A A+ A++

Osiemnastu fundatorów

Sala Ratusza w Amsterdamie, w której ponad 50 lat po śmierci Rembrandta, w roku 1715, zawieszono jego olbrzymi obraz zwany dziś „Strażą nocną”, była niewielka. Posadzkę od sufitu dzieliło zaledwie cztery i pół metra. W dodatku z prawej i lewej strony w ścianie były ciężkie drewniane drzwi. Trudno było tu pomieścić obraz przywieziony niedawno z Kloveniersdoelen – siedziby bractwa strzeleckiego, które portretował Rembrandt.

Czytaj też: Stworzyła fałszywą tożsamość, by wejść do najdroższych apartamentów na ziemi. Co zobaczyła?

Obraz miał zawisnąć w sali reprezentacyjnej, żeby witani w niej goście mogli podziwiać talent jednego z najzdolniejszych rzemieślników Holandii. Niestety, ściana okazała się za wąska, obraz za szeroki. I choć dziś dla obrazu Rembrandta buduje się osobne sale, wówczas nikt nie myślał, żeby zmieniać wnętrze z powodu wielkiego płótna.

– Z tym obrazem od początku były problemy – mówi Wim Pijbes, były dyrektor Rijksmuseum, w którym można oglądać „Straż nocną”. Za jego kadencji muzeum przeszło wieloletnią renowacje. Gdy otwarto je ponownie w 2013 r., w kraju uruchomiono narodowy program, dzięki któremu każde holenderskie dziecko miało zobaczyć arcydzieło Rembrandta. – Dla nas to dzieło ma takie znaczenie jak „Mona Lisa” w Luwrze albo nawet większe, namalował ją przecież Holender – mówi historyk.

– Żeby zrozumieć fenomen „Straży nocnej”, trzeba odpowiedzieć sobie na trzy pytania. Czym ten obraz był dla Holendrów, czym jest dla historii sztuki i czym stał się dla samego Rembrandta – tłumaczy Pijbes. Holandia to w połowie XVII wieku kraj, który dopiero kształtuje swoją tożsamość, ścierają się religie: katolicyzm, który wyznają bogate elity, i kalwinizm, religia prowincji. Holendrzy nie wiedzą jeszcze, czy chcą być znani jako naród skromny i pokojowy, czy raczej silny i gotowy do walki.

Tę drugą postawę reprezentuje najsłynniejszy obraz Rembrandta przedstawiający wymarsz kompanii arkebuzerów. Nazwa bractwa pochodzi od broni, której używali, a ich zadaniem była ochrona miasta przed atakami z zewnątrz. W czasach pokoju pilnowali porządku na ulicach. – Podobnych bractw w samym Amsterdamie funkcjonowało kilkadziesiąt. Wiele z nich zamawiało podobne portrety. Zwykle malowano je według wzoru. Mężczyźni stoją w jednej linii, nikt nie jest ważniejszy, nikt nie wychyla się przed szereg. W Rijksmuseum wisi kilkanaście takich obrazów. Wszystkie przypominają „Ostatnią wieczerzę” Leonarda da Vinci. Rembrandt nigdy nie chciałby namalować takiego obrazu – opowiada Pijbes.

Łamiąc ustalone zasady, Rembrandt postanowił wprawić bohaterów obrazu w ruch. Mężczyźni wyglądają, jakby zbierali się do nocnego wymarszu, stąd zwyczajowy tytuł obrazu „Straż nocna”. – Z tym, że „nocna” nie bardzo tu pasuje – mówi dyrektor. – Podczas konserwacji obrazu w 1947 r. zdjęto warstwę werniksu, czyli powłoki, która chroni obraz. Okazało się, że pod pożółkłym nalotem chowają się jaśniejsze kolory, a światło padające na postaci sugeruje, że scena rozgrywa się w dzień – wyjaśnia Pijbes.

Pokazana na obrazie grupa to w większości jego fundatorzy. Każdy, kto chciał być uwieczniony przez Rembrandta, musiał zapłacić 100 guldenów, równowartość dzisiejszych 15 tysięcy złotych. Znalazło się osiemnastu donatorów, ale malarz postanowił, że domaluje jeszcze kilka postaci. Dlaczego? – Obecność niektórych osób na obrazie to wciąż niewyjaśnione zagadki – mówi Pijbes. – Wiemy, że trzech mężczyzn na drugim planie symbolizuje trzy czynności arkebuzerów: ładowanie broni, strzał i czyszczenie prochu – wyjaśnia.

Zobacz więcej: Krzysztof Warlikowski. Jego spektakle od niemal dwóch dekad są polskim towarem eksportowym

Symboli jest więcej. Najjaśniejsze światło pada na kobietę w centrum obrazu. To najprawdopodobniej Saskia, żona malarza, zmarła w tym samym w roku, w którym bractwo zamówiło u niego obraz. Pojawia się tu nie z przypadku. Kogut wiszący jej u pasa to aluzja do herbu kompanii. Jest wreszcie plan pierwszy, na którym Rembrandt wymalował dowódców kompanii i pomysłodawców obrazu. Dlatego oryginalny tytuł dzieła to „Kompania Fransa Banninga Cocqa i Willema van Ruytenburgha”. Powtarzane przez popularyzatorów historii opowieści mówią, że to właśnie niezadowoleni z obrazu fundatorzy spowodowali, że największy obraz Rembrandta stał się też początkiem jego upadku.

– Nic na to nie wskazuje – tłumaczy jednak Pijbes. – Frans Banning Cocq, na obrazie w czarnym ubraniu, zamówił nawet kopię obrazu u malarza Gerrita Lundensa. To dzięki niej wiemy dziś, jak wyglądała „Straż nocna” w całości.

Jak drogi mebel

Rembrandt umiera w 1669 r. Bractwo arkebuzów traci na znaczeniu, a obraz z ich siedziby trafia do miejskiego ratusza. Tam nie mieści się na ścianie. Nie wiemy, kto dokładnie, ale prawdopodobnie służba pałacowa decyduje, że płótno trzeba przyciąć. Lewa strona obrazu traci aż 60 centymetrów, góra blisko 23 cm, dół jest teraz krótszy o 12 cm, a prawy bok – o siedem centymetrów.

– Dlaczego zdecydowano się ciąć to bezcenne dzieło? – pytam. – Proszę pamiętać, że obraz miał inny status. Nikt nie traktował go jako zabytku. Znano jego wartość, więc obchodzono się z nim jak z bardzo drogim meblem – wyjaśnia Pijbes.

– Skoro tak, to dlaczego z obrazu nad kanapę stał się jednym z najważniejszych dzieł sztuki naszych czasów? – dopytuję.

– Dopiero czas pokazał, że „Straż nocna” to dzieło przełomowe dla Rembrandta, który od czasu „Wymarszu strzelców” nie dostanie już tak wielkich zleceń. Kolejne pokolenia zrozumieją, jak wielkie znaczenie miały też techniki, które stosował malarz, jak ustawiał postaci, jak grał kontrastem światła i cienia, jak wyciągał bohaterów z mroku. Poza tym Rembrandt to opowieść o sile kulturowej Holandii – mówi Pijbes.

Nie bez znaczenia są też dramatyczne wydarzenia, które dodały obrazowi aury bohatera filmów sensacyjnych. W 1911 r. bezrobotny marynarz przeciął obraz nożem kuchennym, w 1975 r. kolejny napastnik rzucił się na obraz z nożem – jego cięcie rozszarpało ponad 20 centymetrów płótna. Wreszcie w 1990 r. zbieg z zakładu psychiatrycznego oblał obraz kwasem. Dzieło znów trzeba było naprawiać.

Maszyna uczy się malować

Jednak żadna z tych napraw nie była tak kosztowna, jak operacja, która zaczęła się w 2019 r. Postanowiono wówczas, że w ramach obchodów rocznicy czterechsetlecia śmierci Rembranda Rijksmuseum zaprezentuje publiczności obraz w całości. Przedsięwzięcie nazwano „Operacja ‘Straż nocna’”. By nie odstraszać publiczności, obraz pozostawiono w sali muzeum, ale na czas pracy zamknięto go w szklanej klatce przypominającej gigantyczne akwarium.

W jej wnętrzu obok obrazu ustawiono setki aparatów, które skanowały oryginał. Równocześnie z magazynów wyciągnięto kopie dzieła. Przedsięwzięcie polegało na fotografowaniu płócien milimetr po milimetrze. Farba zamieniona na piksele została przeanalizowana przez sztuczną inteligencję. – Posiłkowaliśmy się siecią neuronową, która potrafi analizować dwa podobne obrazy – mówi konserwator zabytków w krótkim filmie umieszczonym na stronie Rijksmuseum. Wielokrotne skanowanie obrazów pozwoliło ustalić punkty wspólne prac. Tak powstał szkielet rekonstrukcji.

– Następnym krokiem było wysłanie sieci neuronowej na akademię sztuki – tłumaczą badacze obrazu. Chodziło o to, by program, analizując tysiące detali z oryginału Rembrandta i kopii obrazu, został tak wytrenowany, żeby mógł „namalować” najbardziej wiarygodną reprodukcję. – Doskonaląc maszynę i powtarzając to ćwiczenie, osiągnęliśmy efekt, który zachwycił nawet znawców Rembrandta – tłumaczą eksperci.

Rzecz jasna nikt nie odważył się malować farbą po oryginalnym płótnie. Gdy w połowie lipca rozmontowano szklaną klatkę, widzowie mogli ujrzeć Rembrandta z dodatkowymi, brakującymi pasami obrazu, które wydrukowano w najwyższej rozdzielczości.

Czytaj też: Sztuka przemian. Czy socrealizm był naprawdę taki zły?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAntoni Gucwiński nie żyje. Jego historia jest pełna paradoksów. „Najpierw traktowali go jak idola. Później stał się wrogiem”
Następny artykułKaczyński zwiedza Europę