nie ten typ. Nie rozumiem tego toku rozumowania. Przecież główne zarzuty wobec J. dotyczą nękania kobiet. Dlaczego więc ostatecznie śledczy uznali, że Robert J. bardziej pasuje do profilu sprawcy niż Leszek L.? Być może dlatego, że nie mieli na temat Leszka L. wszystkich informacji, bo ktoś ich nie zebrał. 

Jak ważny dla tej sprawy jest Bogdan Michalec, były policjant Archiwum X?

Bogdan Michalec jest w tej sprawie bardzo ważny – to jego tok myślenia, filozofia, metody śledcze zadecydowały o kierunku tego postępowania. Tworzył on sprawny duet z prokuratorem Piotrem Krupińskim, naczelnikiem wydziału Prokuratury Krajowej w Krakowie. Obaj cenią w postępowaniu między innymi objawienia jasnowidzów – Krzysztof Jackowski z Człuchowa był powoływany przez prokuraturę dwa razy. Oczywiście jego widzenia nic nie wniosły do sprawy, to zmarnowane pieniądze podatników.

Michalec jest poza tym autorem dwóch koncepcji “kryminalistycznych” – metody śladów na duszy i metody impresjonistycznej.

Na czym one polegają?

Jeśli dobrze je rozumiem, chodzi w nich o to, że pewne zachowania człowieka, które wprost nie mogą być uznane za dowód, świadczą pośrednio o tym, że ma coś na sumieniu. Na przykład ktoś idzie na grób ofiary i stawia na nim znicz albo często chodzi do kościoła i się żarliwie modli. Jeśli w aktywności takiego człowieka obserwujemy dużą ilość tego typu zachowań możemy mówić o teorii impresjonistycznej – chyba chodzi o to, że takie zachowania, czyli “impresje” tworzą cały obraz – obraz sumienia mordercy. Przynajmniej ja je tak rozumiem, ale najlepiej byłoby dopytać o to samego autora. 

Nie ufa pani tym “impresjom”?

Proszę zwrócić uwagę na to, jak te teorie mogą być zwodnicze, jak łatwo mogą prowadzić na manowce. Przecież fakt, że ktoś jeździ na pielgrzymki, często się spowiada i leży krzyżem w kościele wcale nie musi świadczyć o tym, że ma coś na sumieniu. Nawet gdyby się nawrócił w dacie zabójstwa, to też jeszcze nie jest dowód. Zapewne są tysiące takich ludzi i mogli się nawrócić z różnych powodów. Kolejny fakt, że ktoś idzie na grób ofiary i stawia znicz też można wytłumaczyć, jak to już wcześniej zrobiłam. Gromadząc takie “ślady na duszy” można łatwo wpaść w pułapkę błędnej interpretacji.

Podważa pani policyjną intuicję?

Żeby było jasne – uważam, że intuicja, również u policjanta, jest bardzo ważna. Sama się nią często kieruję w mojej pracy. Ale ważne jest, żeby te podpowiedzi intuicji przełożyć później na bezpośredni materiał dowodowy – wyniki badań DNA, zeznania wiarygodnych świadków. Nawet jeśli w sprawie nie ma bezpośrednich dowodów, a są tylko poszlaki, to nierozerwalny łańcuch poszlak nie może być naciągany. Nie można naginać rzeczywistości, żeby pasowała do przyjętej hipotezy – z mężczyzny heteroseksualnego zrobić geja, z kochającego matkę nienawidzącego ją, a ważny remont przenieść w czasie uznając, że było kilka remontów. Sąd nie może na podstawie “śladów na duszy” skazywać nikogo na dożywocie. Nie żyjemy w średniowieczu.

Czy media za szybko wydały wyrok na J.? 

W mojej ocenie, media były w tej sprawie manipulowane przez śledczych. Dziennikarze dostawali przecieki, które w rzeczywistości były niesprawdzonymi hipotezami. Później prokuratura się z tych teorii wycofywała, ale media nie prostowały nieprawdziwych informacji. Kilka razy śledczy celowo wypuszczali fałszywe informacje, żeby sprawdzić, jak się będzie zachowywał podejrzewany. Dla mnie jest to szczególnie oburzające. Opinia publiczna nie może być wprowadzana w błąd, bo śledczym tak się podoba. Prokurator ma szereg innych metod, aby prowadzić postępowanie. Jego obowiązkiem jest informowanie społeczeństwa o wynikach swojej pracy, a nie dezinformowanie, bez względu na to, w jakim celu to robi. Z kolei dziennikarze nie mogą być bezkrytycznymi przekaźnikami teorii śledczych, powinni sami zbierać informacje i je sprawdzać. 

