A A+ A++

Tekst dostępny także pod adresem http://bartlomiejkozlowski.pl/speechbans.htm, dalej link do wersji PDF

Jakiś czas temu brałem udział w dyskusji w ramach pewnej grupy na Facebooku – jest to grupa prywatna i tylko jej członkowie mogą sprawdzić, kto do niej należy i zobaczyć posty innych jej uczestników. Poruszonym tematem było to, czy państwo powinno karać za propagowanie ustrojów totalitarnych – co przewiduje zresztą obowiązujące w Polsce ustawodawstwo. Przeważająca większość wypowiadających się była zdania, że nie – w dyskusji padały takie stwierdzenia, że państwo karzące za propagowanie totalitaryzmu samo byłoby niewiele bardziej wolnościowe od państwa totalitarnego, że aby karać za propagowanie totalitaryzmu należałoby wpierw zdefiniować takie pojęcia, jak „totalitarne ustroje” i „propagowanie”, że jest różnica między mówieniem, a przygotowywaniem, czy grożeniem, albo nawet, że karanie za propagowanie totalitaryzmu to tylko krok od zakwalifikowania wolnościowców jako „totalniaków” i „wrzucenia ich do pierdla”. Ja również opowiadałem się przeciwko karaniu za propagowanie totalitaryzmu, powołując się na jeden z moich wcześniejszych tekstów i przytaczając przedstawione w nim dane, z których wynika, że ruchy neonazistowskie bądź społeczne sentymenty wobec nazizmu są znacznie silniejsze w niektórych krajach, w których propagowanie czy to ustroju nazistowskiego czy ogólnie totalitarnego jest zakazane, jak ma to miejsce w Austrii czy w Niemczech, niż np. USA, gdzie karalność wypowiedzi propagujących jakikolwiek, najbardziej nawet nieludzki i zbrodniczy system państwowy jest uważana za coś wykluczonego przez Pierwszą Poprawkę do amerykańskiej Konstytucji. (1) W dyskusji pojawiły się też jednak głosy opowiadające się za karalnością pro – totalitarnej propagandy. I tak, jeden z uczestników wymiany zdań stwierdził, że propagowanie totalitarnych ustrojów powinno być zakazane, gdyż w przeciwnym razie libertarianizm będzie stanowił „gateway” do faszyzmu. Inny napisał, że propagowanie ustrojów totalitarnych powinno być karane z tego powodu, że państwo, jak „stróż nocny” powinno bronić wolności ludzi poprzez zapobieganie przestępstwom, które mogą być wywoływane poprzez nawoływanie do nich również poprzez propagowanie ustrojów totalitarnych.

To, co chciałem napisać, odnosi się przede wszystkim do ostatniego z przytoczonych powyżej stwierdzeń. Początkowo miał to być po prostu jeden z postów we wspomnianej dyskusji, post ten jednak zaczął mi się za bardzo rozbudowywać, w końcu więc, nie chcąc marnować tego, co już napisałem, postanowiłem zrobić z niego artykuł na swojego bloga i stronę internetową. To w każdym razie, co dalej piszę, jest (po części) odpowiedzią na wspomnianą powyżej opinię. Odpowiedź ta jest taka.

