A A+ A++

Z drugiej strony, jeśli wejdziemy na portale informacyjne, gdzie krzyczą do nas tytuły o cenie zniczy, to odnotowujemy zjawisko szoku – ceny zniczy i wiązanek przyprawiają o zawrót głowy. Ale tradycja, to tradycja. Nie można pozwolić sobie na luksus, by nie zapalić lampki, by nie złożyć wiązanki. Co powiedzą sąsiedzi, rodzina, znajomi. I jeszcze wypominki – proboszcz też swoje musi tu „zarobić”.

Ucieczka przed myślą o śmierci

Czy jednak to szaleństwo krzątania się i wyciągania ostatnich groszy, by zadośćuczynić pamięci nie zdradza tak naprawdę naszego lęku przed śmiercią? Bo wiemy, że ze śmiercią nie ma żartów. Dlatego na różne sposoby próbujemy ją oswoić. Po pierwsze – jesteśmy pojętnymi uczniami greckich filozofów, którzy pouczali, że śmierć nie jest taka straszna, jak ją niektórzy malują i jak sama stara się nam to wmówić. Bo przecież kiedy my żyjemy, śmierci nie ma, a kiedy śmierć przychodzi, to nas już nie ma. Jeśli więc nie żyjesz na pełnych obrotach „aż do śmierci”, toś frajer.

Po drugie – za sprawą popkultury, przenikającej – nawet jeśli się przed nią bronimy – nasze życie na wylot, przechodzimy szybki kurs banalizacji śmierci. Amerykańska – a co za tym idzie, i nasza – kultura skutecznie ośmiesza kostuchę, wyobrażając ją jako pustą, zębatą dynię z wstawioną świeczką. A Halloween, obchodzona w noc poprzedzającą Wszystkich Świętych maskarada przebierańców i strachów, jest wręcz okazją do najprzedniejszej zabawy, igraszek i kpin.

Po trzecie – żyjemy w kulturze, która bije pokłony przed młodością, witalnością i przyjemnością. Ból i cierpienie – kody związane ze śmiercią – usuwa na boczny tor. Cmentarze buduje się z dala od naszych domostw, na peryferiach miast, by nie przypominały o tej przykrej prawdzie, że każdy z nas jest śmiertelny. I że – wcześniej czy później – wytrenowane ciało obraca się w proch. Jeszcze nie uciekliśmy od ceremonii pogrzebowych, ale stypy coraz bardziej przypominają miłe zjazdy przyjacielskie i rodzinne, podczas których serwuje się lampkę dobrego wina i koreczki z oliwkami. Zawodowe płaczki, których zawodzenie jeszcze tak niedawno przyprawiało o niespokojne bicie serca, zginęły w mrokach dziejów. A sam zmarły po serii zabiegów pielęgnacyjnych wygląda tak, jakby dopiero co wrócił z ekskluzywnego spa.

I rzecz ostatnia: Zygmunt Bauman notuje, że dziś się nie umiera w sposób naturalny. Na przykład ze starości. Umiera się zawsze na „coś”. Śmierć zawsze ma swoją przyczynę: chorobę, wypadek, nałóg… Ta racjonalizacja przyczyn śmierci, które tropimy niczym najlepsi serialowi śledczy, ma dać nam przekonanie, że gdyby odpowiednio wcześniej wykryto chorobę, że gdyby nie zbieg okoliczności czy niezdrowe nawyki, człowiek, który uczynił w naszym życiu taką wyrwę, dalej byłby pod komórką. Innymi słowy: chodzi o to, by pokazać, że śmierć nie jest czymś przyrodzonym, ale jest efektem naszych ludzkich zaniedbań. Niedostatecznej staranności w dbaniu o kondycję. Jeśli umieramy, to na własne życzenie. I tylko z rzadka dociera do nas, że owe kulturowe tabletki przeciwbólowe są w istocie niepodważalnym świadectwem ostatecznego triumfu śmierci oraz że wesoła kultura może pudrować zwłoki i różowić policzki grozie, ale ostatniego aktu nie jest w stanie przerobić na zabawę.

Pamięć o zmarłych bez zniczy i wiązanek

Jak zatem nie pozwolić, by Dzień Wszystkich Świętych przerodził się w jeszcze jedno szaleństwo konsumpcyjne? Grób – nie jest i nie powinien być miejscem rozstania. I zapomnienia. Powinien być czymś zupełnie odwrotnym: miejscem spotkania. I działania. Ludzie, których kochaliśmy, a którzy odeszli, nie są tylko tymi, którzy byli przed nami, a którzy wyprzedzili nas w drodze, do – jak wierzą chrześcijanie – „nowej ziemi i nowego nieba”. Zmarli przede wszystkim są naszymi przodkami, a my jesteśmy ich spadkobiercami podejmującymi dziedzictwo, które oni nam pozostawiają. Budować cmentarz czy też odwiedzać grób zmarłych znaczy – jak pisał ks. Józef Tischner –podejmować ich dziedzictwo. Dziedziczenie jest formą wzajemności. Rozmowy. Stając nad grobem, mówi krakowski filozof, stajemy nad historią, która o czymś mówi, o czymś opowiada, przed czymś przestrzega. A dokładniej: umarli do nas mówią.

Praca żałoby polegałaby więc również na słuchaniu, co oni przez swoje życie chcą nam powiedzieć. Ale by prowadzić dialog niekoniecznie trzeba biec dziś na cmentarz. Nie musimy wydawać zaskórników na znicze i wiązanki. Bo cóż to znaczy podejmować dziedzictwo przodków i zmarłych? Cóż znaczy pamiętać o bliskich zmarłych? To znaczy, i znów odwołam się do ks. Tischnera, „mieć udział w godności tych, którzy byli przed nami. Kontynuując, kontynuujemy przede wszystkim godność. Jesteśmy spadkobiercami dzięki przodkom, oni są przodkami dzięki spadkobiercom”.

Jeśli więc zostaniesz w tych dniach w domu, jeśli nie ulegniesz szaleństwu, które dziś obserwujemy, to nie znaczy, że nie podejmujesz dziedzictwa tych swoich bliskich, którzy odeszli. Nie znaczy też, że twój rodzaj pamięci jest gorszy. Jest, jeśli mogę tak rzec, spokojniejszy.

Nie mamy czasu na żałobę. Śmierć bliskich traktujemy jak chorobę, którą można wyleczyć tabletką

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNBA: 75 lat temu rozegrano pierwszy mecz
Następny artykułOd nowego roku znacząco wyższe mandaty