Dziennikarze zostali wykorzystani przez śledczych?

W tej sprawie za pomocą przecieków do zaprzyjaźnionych dziennikarzy śledczy próbowali przekonać opinię publiczną, że Robert J. jest winny, zanim jeszcze zapadł jakikolwiek wyrok. Jednocześnie nie zgadzali się na wgląd pozostałych dziennikarzy do akt i udział w rozprawie. Dlaczego? Czy dlatego, żeby dziennikarze nie mogli sami ocenić wartości zgromadzonych dowodów? Żeby nie mogli sobie wyrobić własnego zdania? Ja to tak oceniam. 

Pisze pani w książce, że w tej sprawie ucierpiała także matka Roberta J.

Matka oskarżonego została na niemal trzy miesiące wywieziona do ośrodka pomocy społecznej. W tym czasie śledczy do betonu skuli jej mieszkanie. Zabrano jej wiele osobistych rzeczy, ubrania, biżuterię, przybory kuchenne, nawet zabezpieczono używaną bieliznę. Do dzisiaj ich nie oddano. Wszystkie te czynności uzasadniano w taki sposób, że może być współwinna przestępstwa, ale nigdy nie postawiono jej żadnych zarzutów. Dziś ta kobieta jest strzępem nerwów, cały czas na lekach, z nerwów ma nogi zdrapane do krwi.

Jak czuje się w celi Robert J.? W jakim jest stanie? 

Jest załamany, boi się, że ktoś będzie chciał go zabić. Przez cały pobytu w aresztach jest na lekach psychotropowych – mam wrażenie, że tylko dzięki nim jakoś funkcjonuje. 

Co pani zdaniem powinno się stać dalej w tej sprawie dalej? 

Moim zdaniem sprawa powinna się zacząć od nowa. Sąd powinien przesłuchać przede wszystkim wszystkich policjantów, w tym operacyjnych, którzy prowadzili pierwsze postępowanie do września 2000 roku. Powinni być przesłuchani kierujący tym pierwszym śledztwem. Rozmawiałam z kilkoma z tych policjantów. Co ciekawe, żaden nie wierzy w winę Roberta J., wszyscy uważają, że powinien zostać uniewinniony. Najwyraźniej mają jakąś wiedzę, którą się z sądem nie podzielili.

Poza tym należałoby przesłuchać wszystkich byłych i obecnych mieszkańców kamienicy, w której mieszkał Leszek L., a także dokładnie przeszukać jego mieszkanie i pomieszczenie po sklepie zoologicznym, które przez wiele lat stało puste. Trzeba przesłuchać znajomych Leszka L. i jego byłe kobiety, znaleźć auto, którym jeździł pod koniec lat 90. To na początek. Zanim skażemy Roberta J. na dożywocie, wszystkie wątpliwości powinny być wyjaśnione [wyrok jest nieprawomocny – red.].

Monika Góra – reporterka i scenarzystka. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez kilkanaście lat była związana z telewizją TVN. Jest autorką reportaży prasowych publikowanych w “Dużym Formacie”, magazynie reporterów “Gazety Wyborczej”, i czterech książek non-fiction: “Miasteczko zbrodni. Dlaczego zginęła Iwona Cygan?” (2019), “Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego” (ze współautorem Krzysztofem Brożkiem, 2020), “Człowiek, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie?” (2021) i “Amber Gold. Układ, który oszukał tysiące ludzi” (2022).

Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Książka “Kryptonim ‘Skóra'” Moniki Góry ukazała się nakładem wyd. W.A.B.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTańsze paliwo na Orlenie. Obajtek zapowiada obniżkę na majówkę
Następny artykułTenisiści stołowi walczyli o mistrzostwo powiatu wieluńskiego