Obecna sytuacja na rynku konsol nie rysuje się zbyt kolorowo. O ile Nintendo idzie swoją drogą do kolejnych rekordów i nie ogląda się na absolutnie nikogo, tak Sony i Microsoft skaczą sobie do gardeł. Na każdego Xboksa przypada teraz podobno aż 5 konsol PlayStation 5 – czy da się to jeszcze uratować?
Nie ma co ukrywać, że obecna sytuacja Microsoftu w wojnie z PlayStation jest dość słaba. Stosunek sprzedaży konsol wynoszący aż 5 do 1 nie napawa optymizmem i sprawia, że na myśl przychodzą mi czasy PlayStation 2, kiedy to Xbox i GameCube razem wzięte były kilkukrotnie w tyle za podbijającym świat PlayStation 2. Teraz zaczyna być trochę podobnie, co mnie zaczyna w sumie ostatnio mocno dziwić. Dlaczego?
A no dlatego, że od pewnego czasu Sony samo podkłada się Microsoftowi między innymi kierunkiem rozwoju jakim był sektor gier-usług, które to zostały masowo pokasowane, brakiem własnych hitów na 2024 rok oraz zintensyfikowaną ofensywą kiepskich PR-owo decyzji. Z drugiej strony barykady mamy Microsoft, który stara się odbudować zaufanie marki Xbox, regularnie prezentując nadciągające gry i spełniając sporą część swoich obietnic w kwestii gier first-party, Game Passa oraz szeroko rozumianej dywersyfikacji portfolio. Podczas gdy Sony opiera się ostatnio na odświeżeniach i 1 dużej własnej grze rocznie, ekipa Phila Spencera ma za sobą kilka większych premier i arsenał zarówno dużych jak i małych tytułów na wyłączność. Skąd zatem ten brak zaufania dla marki Xbox?
Zmarnowane szanse = skopiowane okazje
Po wybitnym wyniku konsoli Xbox 360, Microsoft miał w zanadrzu wszystko, aby nawiązać równą walkę z PlayStation 4, a być może nawet i ją wygrać. Niestety szereg popełnionych błędów sprawił, że gracze zaczęli lekceważyć praktycznie wszystko, czego dotknęła się ekipa “Zielonych”. Po feralnym pokazie pod tytułem Xbox TV i tekście, aby biedaki bez internetu kupowały przestarzałego Xboksa 360, wiele osób straciło momentalnie zaufanie do włodarzy marki, a gdy na miejsce Dona Mattricka wkroczył Phil Spencer, zaczęła się swego rodzaju rewolucja, o której z perspektywy czasu można powiedzieć, że wyprzedziła swoje czasy. Najpierw Microsoft odszedł od wyłącznie konsolowych gier na wyłączność, promując swoje tytuły hasłem “Xbox One & Windows 10 Exclusive”, co było dla branży wielkim szokiem – jak to konsolowe marki na PC? Przecież to herezja.
Dalej dostaliśmy wsteczną kompatybilność z grami X360 i z oryginalnego Xboksa – wtedy wiele osób mawiało, że to przecież bzdety, bo nie po to kupuje się nowe konsole, aby ogrywać starocie. Dla sporej części graczy był to naprawdę ważny punkt, który pokazał, że jeśli chce się zrobić coś z tym tematem, to da się to zrobić – wbrew temu co na tym samym polu zrobiło Sony i Nintendo. Następnie dostaliśmy Xbox Game Pass – swego rodzaju Netflix dla gier, który miał być absolutnym game-changerem dla całej branży. Zaczęło się od euforii, lecz teraz cały ten system zaczyna bardziej budzić lęk i przerażenie, aniżeli nadzieje na lepsze jutro.
Jak zatem widzicie Microsoft wykonał całą masę ruchów, które na starcie były kontrowersyjne, ale z czasem zostały zaadaptowane przez głównego rywala “Zielonych”, czyli PlayStation. Gry PlayStation Studios lądują na PC w ilościach hurtowych. Wsteczna kompatybilność zaczęła być ważnym punktem rozwoju abonamentu PlayStation Plus, który przeszedł ewolucję od usługi do grania przez internet, do pełnoprawnego rywala Xbox Game Pass. Nintendo też trochę skorzystało z dokonań Microsoftu oferując nam Nintendo Switch Online do grania po sieci i ogrywania retro gierek.
Pustka panie, wielka pustka
Dlaczego zatem gdy Microsoft robi ruch X, dostaje się wszystkim po głowie, a gdy rywal robi bardzo podobny ruch, wszyscy się cieszą? Moim zdaniem zaczęła w pewnym momencie panować swego rodzaju moda na hejtowanie marki Xbox i im bardziej się temu przyglądam, tym bardziej zaczynam mieć wrażenie, że mam rację. Ale czy mam na to jakieś dowody? Ależ oczywiście. Zacznijmy może od kalendarza ostatnich premier. Ostatnie lata pokazały, że obydwa obozy konsolowych producentów bardzo kuleją z premierami first-party na swoich flagowych sprzętach.
PlayStation 5 dostało zaś w 2022 roku God of War Ragnarök, Gran Turismo 7, Horizon Forbidden West, czyli trzy cross-genowe produkcje jakie wylądowały również na PS4. W 2023 roku Sony wydało zaś wyłącznie Marvel’s Spider-Man 2. I tyle. Jeśli zaś chodzi o Microsoft, w latach 2022-2023 dostaliśmy Forzę Motorsport, Starfielda, Grounded, Hi-Fi Rush, Pentiment i Age of Empires IV, czyli tytuły, które albo były wielkie i dowiezione w rozczarowujących rezultatach albo świetne, lecz relatywnie małe. Nie ma się co oszukiwać – dla Pentiment czy Hi-Fi Rush nikt nie kupował Xbox Series X, ale taki Starfield czy Forza mogły sprzedać miliony konsol.
Te 2 lata pokazały, że żaden system nie dostał prawie żadnego prawdziwego hiciora na miarę nowej generacji, bo o ile Gran Turismo 7 jest spoko, ogranicza je PS4, to jeden Spider-Man 2 w takim czasie nie jest jakimś game changerem. Jeśli chodzi o obóz Microsoftu, dostaliśmy bardzo rozczarowującą Forzę Motorsport i Starfielda, który jest po prostu kolejną grą Bethesdy wydaną w stanie, w którym Bethesda wydaje gry – albo je kochasz, albo gardzisz. Średnia ocen Starfielda wynosząca 88% jest naprawdę imponująca i pokazuje, że pomimo paru problemów technicznych to po prostu świetna gra ze świetnie zrealizowanymi mechanikami oraz światem. Gracze jednak masowo ogłosili ten tytuł crapem dekady, wielkim gniotem, końcem Bethesdy, a co po niektórzy przez półtora roku nie potrafią znieść tego, że ktoś dał tej grze 9 na 10 czy nawet 10/10.
Teraz w 2024 roku mamy zaś absurdalną sytuację, jakiej na konsolach Sony nie było od czasów PSX-a, a mianowicie taką, że PS5 nie dostanie w tym czasie żadnej, dosłownie żadnej gry first-party od Sony. Dlatego PS5 ratowane jest tytułami 2nd-party i 3rd-party takimi jak Helldivers 2, dodatek do Final Fantasy XVI, Rise of the Ronin oraz Stellar Blade. Jako przeciwwagę do tego mamy po stronie Microsoftu premierę Hellblade 2, nadchodzącego Indianę Jonesa, Avowed oraz Microsoft Flight Simulator 2024.
Ta sama skala, ta sama cena, ta sama ocena
Pierwsze starcie w tej kategorii już mieliśmy i powiem wam szczerze, jestem zaskoczony i załamany tym, w jakim kierunku zmierza dyskurs dotyczący Sony i Microsoftu. Dlaczego? Na PlayStation 5 dostaliśmy już Rise of Ronin i Stellar Blade – dwie naprawdę w porządku produkcje, które może nie trzymają ani super wysokiego poziomu grafiki czy narracji, ale oferują solidny gameplay. Oklepany do bólu, ale solidny. Jakie średnie ocen otrzymały obie produkcje? Dzieło Koei Tecmo i Team Ninja dostało 76%, zaś Stellar Blade zaliczyło zaś 81%, czyli no kandydatów na GOTY tu nie mamy, ale to po prostu dobre gry. Z drugiej strony mamy Hellblade II, który zadebiutował dosłownie parę dni temu ze średnią ocen 81% – czyli tyle samo ile Stellar Blade i dokładnie tyle samo co pierwszy Hellblade.
Dlaczego o tym wspominam? Odbiór wszystkich tych produkcji był diametralnie inny. Rise of Ronin było wychwalane za bycie fajnym małym rywalem dla Ghost of Tsushima, gdzie ludziom nie przeszkadza kiepska grafika i średniawa opowieść, bo rozgrywka przypomina połączenie poprzednich tytułów Team Ninja. Stellar Blade ma naprawdę słaby wątek fabularny i system walki łączący w sobie trochę Soulsy z NieR: Automatą, ale za to gra przyciąga do siebie ordynarnym i staromodnym szczuciem bazowych instynktów – ani nie ma w tym gustu, ani czegoś ciekawego, od dekolt, kuse stroje i tyle. Śmiało porównać to można do Dead or Alive Xtreme gatunku Souls-like. Też gracze są zachwyceni, a tytuł podbił rankingi sprzedaży całego PSN.
Microsoft przygotował zaś naprawdę mocną, psychodeliczną i mroczną opowieść z nieziemsko dobrą oprawą graficzną i unikalną oprawą dźwiękową, której nie dostarcza żaden inny tytuł na rynku. Czyli mniej więcej to samo do dał nam pierwszy Hellblade, tylko o wiele ładniej i nieco lepiej. Jaka panuje przy tej grze narracja? Dramat, porażka, Microsoft znów zawodzi, “jedynka” była lepsza, to koniec Ninja’s Theory, 6-7 godzin gry za 220 zł, no chyba ktoś sobie żartuje. Czyli generalnie nikt nie jest zadowolony, (prawie) każdy narzeka i co najlepsze… prawie nikt w to nawet nie zagrał. Dlaczego mam z tym problem? Pierwszy Hellblade to praktycznie to samo doświadczenie, ale z racji tego, że gra debiutowała ekskluzywnie na PlayStation 4 ze wsparciem Sony, wszyscy ogłosili to najbardziej przełomową grą generacji. Dostajemy to samo, równie rewolucyjnie na Xboksach – dramat i skandal.
Najgłupsze jest też przeliczanie ceny na godziny grania. Bo Spider-Man Miles Morales za 220 zł na 7 godzin to przecież wybitna perełka, a Hellblade 2 na 7 godzin za tę samą cenę to żart i kpina z graczy. Niby gracze chcą krótszych gier, bo nikomu nie chce się siedzieć 150h w Assassin’s Creed: Valhalla, ale jak dostają coś takiego, zewsząd jest narzekanie i przeliczanie czasu na złotówki. I jestem absolutnie pewien, że gdy Hellblade 2 wyjdzie na PS5, wiele osób narzekających dziś na tę grę, nagle “odkryje” jakie to przełomowe złoto i niedoceniany mesjasz branży gier wideo. Nawet jeśli Indiana Jones będzie grą 95/100, będziemy mieli narrację, że to podróbka Uncharted, Avowed będzie mianowany podróbką Skyrima, a przy zapowiedzi Gearsów 6 dowiemy się, że “gyrosy” to się skończyły na 3.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS