A A+ A++

Politycy Platformy wściekli się po jednej sarkastycznej uwadze Andrzeja Dudy. Reagują agresywnie, bo wiedzą jak wielką kompromitacją było pokazanie akt sprawy rosyjskiemu szpiegowi Pawłowi Rubcowowi. A na dodatek prezydent ośmielił się przypomnieć im czasy resetu.

To był moment, w którym Andrzej Duda zdobył tytuł Mistrza Celnej Riposty. Jego sarkastyczna uwaga na temat kompromitującej wpadki instytucji podległych obecnemu rządowi jeszcze długo będzie bolesną szpilą wbitą Donaldowi Tuskowi i jego ekipie.

Mogę powiedzieć tylko tak: o ile pamiętam, w 2012 roku została zawarta umowa pomiędzy służbą kontrwywiadu wojskowego a FSB, jeżeli chodzi o współpracę. To było za rządów premiera Donalda Tuska i pan premier Donald Tusk wyraził na to zgodę. Czyżby ta współpraca między służbami rosyjskimi a służbami Rzeczypospolitej pod rządami pana premiera Donalda Tuska nadal była kontynuowana? Bo tak to wygląda.

Nic dodać, nic ująć. Sapienti sat – jak mawiali starożytni. A jak mawiają wychowankowie polskich podstawówek – ałć, tylko nie w szczepionkę.

Platformę to zabolało. Spokojniejszy i mniej agresywny Tomasz Siemoniak wydusił z siebie tylko, że nie może uwierzyć, aby prezydent tak powiedział. Dużo bardziej fanatyczny pod względem antypisowskim wiceszef MON Cezary Tomczyk zareagował nerwowo, żądając nawet przeprosin od głowy państwa.

Nie wyobrażam sobie, żeby w normalnym kraju prezydent mógł używać takich słów względem premiera.

Na razie jednak w polskim ustawodawstwie nie ma paragrafu chroniącego w szczególny sposób majestat premiera Donalda Tuska, więc – zdaje się – Polska nadal jest krajem nienormalnym. To jednak pozwala na dokładniejsze objaśnienie powodów tak neurotycznej, może nawet wręcz nieproporcjonalnej reakcji.

Przede wszystkim jest tak, że dzisiejsza Platforma, jej bliżsi i dalsi koalicjanci, zaplecze medialne oraz wierni zwolennicy są od pewnego czasu gorącymi wyznawcami rusofobii. Dokładniej rzecz biorąc to gorące uczucie wybuchło w końcu lutego 2022 roku. Wcześniej było nieobecne. W świecie polskich liberałów to uczucie jest od tego czasu bardzo gwałtowne, wręcz fanatyczne. Powód jest zrozumiały – typowa żarliwość neofitów, na dodatek takich, którzy muszą odreagować swoje wcześniejsze zaangażowanie w propagowanie przyjaźni z Rosją. Typowa sytuacja pokazująca, że od miłości do nienawiści jest tylko jeden krok. Albo inaczej – efekt wahadła (które, być może, gdy np. w Berlinie zawieją inne wiatry, znów wróci w stare położenie).

Tak więc nasi nadwiślańscy liberałowie w różnego rodzaju polemikach wyzywają od ruskich onuc tych, których jeszcze wczoraj nazywali rusofobami. Widzimy przecież, że związany z PO generał, który fotografował się w czapce matrosa „Aurory” teraz twierdzi, że „Rosja już tu jest”, bo krajem rządzili ci, których on nie lubi. Cała ta narracja została sfalsyfikowana przy okazji afery z Pablo Gonzalesem vel Pawłem Rubcowem. Bo okazało się przecież, że pułkownik GRU brylował w świecie mediów liberalnych i lewicowych, a na prawicy nie miał żadnych kontaktów.

Wygląda to wszystko pokracznie i fałszywie, bo owa świeża rusofobia jest kostiumem ubranym doraźnie, w którym polski lib-left źle się czuje. Ktoś kto dobrze pamięta lata 2008-2014 – a Andrzej Duda raczej nie ma z tym problemu – wie doskonale, że cały polski establishment szczerze wtedy uwierzył, że putinowska Rosja jest wiarygodnym i obiecującym partnerem. Dla jej zadowolenia elity polityczne i medialne były wtedy gotowe zrobić prawie wszystko.

Choć mamy swoje poglądy na sytuację w Rosji chcemy dialogu z Rosją, taką jaką ona jest. Brak dialogu nie służy ani Polsce, ani Rosji. Psuje interesy i reputację obu krajów na arenie międzynarodowej. Dlatego jestem przekonany, że czas na dobrą zmianę w tej kwestii właśnie nadszedł. Jestem zadowolony, że sygnały ze strony naszego wschodniego sąsiada potwierdzają, że i także tam dojrzewają do tego poglądy

— obwieszczał w Sejmie Donald Tusk. A mniej więcej w tym czasie putinowskie służby uwięziły Borisa Niemcowa i zabijały krytyków reżimu. Takie to były rzeczywiste sygnały, lecz w niczym one nie umniejszały zachwytu Rosją. Premier Tusk pomknął wtedy do Moskwy, prędzej niż do innych bardziej nam przyjaznych stolic europejskich. Potem storpedował rozmowy z Amerykanami na temat instalacji tarczy przeciwrakietowej. Następnie sabotował pomoc Lecha Kaczyńskiego dla napadniętej przez Rosję Gruzji. O czym otwarcie wtedy mówił:

Informowałem prezydenta o tym, że nie jestem entuzjastycznie nastawiony do jego misji, zarówno ze względów bezpieczeństwa jak i logistyki.

I aby Kremlowi było przyjemniej także w polityce wewnętrznej zaczęły wracać akcenty w stylu TPPR. Masowa akcja palenia zniczy na cmentarzach sowieckich na 9 maja (choć my obchodzimy koniec wojny 8 maja, tak jak cały świat Zachodu). A ponadto ówczesny rząd Tuska postanowił, że trzeba wyciszyć temat Katynia. Nagle po dwudziestu latach zmieniła się oficjalna doktryna państwa polskiego – mord w Katyniu przestał być ludobójstwem.

Katyń to nie było ludobójstwo – twierdzi Stefan Niesiołowski wicemarszałek Sejmu z Platformy Obywatelskiej. Klub PO sprzeciwia się inicjatywie Prawa i Sprawiedliwości. PiS jako jedyne ugrupowanie obstaje przy słowie „ludobójstwo” w treści uchwały dotyczącej sowieckiej agresji na Polskę 17 września 1939 roku. Kluby nie są w stanie na razie dojść w tej sprawie do porozumienia. Termin ludobójstwo w przypadku sowieckiej zbrodni na polskich oficerach – dla Stefana Niesiołowskiego i jego ugrupowania – jest nie do przyjęcia, bo – jak wyjaśnia: Ludobójstwo oznacza zagładę narodu całego, a to była zbrodnia wojenna – mord na bezbronnych oficerach, na jeńcach wojennych. Mord, który się wielokrotnie zdarzał w historii. Wicemarszałek dodaje, że takie też mniej więcej jest rozumowanie pozostałych klubów

— relacjonowało we wrześniu 2009 r. radio RMF FM. Szybko wtedy zresztą się okazało, że dwa lata wcześniej Niesiołowski był autorem uchwały katyńskiej, gdzie padło – tak jak zawsze do tamtej pory – słowo „ludobójstwo”. Ale to odkrycie nie miało wtedy większego znaczenia. Liczyła się mądrość etapu.

Uchwała Sejmu uznająca Katyń za ludobójstwo zaszkodzi tym środowiskom w Rosji, które chcą uczciwego dialogu z Polską. Jeśli ktoś więc ma interes w tym, by było między naszymi krajami gorzej, powinien jeszcze głośniej krzyczeć, że Katyń był ludobójstwem

— pisał wtedy dziennikarz „Gazety Wyborczej” Marcin Wojciechowski w artykule pod znaczącym tytułem „Ostrożnie z ludobójstwem”. Jego redakcyjny kolega, korespondent w Moskwie Wacław Radziwinowicz wykonywał jeszcze bardziej zgrabne szpagaty. Najpierw, 18 września 2007 r., pisał:

Domagamy się, i słusznie, by Rosjanie uznali zbrodnię katyńską za ludobójstwo.

A 9 kwietnia 2010, gdy opisywał spotkanie Tuska z Putinem w Katyniu zagrzmiał:

Chciałoby się wierzyć, że teraz skończy się niemądre oskarżanie Rosji o ludobójstwo.

Listę podobnych szpagatów i fiflaków można ciągnąć w nieskończoność, bo polski reset był nieznośnie długą serią żenujących postępków. Trzeba je przypominać, bo bez tego trudno zrozumieć wściekłość Tomczyka i internetowe furie Silnych Razem. To proste: na złodzieju czapka gore!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Prison Break” po polsku. Nowy serial Opus Filmu dla TVP
Następny artykuł​Rzeszów. Nowe przystanki dla autobusów komunikacji podmiejskiej