Klub powstał niedawno, bo w 2017 roku na bazie trzecioligowego MKS MOS Ochota. Dziś jest pewny gry w najwyżej koszykarskiej lidze w Polsce! Chodzi o Dziki Warszawa, które w miniony weekend zapewniły sobie awans do Energa Basket Ligi. Jak to się robi i czym “Dziki” różnią się od innych klubów i organizacji sportowych? O tym z założycielem i prezesem klubu Michałem Szolcem rozmawiał Paweł Pawłowski.
Paweł Pawłowski RMF FM: Jesteście klubem z bardzo krótką historią, a już udało wam się dojść do koszykarskiej ekstraklasy. Jak to się robi?
Michał Szolc: Nigdy tego nie sprawdzałem, ale kto wie, czy Dziki nie są najkrócej istniejącym zespołem, któremu udało się awansować do koszykarskiej ekstraklasy. Wydaje mi się, że żeby coś takiego zrobić, trzeba mieć jasno sprecyzowany, dobry plan i być bardzo konsekwentnym w jego realizacji. My od samego początku wiedzieliśmy, gdzie chcemy dotrzeć. Oczywiście, kiedy byliśmy jeszcze w drugiej lidze, to wiele osób pukało się w głowę i pytało: po co w Warszawie kolejny ekstraklasowy klub. Mówiono, że ciężko jest wykreować w naszym mieście modę na koszykówkę. Natomiast wiedzieliśmy już od dłuższego czasu, o co nam chodzi, o co gramy, gdzie chcemy dotrzeć. I bardzo się cieszę, że konsekwentne dążenie do realizacji planu przyniosło zamierzony efekt.
Nie zawsze sama konsekwencja przynosi efekty. Musicie mieć jakieś know-how. Musi być jakaś historia tych zawodników, bo przecież nie są to ludzie wzięci zupełnie znikąd.
Myślę, że to jest trochę bardziej złożone. Po pierwsze organizację tworzą osoby, które mają duże doświadczenie w biznesie i to różnorakim. To nie są przypadkowi ludzie, to są doświadczeni managerowie, którzy być może wcześniej nie mieli nic wspólnego ze sportem, ale wiedzą jak budować firmy, wiedzą jak zarządzać dużymi zespołami ludzi. Podbudowa biznesowa naszego klubu jest dość mocna. Powierzyliśmy misję zbudowania zwycięskiego zespołu trenerowi Krzysztofowi Szablowskiemu, który jest świetnym fachowcem. To człowiek przez wielu niedoceniany, a jednocześnie bardzo ambitny. Wiedzieliśmy, że jego ambicja w połączeniu z naszymi apetytami może dać bardzo fajny efekt. Trener Szablowski zbudował zespół z ludzi, którzy chcieli bić się o ten awans i wierzyli, że można to osiągnąć. Jednocześnie mieli doświadczenie i umiejętności niezbędne do osiągniecia tego celu. To nie przypadek, że w naszym zespole znalazł się chociażby Michał Aleksandrowicz, który już dwukrotnie wcześniej awansował do ekstraklasy. Doświadczony Mateusz Bartosz czy Alan Czujkowski. Do tego dochodzi jeszcze paru głodnych sukcesu chłopaków i mamy przepis na sukces.
Przygotowując się do tej rozmowy, zajrzałem do Forbesa, który opublikował rozmowę z tobą. Tam padły słowa, że klub jest prowadzony jak start-up. Na swojej stronie piszecie, że nie macie włodarzy i działaczy, tylko macie grupę managerów, grupę ludzi, którzy chcą dążyć do celu. Czym zatem Dziki Warszawa wyróżniają się na tej sportowej mapie Polski?
Wydaje mi się, że tym, co nas odróżnia jest to mocno biznesowe podejście do prowadzenia klubu.
Czyli to, że chcecie na tym zarobić?
Powiem tak: dla mnie klub sportowy nie różni się niczym od normalnego biznesu i powinien być w ten sam sposób zarządzany. Powinniśmy przez cały czas pamiętać o tym, że musimy zbudować nasz budżet w oparciu o wiele różnych źródeł finansowania. Nigdy nie będziemy opierać się na współpracy z jednym sponsorem czy jednym partnerem. Wiemy z jakim ryzykiem się to wiąże. W warstwie filozoficznej jest taka jedna zasadnicza różnica, którą ja bardzo często podkreślam, a mianowicie to, że my traktujemy sport i to, co my tworzymy, to, co my dajemy naszym fanom – jako rozrywkę. Dla mnie sport to jest po prostu jedna z gałęzi biznesu rozrywkowego i mam świadomość tego, że zwłaszcza w Warszawie ludzie, którzy mają przyjść w sobotnie popołudnie do hali Koło, to są ludzie, którzy muszą zrezygnować z czegoś innego. Nie pójdą wtedy do kina, nie obejrzą serialu na Netflixie.
Wspominałeś, że nie konkurujecie z Legią, nie z Polonią, tylko z Netflixem, ze Spotify. Czyli chodzi o to, żeby przeciągnąć ludzi od seriali, od innych rozrywek do sportu?
Chodzi o to, żeby ludzie spędzili z nami dwie, trzy godziny w sobotnie popołudnie, nie robiąc w tym czasie czegoś innego. Czasami będzie to oznaczało rezygnację z serialu czy wyjścia ze znajomymi na kolację. Jeśli mamy to zrobić, jeśli to ma się udać, to oni muszą mieć pewność, że przychodząc do hali na mecz, spędzą świetnie czas i wyjdą z poczuciem przeżycia czegoś fajnego i emocjonującego.
Czyli mówiąc wprost: szykujecie dla nich dobry produkt, który oni wybiorą zamiast innego, konkurencyjnego produktu?
Dokładnie tak! I to jest właśnie to, co nas odróżnia od większości klubów sportowych w Polsce. Traktujemy to, co mamy do zaoferowania jako produkt. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale musimy być świadomi tego, że sport jest produktem. Rozrywka jest produktem. To co my oferujemy ludziom, to jest produkt w dobrym tego słowa znaczeniu, a świadomość tego faktu powoduje, że wiemy jak to robić, jak to budować i jaką ma to przyjmować formę.
Słyszałeś już porównania swojego zespołu do Rakowa Częstochowa?
Tak, słyszałem, że jesteśmy “przehajpowani” jak Raków Częstochowa. Bardzo mi się to podobało. Jeśli ma to oznaczać, że w przyszłym sezonie zrobimy tytuł mistrza Polski, to biorę to w ciemno. Natomiast jest to ciekawe porównanie. Ja nie jestem na pewno tak majętny jak właściciel Rakowa. Cieszę się, że im się udało to osiągnąć. Co ciekawe przez pewien czas za komunikacją Rakowa stał mój dobry znajomy Grzesiek Brudnik, który też nas bardzo wspiera i docenia nasze działania komunikacyjne. To co nas łączy z Rakowem to niedostatki w infrastrukturze sportowej, ale to zupełnie inny temat. Myślę, że Warszawa już od dawna potrzebuje dobrego obiektu sportowo-widowiskowego i mam nadzieję, że kiedyś takiego obiektu się doczeka.
Będzie z waszej strony presja? W koszykarskiej ekstraklasie mamy już dwa zespoły z Warszawy, a wciąż brakuje nam hali z prawdziwego zdarzenia, jak Arena Gliwice czy Tauron Arena. Da się zbudować wkrótce taką halę w Warszawie?
Z jakiegoś powodu dotychczas się nie udawało. I to nie jest tak, że nasz awans do ekstraklasy spowoduje, że nagle to się stanie możliwe. Natomiast ja wierzę, że presja w pewnym momencie zacznie przynosić jakieś efekty. Natomiast to nie jest tak, że hali potrzebują Dziki, Legia czy siatkarski Projekt Warszawa. Tak naprawdę hali potrzebuje Warszawa i jej mieszkańcy. I myślę, że ta potrzeba w końcu wybrzmi na tyle mocno, że ta hala zostanie zbudowana. Zresztą po ubiegłorocznym sukcesie koszykarskiej Legii pojawiły się deklaracje odnośnie budowy hali na Skrze. Teraz mówi się dużo o kontrowersjach wokół tego projektu i o mieszkańcach, którzy niekoniecznie są z tego faktu zadowoleni. Natomiast ja mam nadzieję, że prędzej czy później taki projekt uda się w Warszawie zrealizować. A jeśli kiedyś w tej hali zagrają Dziki, to tym lepiej.
Jak daleko sięgają wasze ambicje sportowe?
Mamy cel wyznaczony od samego początku i oczywiście teraz znowu wiele osób powie, że jestem wariatem, bo uważam, że Dziki będą kiedyś grały w Eurolidze. To przecież najwyższa, możliwa liga koszykarska w Europie, porównywana na wielu płaszczyznach z NBA. I oczywiście, że dzisiaj to jest niemożliwe, bo nie mamy takich pieniędzy; bo w Warszawie nie ma odpowiedniego obiektu, żeby Euroliga w ogóle mogła tutaj zaistnieć. Natomiast ja uważam, że powinniśmy mieć możliwie jak najbardziej ambitny cel i starać się do niego dojść, bo przez przypadek tam nigdy nie trafimy. Jeśli nie będziemy mieli takiego planu, to to się nigdy nie uda. Oczywiście po drodze jest wiele innych etapów. Pewnie w pierwszym sezonie sukcesem będzie awans do play-offów. Potem gdzieś na horyzoncie walka o mistrzostwo Polski, europejskie puchary. Tych etapów będzie wiele. Natomiast wydaje mi się, że Warszawa jest na tyle dużym miastem i na tyle ważnym miastem w Europie, że jeśli pojawi się klub, który będzie gotów i będzie w stanie zbudować budżet na grę w Eurolidze i będzie tak samo jak Euroliga podchodził biznesowo do sportu i do rozrywki, to będzie to możliwe pewnego dnia.
To teraz trochę z przymrużeniem oka. Czy każdy zawodnik grający w barwach Dzików Warszawa to jest prawdziwy dzik?
Bez wątpienia! To co stoi za sukcesem tego zespołu i za wywalczenie tego awansu to fakt, że cała organizacja (od zarządu przez sztab, zawodników na pracownikach kończąc) to są ludzie, którzy wiedzieli, jaki jest cel i byli gotowi zrobić wszystko, żeby ten cel osiągnąć. Mamy motto “Zawsze do końca”. Kierując się tym sloganem, dobieraliśmy zawodników, wiedzieliśmy, że to są chłopcy, którzy będą walczyć przez cały czas na boisku, niezależnie od wyniku. Przez ostatnie trzy miesiące zagraliśmy chyba 15 meczów na styku i 15 nerwowych końcówek. Trener Szablowski śmieje się, że to była część jego planu, by przygotować chłopaków do walki w play-offach. Faktycznie dzięki temu zbudowali niesamowitą pewność siebie, którą udało im się połączyć z olbrzymią pokorą. Oni wygrali na ultra trudnym terenie w Wałbrzychu dwa pierwsze spotkania finałów. Po takim sukcesie mieli wszelkie prawo, żeby uwierzyć w to, że ten finał jest wygrany. Co zasługuje na uwagę: tam nie było w ogóle takich emocji. Była chwila radości, ale już w meczu w Warszawie zawodnicy od pierwszej minuty do ostatniej syreny byli skoncentrowani na kolejnej walce o zwycięstwo. Wiedzieli, że trzeba wygrać jeszcze jedno spotkanie, żeby zrealizować zadanie.
Skąd zatem nazwa Dziki Warszawa?
To jedno z częściej zadawanych pytań. Są dwa powody. Pierwszy prozaiczny. Śmieję się, że gdy szukałem nazwy dla klubu to przeszukiwałem archiwa internetowe, poszukując informacji o zwierzętach, które pojawiają się w kontekście miasta Warszawy. Dzik był tym najczęściej pojawiającym się ze względu na częste odwiedziny watah dzików na Wawrze czy Białołęce. Natomiast dzik jako zwierzę ma taką mentalność stworzenia nieustępliwego, niepoddającego się, walczącego do końca. I taką mentalność chcemy zaszczepiać w grających w Dzikich zawodnikach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS