A A+ A++

W Polsce od 2015 roku obowiązuje Ustawa o leczeniu niepłodności, która dopuszcza możliwość pobrania i zamrożenia komórek jajowych tylko w przypadku konkretnych wskazań medycznych. Nie ma więc żadnej legalnej możliwości mrożenia oocytów, jeśli kobieta jest zdrowa, ale chce zabezpieczyć swoją płodność na przyszłość.

O swojej drodze do macierzyństwa opowiedziała Serwisowi Zdrowie Magdalena Fidor.

Kiedy zaczęła pani myśleć o tym, by zadbać o swoje macierzyństwo w przyszłości?

Odkąd pamiętam, chciałam być mamą, zawsze przejmowałam maluchy znajomych i czułam, że naprawdę odnalazłabym się w tej roli. Moje życie toczyło się w tym kierunku, aż nagle przyszła choroba. Posypało się zdrowie, ale również związek. To był ciężki czas. Kiedy zaczęłam stawać na nogi, za cel przyjęłam zbudowanie swojego poczucia bezpieczeństwa – zarówno finansowego, jak i mentalnego. Kupiłam mieszkanie, przebranżowiłam się i założyłam firmę. Byłam skupiona na pracy, ale temat macierzyństwa cały czas nie dawał mi spokoju. Byłam po trzydziestce i wiedziałam, że zbudowanie dobrej relacji może potrwać, a czas nie działa na moją korzyść.

Od lat choruję na Hashimoto, później przyszła do tego choroba zapalna jelit – dowiedziałam się wtedy, że choroby autoagresywne lubią chodzić parami. Podczas rutynowej kontroli u endokrynolożki zeszłyśmy na temat chorób autoimmunologicznych i tego, że istnieje ryzyko pojawienia się kolejnej – nie jest to częste zjawisko, ale jednak. Do grupy tych chorób zalicza się przedwczesna menopauza. To był moment, w którym postanowiłam, że muszę zaopiekować się tematem posiadania dzieci w przyszłości.

Znalazłam ogłoszenie o darmowej wizycie w klinice i postanowiłam dowiedzieć się, jak wygląda procedura mrożenia komórek jajowych oraz ile kosztuje. Nie byłam wtedy nastawiona na dalsze kroki – chciałam mieć świadomość możliwości i stwierdzić, czy mnie na to w ogóle stać.

I co się okazało?

Przede wszystkim – że jest ustawa, w której są określone zasady kwalifikacji do procedury. Tego się zupełnie nie spodziewałam. W toku rozmowy z lekarzem wyszło na to, że to nie jest kwestia tego, czy ja jestem gotowa lub czy sytuacja mi na to pozwala. Może się okazać, że jestem „zbyt” zdrowa na to, by móc zamrozić własne komórki za własne pieniądze. Możliwość przystąpienia do procedury występuje między innymi, kiedy pacjentka musi się poddać leczeniu onkologicznemu lub ma choroby mocno obniżające płodność.

Okazało się, że moje choroby autoimmunologiczne, w tym jedna określana jako poważna – która nie musi, ale może wpływać na moją płodność – to zbyt mało.

Ale nie zrezygnowała pani?

Nie! Odezwała się we mnie buntownicza natura, nie rozumiałam, dlaczego ktoś zabrania mi decydować o moim ciele, komórkach, przyszłości. Ustaliłam z doktorem, że zrobię szereg badań, a on poszuka możliwości. Moja rezerwa jajnikowa okazała się być niska, na co wpływały zarówno choroby, jak i mój wiek (wtedy 33 lata). Nie oznaczało to, że nie mogłabym zajść w ciążę, ale z upływem czasu będzie coraz trudniej.

Ostatecznie wyrażono zgodę na zabieg na podstawie wyników rezerwy jajnikowej w połączeniu z moimi obciążeniami zdrowotnymi, ale trwało to bardzo długo i kosztowało mnie wiele niepotrzebnego stresu.

Co było najtrudniejsze?

Problemem nie było nawet to, że to droga procedura, ale fakt, że trzeba tyle wysiłku włożyć, aby to w ogóle było możliwe. Jeśli chodzi o pieniądze, można znaleźć jakieś opcje, ale jak walczyć z absurdalną ustawą? Jestem wdzięczna lekarzom, że zinterpretowali prawo na moją korzyść i że byli skłonni zaryzykować. Wiem, co to znaczy – z zawodu i wykształcenia przez długi czas byłam księgową i często musiałam interpretować przepisy, ale nawet gdy coś wydawało się logiczne, zawsze mogło się zdarzyć, że urzędowa kontrola zaneguje moją interpretację.

To podobna sytuacja: lekarze mogą zinterpretować moją sytuację w określony sposób, ale może to zostać zakwestionowane, przepisy nie dają jednoznacznych wytycznych.

Czułam ogromną złość, bo gdybym nie była chora lub moja rezerwa była trochę wyższa, to mogłabym się nie zakwalifikować. Co z młodymi dziewczynami, które chciałyby zabezpieczyć swoją przyszłość wtedy, gdy ich komórki są najlepszej jakości? Obecnie są zbyt zdrowe, żeby to zrobić. To absurd.

Co było potem?

Rozpoczęła się kolejna ciężka droga, czyli rozpoczęcie procedury, jaką stosuje się przy zabiegach in vitro, czyli podawanie sobie zastrzyków z hormonami w brzuch, aby wywołać wzrost jak największej liczby oocytów. Nie chciałam nikogo angażować w przychodzenie do mnie dzień w dzień rano i wieczorem – zastrzyki podawałam sobie sama. Zaczęły się wahania nastrojów, bo dostawałam duże dawki różnych hormonów. Było więc wszystko: od płaczu po radość przez kontemplację życia. Czułam się jak w dokumentach o in vitro, które kiedyś oglądałam w TV, tyle że tam o dziecko starają się pary, a ja to wszystko przechodziłam sama. Szczerze mówiąc, było cholernie ciężko.

Jak udało się to przetrwać?

W tamtym momencie traktowałam to jako zadanie do wykonania: masz to zrobić i już. Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam w tym wszystkim samotna. I nie chodzi o to, że nie mam wokół siebie przyjaciół, bo mam. Mam też wspaniałą rodzinę.

Brakowało mi rozmowy z psychologiem i profesjonalnego wsparcia, choć byłam wtedy w terapii. Potrzebowałam jednak rozmów z kimś, kto jest zorientowany w tym temacie, bo w tym wszystkim czułam się jak dziecko we mgle. Ciężko było mi wyrazić, co czuję.

Rozmawiała Monika Grzegorowska

Więcej w Serwisie Zdrowie – https://zdrowie.pap.pl/

mk/

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Народила копію чоловіка”: Тіна Кароль показала, як провела час з 15-річним сином
Następny artykułГороскоп на 21 липня по картах Таро: Овнам – вирішення конфлікту, Ракам – можливості