Państwo powinno oczywiście bronić wolności ludzi poprzez zapobieganie czynom groźnym dla życia, zdrowia, czy własności innych. W przypadku jednak, o którym tu jest mowa można ewentualnie mówić o co najwyżej jakimś pośrednim – i do tego wysoce hipotetycznym – związku między wypowiedziami jednych osób, a wyrządzającymi szkody działaniami innych. „Propagowanie faszyzmu” (czy innego totalitaryzmu), podobnie jak np. „nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość” (co jest karalne na podstawie tego samego art. 256 par. 1 k.k.) nie należy – w odróżnieniu od np. podburzania kipiącego emocjami tłumu do zlinczowania kogoś będącego obiektem wściekłości tego tłumu – do tych typów ekspresji które z dużym prawdopodobieństwem są w stanie bezpośrednio wzniecić przemoc (i mają to właśnie na celu). Można usprawiedliwić prawne zakazy takich wypowiedzi bardziej pośrednimi, odległymi – a co za tym idzie, mniej jasnymi i bardziej spekulatywnymi związkami między tym, co jedni ludzi mówią, czy piszą, a tym co inni ludzi – w jakimś następstwie wpływu tego na nich – robią? Jeśli ktoś uważa, że tak, to proponuję, by swoim rozumowaniu był konsekwentny. Dokąd takie rozumowanie – logicznie rzecz biorąc – prowadzi? Spróbujmy się nad tym pokrótce zastanowić. Weźmy tu kilka przykładów. Niedawno w szeregu państwach Europy miała miejsce cała fala podpaleń masztów telekomunikacyjnych służących jakoby sieci komórkowej spełniającej standard 5G (w rzeczywistości przynajmniej niektóre z takich masztów nie miały zainstalowanych nadajników 5G). Jest na zdrowy rozum oczywiste, że przestępstw tych nie byłoby, gdyby ich sprawcy nie zostali przekonani do opinii, że technologia ta osłabia układ odpornościowy, wywołuje raka, przyczynia się do zwiększenia zachorowalności na koronawirusa, bądź powoduje jeszcze inne szkodliwe skutki. Jeśli tego rodzaju związki przyczynowo – skutkowe, jak te, które ewentualnie mogą występować między „propagowaniem faszyzmu” czy „mową nienawiści” a aktami destrukcji mienia czy przemocy są wystarczającą przesłanką karania za wypowiedzi, to za szerzenie teorii o szkodliwości technologii 5G w sposób oczywisty powinien grozić kryminał. Tak samo kryminał powinien grozić za szereg innych rodzajów ekspresji. Np. za propagandę (nie używam tego słowa w jego pejoratywnym znaczeniu – rozumiem pod tym pojęciem po prostu przekonywanie do takich czy innych stanowisk) antyaborcyjną – jest chyba rzeczą oczywistą, że przestępstw tego rodzaju, co podpalenia klinik aborcyjnych czy zabójstwa lekarzy wykonujących zabiegi przerwania ciąży z bez porównania większym prawdopodobieństwem mogą się dopuścić tacy ludzie, którzy pod wpływem takich czy innych publikacji, filmów, przemówień itp. nabrali przekonania, że aborcja jest wołającym o pomstę do nieba złem, niż tacy, którzy (to oczywiście, zgoda, czysta hipoteza – wśród dorosłych, świadomych tego, co się dzieje w społeczeństwie ludzi takich raczej nie ma) nigdy nie słyszeli nic o jakiejś tam aborcji. I również na tej samej zasadzie z powodzeniem można byłoby zabronić ekspresji przeciwników zakazu aborcji – lista aktów przemocy, jakie krewcy wyznawcy prawa kobiet do swobodnego wyboru w kwestii tego, czy przerwać czy utrzymać ciążę popełnili przeciwko rzecznikom zakazu aborcji jest całkiem długa. Oczywiście, w oparciu o ten sam tok rozumowania można byłoby zabronić propagandy np. obrońców praw zwierząt, bo osoby pod wpływem jakichś wypowiedzi przejęte losem zabijanych na żywność i futra, czy wykorzystywanych w laboratoryjnych zwierząt i przekonane do opinii, że to co ludzie robią ze zwierzętami nie różni się moralnie od tego, co naziści robili z Żydami w Auschwitz czasem niszczą rzeźnie, sklepy z futrami, ciężarówki do przewozu zwierząt rzeźnych lub nawet dokonują fizycznych napaści na ludzi odpowiedzialnych według takich osób za krzywdzenie zwierząt. Podobnie można byłoby zabronić straszenia potencjalnymi skutkami eksperymentów genetycznych czy bio lub nanotechnologii, bo takich przestępstw, jak podpalenia laboratoriów zajmujących się eksperymentami genetycznymi czy bio lub nanotechnologią nie byłoby bez przekonania ich sprawców do poglądu o potencjalnej zgubności manipulacji genetycznych czy bio lub nanotechnologii. Na identycznej zasadzie można byłoby zakazać straszenia globalnym ociepleniem i jego potencjalnymi skutkami – powołując się np. na argentyńską parę Francisco Lotero i Miriam Coletti, którzy w lutym 2010 r. ze strachu przed skutkami globalnego ocieplenia (tak to wynikało z listu pożegnalnego znalezionego przy ich zwłokach) zabili jedno ze swych małych dzieci, usiłowali zabić drugie – które przeżyło tylko cudem – i zastrzelili samych siebie, bądź na ludzi, którzy motywowani przekonaniem, że czymś szczególnie zagrażającym światu jest globalne ocieplenie podpalali istotnie jakoby przyczyniające się do tego zjawiska samochody typu SUV. Chcąc być konsekwentnym w rozumowaniu, jakie leży u podstaw karania za „propagowanie faszyzmu” czy „mowę nienawiści” należałoby zabronić propagandy antyfaszystowskiej – przestępstwa tego rodzaju, co wyczyny antify, tego np. rodzaju, co brutalne pobicia osób składających kwiaty na grobie przywódcy przedwojennej „Zadrugi” Jana Stachniuka w 2005 r. czy osób jadących w 2010 r. na „marsz niepodległości” do Warszawy na zdrowy rozum nie zdarzyłyby się wówczas, gdyby w głowy sprawców tych przestępstw nie zostały wpojone pewne przekonania – np. przekonanie o odradzającym się czy narastającym neonazistowskim zagrożeniu, o tym, że głoszenie idei o charakterze – najogólniej rzecz biorąc – faszystowskim, oraz zrzeszenie się w „faszystowskie” organizacje nie jest uprawnionym korzystaniem z prawa do wolności słowa i organizowania się (a także zgromadzeń), lecz czymś, co powinno być traktowane jako przestępstwo i wreszcie do tego, że państwo jest wobec wyznawców takich idei niedopuszczalnie pobłażliwe, lub zwyczajnie bezradne – krótko mówiąc, do poglądów, które głoszą takie organizacje, jak stowarzyszenia „Nigdy Więcej” i „Otwarta Rzeczpospolita”. I idźmy dalej tą drogą rozumowania. Emocje niejakiego Ryszarda Cyby, które doprowadziły go do dokonania zabójstwa i usiłowania zabójstwa w biurze poselskim PiS w Łodzi w 2010 r. pobudziło wywołane niewątpliwie treściami obecnymi w mediach przekonanie, że prezydent Lech Kaczyński 10 IV 2010 r. spóźnił się na samolot i nie chcąc spóźnić się na uroczystości w Katyniu – mające być de facto początkiem jego kampanii prezydenckiej przez wyborami w 2010 r. – za namową brata Jarosława zmusił załogę do lądowania we mgle, na słabo wyposażonym w przyrządy nawigacyjne lotnisku Smoleńsk – Siewiernyj, doprowadzając tym samym do katastrofy i śmierci wszystkich obecnych na pokładzie maszyny. Nie aż tak tragicznym, ale mimo wszystko potencjalnie niebezpiecznym zdarzeniem było swego czasu podpalenie biura poselskiego posłanki PiS Beaty Kempy. Sprawca tego czynu oświadczył, że tym, co motywowało go do jego dokonania był sprzeciw wobec planowanych przez PiS zmian w ordynacji wyborczej. Stwierdził przy tym, że osobiście nie czytał projektu rzeczonej ustawy, ale że opierał się na opiniach posła PO Borysa Budki, a także polityków „Nowoczesnej” i PSL oraz dziennikarzy, którzy krytykowali ów projekt. Powinno być krytykowanie projektów takich czy innych ustaw, albo pisanie o wydarzeniach, o których wiadomo, że budzą u niektórych ludzi silne emocje zakazane z tego powodu, że coś takiego może – choćby w sposób niezamierzony przez autora takiej czy innej wypowiedzi – przyczynić się do popełnienia przez kogoś – najczęściej człowieka niezrównoważonego psychicznie – przestępstwa? Pomysł taki wydawać się może absurdalny. Ale – jeżeli rozumowanie zwolenników zakazów propagowania faszyzmu czy innego totalitaryzmu, względnie szerzenia hejtspiczu (choć nie tylko nich – tyczyć by się to mogło, przykładowo, zwolenników zakazu pornografii, epatujących argumentem, że pornografia przyczynia się do gwałtów i innych przestępstw na tle seksualnym) zastosować konsekwentny – to pomysł taki wcale nie jest już absurdem – jest raczej logiczną konsekwencją rozumowania zwolenników prawnych zakazów wspomnianych rodzajów ekspresji. We Włoszech doszło w 2019 r. do znacznie bardziej drastycznego przestępstwa. Niejaki Ousseynou Sy, urodzony we Francji włoski obywatel o senegalskich korzeniach porwał, a następnie podpalił wiozący 53 osoby, w tym 50 uczniów autobus szkolny, którego był zresztą kierowcą. Według dzieci, które na szczęście zostały uratowane przez błyskawicznie przybyłą na miejsce zdarzenia żandarmerię mężczyzna krzyczał „Chcę, żeby to się wreszcie skończyło, na Morzu Śródziemnym ludzie nie mogą więcej umierać” i powtarzał, że w Afryce giną ludzie z winy Luigiego Di Maio i Matteo Salviniego (w momencie zdarzenia premiera i wicepremiera Włoch i jednocześnie przywódców rządzących wówczas Włochami Ruchu 5 Gwiazd i Ligi Północnej). Przed sądem przysięgłych w Mediolanie (gdzie został skazany na 24 lata więzienia) Ousseynou Sy wykrzyczał: „Mój gest miał wyłącznie na celu ratowanie ludzkich żyć. To już było nie do zniesienia. Każdego dnia widziałem horror”. Oskarżył Salviniego, nazywając go „małym Duce” a sędziów poprosił o „sprawiedliwość dla wszystkich rodzin, które musiały obserwować, jak ich dzieci samotnie tonęły u wybrzeży Italii przez dekret Salviniego celowo skazujący ludzi na śmierć”. O szokującym, a zarazem zbrodniczym czynie Ousseynou Sy z pewnością trzeba powiedzieć to, że czyn ten był wynikiem jego głębokiego wstrząsu spowodowanego masowymi przypadkami topienia się w Morzu Śródziemnym ludzi próbujących przepłynąć z Afryki do Europy i sprzeciwu wobec polityki włoskiego rządu, która wydatnie przyczyniała się do tych tragicznych zdarzeń. Ale o zdarzeniach, które wstrząsnęły Ousseynou Sy z pewnością stuprocentową można powiedzieć, że dowiedział się on o nich z mediów – oczywiste jest, że nie obserwował śmierci afrykańskich imigrantów bezpośrednio, na własne oczy. Podobnie, tylko z treści publikowanych w mediach mógł się on dowiedzieć o tym, lub wyciągnąć taki wniosek, że odpowiedzialnym za owe zdarzenia jest włoski wicepremier Matteo Salvini. Bez wpływu treści obecnych w mediach zbrodni popełnionej przez Ousseynou Sy najkrócej mówiąc, by nie było. Choć nie wiem dokładnie, co konkretnie na Ousseynou Sy podziałało, z bardzo dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że były to treści zamieszczane w gazetach czy portalach internetowych krytycznych wobec włoskiego rządu – to takie przede wszystkim media zwracały uwagę na dramat uchodźców z Afryki i oskarżały rząd włoski i w szczególności wicepremiera Salviniego o przyczynianie się do tego dramatu. U jednej osoby, która w oczywisty sposób musiała stykać się z tego typu treściami, treści te rozbudziły przekonania i wywołały emocje, które popchnęły ją do dokonania szokującej zbrodni. Powinno być mówienie i pisanie np. tym, że w Morzu Śródziemnym giną ludzi i że dzieje się to z winy rządu, czy też konkretnego polityka zabronione z tego powodu, że tego rodzaju treści mogą u kogoś pobudzić stany psychiczne, które w przypadku tego kogoś mogą stać się podłożem popełnienia wyjątkowo groźnego przestępstwa? Sądzę, że niewielu zwolenników karania za „mowę nienawiści” czy „propagowanie faszyzmu” na to konkretnie pytanie udzieliłoby pozytywnej odpowiedzi. Ale gdyby rozumowanie leżące u podłoża zakazów „propagowania faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa” oraz generalnie rzecz biorąc „mowy nienawiści” potraktować w sposób konsekwentny, to z powodzeniem można byłoby argumentować, że ekspresja tego rodzaju, jak ta, o której była tu powyżej mowa, powinna być prawnie zabroniona. Innym, bardzo głośnym i medialnym tematem jest ostatnich czasach pedofilia wśród księży katolickich – powstają na ten temat filmy, reportaże, itp. Spyta się ktoś – czy to źle? Oczywiście (moim zdaniem) nie. Ale… chciałbym zauważyć, że treści mówiące o nadużyciach księży wobec dzieci wywołują u niektórych osób emocje pobudzające te osoby do dokonywania czynów w sposób oczywisty wyrządzających szkody – takich np. jak podpalenia kościołów, co szereg razy zdarzyło się np. w Chile. Jeśli więc powodem do uznania jakichś wypowiedzi za przestępstwo może być to, że wśród odbiorców tych wypowiedzi mogą się znaleźć tacy, którzy w następstwie rozbudzonych czy podsyconych pod ich wpływem przekonań i emocji coś złego zrobią, to rozpowszechnianie takich – przykładowo – treści, jak treści mówiące o seksualnych nadużyciach kleru powinno być traktowane jako czyn karalny.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKMPSP Przemyśl: Przemyscy strażacy przyjęli Betlejemskie Światło Pokoju
Następny artykułDemotywatory CDXCV – Prezent od synowej