Piękna i przejmująca historia, którą społeczeństwo amerykańskie nadal musi przepracować, reżyser odpowiedzialny za takie produkcje jak chociażby „Siedmiu wspaniałych”, „Do utraty sił” i „Bez litości” oraz aktor, o którym jeszcze do niedawna można było powiedzieć, że jest na kolejnym etapie znakomitej kariery – wydawać by się mogło, że „Wyzwolenie” będzie klejnotem w katalogu Apple, który zasłuży na najważniejsze nagrody. Kiedy jednak tym aktorem, na którym skupia się cała uwaga, jest Will Smith, sprawa robi się nieco bardziej skomplikowana… Zapraszam do recenzji filmu „Wyzwolenie”.
Niewolnictwo i rasizm są zagadnieniami, które odcisnęły piętno na historii Stanów Zjednoczonych i są z nimi niezaprzeczalnie spojone. To trauma narodowa, którą wielu próbuje przepracować, zagadnienie nadal żywe i tętniące za każdym bestialskim atakiem o podłożu rasowym. Branża filmowa nie pozostawia historii odłogiem, próbując nie tylko otworzyć oczy na krzywdy zadane przez białych, ale przedstawić niewolnictwo z perspektywy współczesnego narodu, jaki wyciągnął już część wniosków. Po raz kolejny szansą na rozprawienie się z bolesną przeszłością Amerykanów są doświadczenia Petera, którego wizerunek uchwycony w 1863 roku po ogłoszeniu przez Abrahama Lincolna deklaracji uwolnienia niewolników stał się symbolem ogromnego okrucieństwa, z jakim mierzyli się czarnoskórzy. Zdjęcie ukazujące „Biczowanego Pete’a” było dla scenarzysty Billa Collage’a szansą na opisanie człowieka, który za wszelką cenę pragnął wolności.
Wyzwolenie (2022) – recenzja filmu [Apple TV+]. „Jestem twoim bogiem”
Peter od narodzin był traktowany jak przedmiot i narzędzie. Dotychczas mieszkał z rodziną na plantacji bawełny kapitana Johna Lyonsa blisko rzeki Atchafalaya, pracując jako kowal, jednakże któregoś dnia, na mocy ustaleń władz, siłą został przewieziony do Clinton, by pomagać przy budowie torów kolejowych – w przyszłości kolej miała posłużyć jako jeden z głównych szlaków wykorzystywanych przez wojska Konfederacji. Na miejscu mężczyzna jest świadkiem nieprawdopodobnego bestialstwa, do jakiego są zdolni pilnujący robotników wartownicy oraz czuwający nad nimi łowca zbiegów Jim Fassel. Kiedy Peter przez przypadek słyszy, że na mocy Proklamacji Emancypacji Lincolna czarnoskórzy, którzy dotrą do Baton Rouge, staną się wolni, uświadamia sobie, że nie ma dla niego innej drogi – zanim wojska Unii dotrą do niego i go wyswobodzą, on musi samodzielnie sięgnąć po wolność i wyrwać ją z gardeł białych. Tak oto ucieka z obozu poprzez bagna i niezwykle niebezpieczne części kraju, a w pościg za nim ruszają łowczy.
Recenzowane „Wyzwolenie” wywołuje silne emocje od pierwszej do ostatniej minuty. To opowieść o człowieku, który nie tylko chciał przeżyć i siłą wyrwać sobie wolność z garści białych. Fuqua przedstawia losy Petera, ujmując je z różnych perspektyw – ofiary, która dopuszczając się wszelkiego podstępu, chce przetrwać i wyrwać się z łap bezwzględnego tyrana, człowieka, pragnącego przede wszystkim ściągnąć z siebie kajdany niewoli, żołnierza, który walczy nie tylko o swoją wolność, ale o spokój ducha i możliwość normalnego życia innych Afroamerykanów. Zanim Peter musiał pożegnać się z rodziną, obiecał ukochanej Dodienne i dzieciom, że wróci i znów będą razem. To zapewnienie stało się jednym z powodów, by stanąć do nierównej walki – z oprawcami, na których czele był pozbawiony litości Fassel, oraz bezwzględnym systemem traktującym czarnoskórych jak istoty niższej kategorii, mniej wartościowe niż zwierzęta. Wykazując się nie lada sprytem, wiedzą oraz odwagą, tę wyprawę zawierza bogu prowadzącemu go poprzez kolejne przeciwności. Jako człowiek bardzo bogobojny Peter chce wierzyć, że ktoś nad nim czuwa, a jego beznadziejna sytuacja jest tylko kolejnym etapem próby, na jaką wystawia go istota wyższa. Wiara jest aspektem pchającym go do przodu, nadającym mu siłę oraz wzmagającym jego determinację, by przekroczyć granicę i dotrzeć do celu.
Wyzwolenie (2022) – recenzja filmu [Apple TV+]. „Nigdy mnie nie złamali”
A jak radzi sobie z rolą Will Smith? Po „King Richard: Zwycięska rodzina” było wiadomo, że jest on na fali, a jego warsztat i podejście do kolejnych ról będą okazją do jeszcze większego wykazania się. Amerykanin popisał się, wlewając w swoją kreację ogrom serca oraz prawdziwości – zresztą, patrząc na fundament recenzowanego „Wyzwolenia”, czyli postać jednego z niewolników, jego praca miała znacznie większe znaczenie. Z racji budowy scenariusza, w którym przede wszystkim obserwujemy walczącego o przetrwanie bohatera, Smith miał mniej możliwości na sprawne przedstawienie bólu i determinacji w dialogach, lecz jego gra ciałem mówiła aż za dużo. Postać i determinacja Petera z jednej strony przerażają, ale też wzbudzają ogromny podziw. Aktor ze wszystkich sił starał się oddać wyrazem twarzy, spojrzeniem oraz postawą, z jakim ogromnym wyzwaniem przyszło mu się zmierzyć. Jego ekranowi towarzysze również sprostali swojemu zadaniu, a nie mogę nie wspomnieć o kapitalnej roli Bena Fostera – on po raz kolejny udowodnił, że w roli sadystycznego antybohatera czuje się jak ryba w wodzie, a jego kreacja jest jednym z atutów filmu Apple. Sceny, w których widzimy Smitha oraz Fostera razem na ekranie są naprawdę udane.
Recenzowane „Wyzwolenie” jest historią poruszającą, klimatyczną i do bólu przejmującą – przyjmując ograniczoną stylistykę Antoine Fuqua nie bawi się obrazem (choć nie stroni od licznych szerokich i dynamicznych ujęć enigmatycznych bagien Luizjany), natomiast z pewnym mistycyzmem i szczerością podchodzi do historii niewolników, ludzi traktowanych jak narzędzia, pozbawionych podstawowych praw i poniżanych, oraz ich oprawców, czerpiących czystą przyjemność ze sprawiania bólu. Nałożony filtr współgra z przedstawionym światem, w którym jest pełno cierpienia, przemocy i poświęcenia – jakby udowadniając, że dla tego miejsca trochę nie ma już nadziei i szansy na promienie słońca. Szkoda jednak, że twórcy pokusili się o wiele ozdobników i dodatków w fabule, które nadawałyby znacznie więcej widowiskowości – o oryginalnej historii uciekającego niewolnika nie wiadomo zbyt wiele, dlatego by nadać produkcji więcej spójności, autorzy sporo wymyślili, czasami dotykając taniego grania na emocjach i czyniąc z głównego bohatera herosa o nadludzkiej sile. A wystarczyło, zgodnie zresztą z zamysłem reżysera, który podkreślał w wielu wcześniejszych wypowiedziach, skoncentrować się na zwykłym człowieku, istocie pragnącej żyć na wolności i w szczęściu.
Wyzwolenie (2022) – recenzja filmu [Apple TV+]. Afera z Willem Smithem wpłynie na sytuację produkcji?
Od pierwszych pokazów prasowych mówiło się, że film dostępny na Apple TV+ będzie miał okazję zawalczyć o najważniejsze filmowe statuetki, lecz cieniem na jego przyjęciu kładzie się sytuacja podczas ostatniej gali Oscarów, której niechlubnym uczestnikiem był Will Smith. Po części tak właśnie jest – jedni ciągle wypominają mu pamiętny incydent, inni przypominają, że przed laty nie przyjął roli w „Django”, które ze sporą świeżością dotykało tematyki niewolnictwa i sytuacji czarnoskórych. Najnowsza produkcja dokłada swoją cegiełkę do tematu, choć nie robi tak piorunującego znaczenia jak debiutujący w 2021 roku serial „Kolej podziemna”. Pomimo ogromnej wpadki aktora, „Wyzwolenia” nie warto z góry przekreślać.
O niewolnictwie można czytać oraz słuchać wiele razy, kiedy jednak nie zobaczymy tego bezmiaru przemocy oraz bestialstwa, jakie człowiekowi wyrządza drugi człowiek, nie pojmiemy skali tragedii, jaka przed laty rozegrała się na świecie. Fuqua, kierując Willem Smithem, nadaje tej przemocy kolejną twarz, którą ciężko wymazać z pamięci. Tak jak „Biczowany Peter” poruszył sumienie Ameryki, tak „Wyzwolenie” dotknie współczesnego widza, choć film regularnie rzuca się na pewne efekciarstwo bazujące na symbolu, a nie opowieści przede wszystkim o człowieku. Peter przemierza kolejne punkty i dociera do mety, a my docieramy wspólnie z nim. Z tej historii nie możemy jednak wyciągnąć tylko zapierających dech w piersi ujęć, a naukę na przyszłość.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS