Gdyby czeskie media opozycyjne do rządu zachowywały się tak, jak te w Polsce, prawdopodobnie upadłyby, bo ludzie by tych głupot po prostu nie kupowali.
Miniony weekend spędziłem w Bratysławie, przepięknym, niedocenianym mieście, blisko granicy Polski. Chwila wyrwania się z naszego piekiełka pozwoliła nabrać dystansu do polskich sporów i spojrzeć na nie z nieco innej perspektywy.
Lubię jeździć za naszą południową granicę, bo mamy tam przyjaznych sąsiadów, jest co oglądać, bariery językowej prawie nie ma – nie trzeba sięgać po angielski, gdyż czeski i słowacki są na tyle zbliżone do polskiego, że da się porozumieć w swoich ojczystych językach. Choć dawno minęły czasy, gdy dodatkowym plusem były niższe w Polsce ceny.
Dlatego też postanowiłem tankować tylko w Polsce. Był to dobry ruch. Okazało się bowiem, że za górami ceny paliw są jeszcze wyższe. W obu krajach oscylowały w okolicach 9 zł za Pb95. Nie widziałem jednak, by ktoś blokował stacje OMV, MOL, czy Benzinę (wiele z nich już należy do Orlenu, cześć do Węgrów).
Co więcej, również czeskie gazety nie wieszają psów na rządzie Petra Fiali z powodu rosnących cen paliw. A trzeba dodać, że mówimy o prasie opozycyjnej, w sporej części zależnej od b. premiera Babiša. To on kontroluje np. „Lidové Noviny” czy „Mladá Franta Dnes”. Pierwszy z tych tytułów informację o rekordowych cenach benzyny zamieścił w poniedziałkowym wydaniu w formie krótkiej notki na stronie 12. Drugi – na s. 9.
„MFD” tematem numeru uczynił chaos na europejskich lotniskach.
Na pierwszej stronie podawał też wiadomość o śmierci czeskiego żołnierza w Donbasie i cieszył się, że zagraniczne armie korzystają z czeskiej gry strategicznej służącej ćwiczeniu różnych scenariuszy walki.
„LN” zaś wybijał rosnące ceny energii i zachęcał czytelników, by porównywali oferty różnych dostawców. Na pierwszej kolumnie znajdziemy też zapowiedź rosnących cen opału, które jesienią pobiją kolejne rekordy, a także krytykę pomysłu poszerzenia o rodzinę nazwy resortu pracy i polityki społecznej.
Krótko mówiąc, niepokój związany z rosnącymi cenami jest dla Czechów oczywistością, ale tamtejszym mediom nie przychodzi do głowy obarczać za to winą rządu. Jeśli już, to domagają się mocniejszych interwencji – jak w ekonomicznym dzienniku „Hospodářske Noviny”, w którym na pierwszej stronie znajdujemy analizę sytuacji inflacyjnej i oczekiwanie na decyzję czeskiego banku centralnego ČNB podnoszącą stopy procentowe, opisywane jako sensowny sposób poradzenia sobie z inflacją.
Podsumowując, warto zerknąć czasem do sąsiadów, by przekonać się, że nie jesteśmy jakąś samotną wyspą zarządzaną przez nieudaczników, lecz borykamy się z tymi samymi problemami, jakie mają nasi partnerzy za miedzą. Tylko tam jakby rozsądniej patrzą na wyzwania, które stawia przed nimi wywołana przez Rosję wojna (o tej implikacji czescy dziennikarze doskonale pamiętają).
Jeszcze jednego można Czechom pozazdrościć – przemysłu motoryzacyjnego. Bo co prawda nadchodzi w nim głęboki kryzys związany z elektromobilnością, który skutkować może wielkimi zwolnieniami, ale rząd i przedsiębiorstwa z branży już się na to przygotowują, zamierzają dostosować się do eko-zmian, nieco przebranżowić pracowników i wygrać na tym jeszcze więcej. Ech, dudni w głowie ten „milion aut elektrycznych”…
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS