Jeśli spotkacie dziś na ulicy ludzi wyglądających jak zombie, to zachowajcie spokój… wcale nie nadchodzi apokalipsa, po prostu mamy za sobą weekend z betą Diablo 4, a że czasu było mało, to trzeba było wybierać 🙂 A mówiąc już całkiem poważnie, z jednej strony cieszyłam się na możliwość przetestowania nowej odsłony kultowej serii, a z drugiej podchodziłam do niej z dużą dozą niepokoju, bo mówiąc szczerze „trójka” była dla mnie sporym rozczarowaniem. I podczas gdy pierwsza część ma w moim sercu specjalne miejsce, a w drugą grałam latami i kolejne przejścia gry trudno byłoby mi nawet zliczyć, z jej następczyni pamiętam tyle, że zaczyna się uderzeniem komety i że grałam w nią w kooperacji z partnerem. Kiepska reklama, co?
W Diablo II grałam latami i kolejne przejścia gry trudno byłoby mi nawet zliczyć, a z jej następczyni pamiętam tyle, że zaczyna się uderzeniem komety…
A może to klasyczny syndrom starzejącego się człowieka, który z sentymentem patrzy w przeszłość, przekonany o tym, że „kiedyś wszystko było lepsze”? No cóż, nie było innego wyjścia, jak tylko rozsiąść się na kanapie z padem w ręku (tak, testowałam wersję konsolową, a konkretniej PS5) i sprawdzić, co takiego Blizzard ma do zaoferowania tym razem. W piątek rano zapobiegawczo pobrałam te 90 GB danych, a później odczekałam trzy godziny od startu bety, żeby nie bić się o miejsce ze wszystkimi zainteresowanymi, zrobiłam sobie kawkę (przygotowana na dłuższe granie) i gotowa zabijać rzesze potworów odpaliłam Diablo 4.
Beta Diablo 4 z problemami, ale stabilnie
O dziwo bez większych problemów, bo chociaż w sieci przeczytać można o trudnościach z zalogowaniem się na serwery, to w moim przypadku wystarczyło odczekać 6-8 minut w kolejce i tyle. Jak się jednak szybko okazało, długie piątkowe granie i tak nie było mi pisane, bo nie zdążyłam dobrze się rozkręcić i rozejrzeć po grze, a już doświadczyłam uroków bety. Po wbiciu czwartego poziomu i próbie pokonania pierwszego bosa, a raczej przy jego pojawieniu się, gra uraczyła mnie komunikatem o błędzie i zakończyła zabawę (przy walkach z bossami pojawia się „soulsowa” mgła, która uniemożliwia nam wyjście!). Na dobre, a przynajmniej tego dnia, bo interfejs Diablo 4 przestał w tym momencie reagować na jakiekolwiek komendy. No nic, jutro też jest dzień!
I wiecie co, sama byłam zaskoczona swoją reakcją, bo faktycznie czekałam na tę sobotę, żeby znowu włączyć grę, a to moim zdaniem dobrze o niej świadczy. W sobotę grałam już bez jakichkolwiek problemów, podobnie jak w niedzielę, chociaż wtedy to już trochę zazdrościłam osobom prężącym w mieście muskuły i chwalącym się wbiciem maksymalnego dla bety 25 poziomu, co mnie nie było dane. Uczciwie przyznaję, że moja weekendowa przygoda z Diablo 4 zakończyła się na 13 poziomie, co jednak wystarczyło, żeby zwiedzić solidny kawałek świata i sprawdzić, co gra będzie miała do zaoferowania po czerwcowej premierze.
A będzie tego sporo i wydaje się, że fani serii nie powinni być zawiedzeni, szczególnie że – nie oszukujmy się – nie bardzo mają alternatywę, bo hack’n’slash to gatunek, który już niedługo znany będzie tylko z wpisu na Wikipedii. Nie zrozumcie mnie źle, przez lata uważałam, że nie ma lepszego sposobu na odstresowanie niż anihilacja tłumów szarżujących na nas potworów, ale czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają i gry się zmieniają, a w ostatnich czasach oferują często rozrywkę wyższej jakości niż filmy. Czy tylko ja uważam, że ostatni odcinek The Last of Us od HBO już w przedbiegach przegrywa pod względem ładunku emocjonalnego z grą, a tytuły pokroju God of War to podręczniki pisania historii i dialogów, z których twórcy filmowi powinni się uczyć?
Diablo 4 nie tylko dla fanów serii. Jest klimat!
Czy zatem Diablo 4 ma jakiekolwiek szanse w starciu z tego typu produkcjami? Motorem napędowym nowej odsłony z pewnością będą osoby z sentymentem wracające do serii, ale wydaje się, że Blizzard odrobił pracę domową i Diablo 4 wprowadza nieco zmian, które uatrakcyjniają rozgrywkę i oferują coś więcej niż tylko szlachtowanie potworów. Ale od początku, zabawę zaczynamy zwyczajowo od wyboru klasy postaci – podczas zamkniętej bety dostępne były trzy: mag, barbarzyńca i łotrzyk (druid i nekromanta byli zablokowani) i jej płci, a także dostosowania wyglądu. Kreator postaci jest bardzo podstawowy, ale przy rzucie izometrycznym i ubieraniu postaci od stóp do głów nie ma to większego znaczenia.
Zdecydowanie większe znaczenie ma wygląd świata, w którym zanurzamy się po obejrzeniu filmu wprowadzającego (tego, który Blizzard udostępnił jako trailer już dawno temu) i poznaniu swojego głównego przeciwnika, którym tym razem jest demonica Lilith. I pod tym względem nie powiem o Diablo 4 złego słowa, bo jest dokładnie tak, jak powinno być, czyli mrocznie i klimatycznie. Zarówno pod względem oprawy graficznej, jak i muzyki, która nie jest może tak złowroga jak zazwyczaj i momentami bliżej jej do klasycznych dźwięków, ale pasuje idealnie. Cieszy też duża różnorodność lokacji, bo już podczas pierwszego aktu biegamy po pokrytych śniegiem polach, bagnach, lasach, jaskiniach, pustkowiach, twierdzach, cmentarzach czy piwnicach.
Świat nie ogranicza się też do jednej wioski czy miasta, będących centrum wszechświata (coś jak miasteczka w niektórych serialach, które zdają się w tym samym czasie przyciągać w jedno miejsce wszystkie istoty nadprzyrodzone i całe zło, jakie tylko można sobie wyobrazić) i podczas dość swobodnej eksploracji co chwilę natrafiamy na mniejsze wioski i osady, których mieszkańcy raczą nas „miłym” słowem czy zadaniami. O dziwo, te nie są wcale takie złe i poza zabijaniem potworów będziemy też pomagać w szukaniu zaginionych osób, pamiątek rodzinnych, zbierać „podroby” i inne takie. Ba, na mapie czekają też specjalne wydarzenia, polegające najczęściej na… a jakże, zabijaniu potworów na czas, ale nie tylko (odprawiałam też dusze na wieczny odpoczynek), dzięki którym możemy zdobyć mocniejszy ekwipunek i dużo doświadczenia.
Jeszcze tylko legendarne buciki…
A jak wiadomo, zbieraniem “błyskotek” Diablo od zawsze stoi i w tym aspekcie Blizzard nie odważył się na praktycznie żadne zmiany, więc z ekscytacją zabijamy kolejne tłumy potworów, licząc na „kolorowe” wyposażenie, bo przecież wstyd nosić zwykłe, kiedy czekają rzadkie czy unikatowe. Tak, przyznaję bez bicia, znowu dosłownie lizałam całą mapę, ruszając każdy obluzowany kamień, pniak i skrzynkę, żeby zdobyć lepsze zabawki.
Bardzo znajomo wygląda też drzewko umiejętności, gdzie odblokowanie wystarczającej liczby umiejętności otwiera nam dostęp do kolejnych gałęzi, a jeśli coś pójdzie nie tak, to za parę sztuk złota można wszystko zresetować. Menu skrótów podręcznych, w którym jest tylko jedno miejsce dla każdej grupy umiejętności (w sumie 6), sugeruje jednak, że lepiej skupić się na jednej zdolności każdej grupy, tj. jeden z ataków podstawowych, jeden z ataków specjalnych, jedna pułapka itd.
Żeby jednak nie było za trudno i trup słał się gęsto, to w miastach możemy zwyczajowo wzmocnić swoje mikstury czy ulepszyć wyposażenie, chociaż może nie zawsze jest to najlepszy pomysł? Bo skoro już o maszkarach mowa, to po świecie biega bardzo różnorodne towarzystwo, od “entów” po wilkołaki, za co kolejny plus, ale nie stanowi ono większego wyzwania, a trzeci poziom trudności dostępny jest dopiero po przejściu gry, za co minus. Mogłam dosłownie władować się łotrzykiem z łukiem w środek hordy i wyjść z tego bez szwanku, więc w czasie testów zginęłam dosłownie dwa razy – nie, nie jestem taka dobra i nie grałam w Diablo sto lat, więc to ewidentnie sprawka gry.
Mogłam dosłownie władować się łotrzykiem z łukiem w środek hordy i wyjść z tego bez szwanku, więc w czasie testów zginęłam dosłownie dwa razy – nie, nie jestem taka dobra.
To wrócę do tego Diablo 4 po premierze czy raczej nie? Najszczersza odpowiedź brzmi – nie wiem. Bieganie po świecie i beztroskie mordowanie potworów wciąż jest bardzo satysfakcjonujące, nowa odsłona wygląda świetnie i zapowiada się bardzo mrocznie i klimatycznie (polecam przekonać się na własnej skórze, bo w przyszły weekend otwarta beta), ale… No właśnie, zawsze jest jakieś “ale” – tak jak wspomniałam wcześniej, po przejściu takich gier, jak The Last of Us, God of War, Red Dead Redemption czy nawet wcześniej Wiedźmin, podejście do wirtualnej rozrywki mocno się zmienia, szczególnie kiedy czas wolny jest mocno ograniczony i trzeba wybierać. Coś jednak czuję, że jeśli Blizzard zdecydowałby się na wydanie Diablo 4 na Nintendo Switch, mogłabym nie oprzeć się urokowi Lilith.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS