Przebicie czaszki, kop od niewidzialnego i podobne „efekty specjalne” są produktem ubocznym tybetańskiej medytacji, którą uważam za najskuteczniejszą. Polecam jednak książkę Marcina Fabjańskiego „Zachwyć się” o innej metodzie medytowania, bo zgodnie z tytułem zachwyca. Autor nie tyle zjadł zęby na medytacji w klasztorach Dalekiego Wschodu, ile prawie stracił stopę. Nie namawia więc do „religii bolących nóg” siedzenia w kwiecie lotosu ani do żadnej religii. Jest założycielem szkoły filozoficznej we Włoszech. Prowadzi medytacyjne spacery po Rzymie i Bieszczadach. Opisuje, co zrobić, żeby uważność zamiast torturą stała się stylem życia. Idealna książka na czasy, gdy doszliśmy do idiotycznego paradoksu leczenia zrytych korpoumysłów duchowością. Zuckerberg funduje menedżerom Facebooka kursy medytacji. Napędzany konsumpcją Zachód sięga po buddyjskie techniki medytacyjne poszerzające świadomość. Pomijając to, że dla buddyzmu rzeczy nie istnieją, tylko zdarzenia. I nie są to eventy. Na Zachodzie zwulgaryzowana medytacja jest gnojówką dla umysłu, nawozem zapewniającym wzrost kapitalistycznej wydajności mózgu.
Fabjański nie jest trenerem samorozwoju. Nie handluje zbawieniem, obiecując odnowę duchową każdemu. Stawia granice – świadomość się nie poszerza, tylko puchnie, jeśli żyjesz nieetycznie. Nie pomoże joga ani matcha latte, gdy zachowujesz się niemoralnie. Zamiast prostych formułek do przyklejenia na lodówkę proponuje mix dalekowschodnich metod i stoickiej filozofii. Coś idealnie skrojonego pod nasz mental rozkraczony między Indie a Kalifornię. Często sięga do mądrości najsłynniejszego stoika, rzymskiego cesarza Marka Aureliusza. Jego pomnik przerobiony na księcia Pepi stoi w Warszawie przed pałacem prezydenckim. Dobry znak – powiedziałby lama. Polska nie miała europejskiego oświecenia, może je osiągnie w wersji rzymsko-stoicko-buddyjskiej, porzucając Kościół rzymskokatolicki. Wtedy pomnikowy Marek Aureliusz zejdzie z konia pomedytować przed pałacem prezydenckim nad pięknem tej chwili.
Fabjańskim zadedykował „Zachwyć się” podziwianej za mądrość żonie. Zupełnie inny związek ze światem i z żoną ma jogin, gwiazda literatury francuskiej Emmanuel Carrère. Napisał świetną literacko, podobną w założeniach do książki Fabjańskiego „Jogę” wydaną u nas rok temu. Miała być dziennikiem o głębi medytacyjnego spokoju uprawianego przez niego od 30 lat. Jest o furii, nie tylko byłej żony. Zakazała mu sądownie pisania o niej w książkach. Nie mogąc jej więcej oczerniać, zaczął „Jogę” od pomstowania na psychoanalizę, w której latami szukał ratunku, zanim dostał diagnozę: bipolar. Mimo treningu uważności nie zauważa, że tę chorobę leczy się skutecznie chemią, nie Freudem. Storturowany sobą wyjeżdża na medytacyjne odosobnienie. Przerywa je wiadomość o zamordowaniu przyjaciela przez terrorystów w redakcji Charlie Hebdo. Wstrząśnięty tym jogin plącze się po Europie, kończy psychotyczny romans i dociera wreszcie do greckiej wyspy. Tam trafia na dramaty emigrantów. „Joga” jest autentycznym, literackim dziennikiem Carrère’a. Metaforycznie pielgrzymką na Daleki Wschód przez nieszczęścia Zachodu. Tej dziwnej krainy, gdzie ku zdumieniu dalajlamy „tylu ludzi siebie samych nienawidzi. W Tybecie robił to tylko wiejski głupek”.
Fabjański proponuje nam, miejskim i wiejskim głupkom, zmądrzenie. Carrère uważa się za mędrca. A jest kolejnym dziadersem przejętym tylko sobą i szukającym sensu życia na Wschodzie jak pies swojego ogona. Medytacji nie nauczymy się teoretycznie z książek. Moja córka, wiedząc o tym, zapytała: „To jak medytować?”. Zabrałam ją do tybetańskiego ośrodka praktykować umieranie. Poprosiłam, żeby po drodze przyglądała się widokom. Stanęłyśmy, oczy miały czas nastawić lepszą ostrość, kolory stały się intensywniejsze. Wysiadłyśmy z samochodu. Zachwyć się – powiedziałam. – Tym jest medytacja, prawdziwym życiem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS