Dzień dziecka to szczególny dzień dla Jagody Bogdziewicz. Jest mamą 6-letniego Wiktorka. Ale ma za sobą śmierć 2-letniego synka, Milanka.
Jak odchodziło jej dziecko, zdecydował się opowiedzieć 3 miesiące po jego śmierci. Gdy w gazecie „Regionalnej” przeczytała o procesie lekarki – ginekolog, która prowadziła jej ciążę.
– Nie wiem, czy to, jak ta ciąża była prowadzona, miało wpływ na zdrowie mojego dziecka. Czy nie było słabsze, podatne na choroby. Bo praca lekarza to nie jest tylko praca. Ona ma wpływ na życie człowieka – mówi Jagoda Bogdziewicz z Iłowej.
Zastrzega, że nie chce przesądzać o czyjejś winie.
– Faktem jest, że źle się działo, zanim urodził się Milanek. Chodziłam do tej lekarki. Kilkakrotnie pytałam, dlaczego nie rośnie mi zupełnie brzuch. Dawała mi luteinę. W końcu, w 30 tygodniu ciąży, gdy mocno pobolewał mnie brzuch, z wahaniem wypisała mi skierowanie na oddział patologii ciąży. Tam lekarze złapali się za głowę. Bo ich zdaniem łożysko było kompletnie zniszczone, dziecko nie było należycie odżywiane i dotlenione. Powiedzieli też, że to może zaobserwować każdy lekarz, na najprostszym usg – opowiada.
Najpierw serduszko
W szpitalu przez cały czas była podłączona do KTG. Lekarze walczyli o każdy dzień, by Milan jak najdłużej pozostał w łonie matki. Cały czas dawali zastrzyki i leki, żeby wzmocnić i odżywiać maluszka. I sterydy, żeby stymulować rozwój płuc. Na świat Milanek przyszedł 20.01.
– Miał dziurkę w serduszku. Lekarze nie dawali wielkich nadziei, że sama zarośnie. Raczej przygotowywali nas na to, że zanim skończy 5 lat, potrzebna będzie operacja wstawienia zastawki – tłumaczy.
Najgorsze miało dopiero jednak przyjść. Milanek miał niespełna 2 latka.
– Jednego dnia idąc, nie widział przed sobą stojącego stołu. Szedł, jakby nie widział przeszkody. Myślałam, że okulista nam pomoże. Kolejnego dnia nie był w stanie utrzymać nawet kartki, opadły mu powieki. Lekarz skierował nas do szpitala w Nowej Soli – mówi.
Zrobili tomograf oraz rezonans magnetyczny głowy.
– Usłyszałam, że ma guza. Był duży, miał 3 cm. Zostaliśmy przetransportowani karetką do Warszawy do kliniki Centrum Zdrowia Dziecka. Tam okazało się, że Milanek jest nieuleczalnie chory. Bo ma w głowie nieoperacyjny guz pnia mózgu – wspomina ze łzami w oczach J. Bogdziewicz.
Słabł w oczach
Wyniki biopsji potwierdziły, że był to guz ETMR – 4 stopień złośliwości. To bardzo rzadko występujący nowotwór.
Milan przestał jeść, pić, chodzić, siedzieć. Stawał się coraz słabszy.
– Cały czas spał. Nie wiem, kiedy stracił całkowicie świadomość. Czy słyszał, czy wiedział, że ja to ja – przeciera oczy pani Jagoda. I dodaje: – Ale niemal do końca się uśmiechał.
Najtrudniejsze było patrzenie na jego cierpienie. Jak płakał, gdy go bolało. I strach o to, że mogłaby przegapić, kiedy będzie odchodził. Żeby nie był wtedy sam.
– Zanim zaczęło się najgorsze, jego oddech stał się coraz rzadszy. Powietrze łapał raz na kilkanaście sekund. Potem przerwy były jeszcze dłuższe. W końcu oddechu nie było. Biło jeszcze serduszko Milanka – w oczach mamy pojawiają się łzy.
Była druga w nocy, 13.03.
– Wiktorek spał. Rano, gdy wstał, mocno obejmował ciało braciszka. Miałam rozerwane serce – wspomina pani Jagoda.
Teraz odwiedza grób synka. Biały krzyż. Zdjęcie chłopca. Maskotki, aniołki, kwiaty.
– Nic nie zmieni tego, że go nie ma. Żadnej matce nie życzę, by przez to przechodziła – kończy J. Bogdziewicz.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS