A A+ A++

Czytaj także: Gowin: „Kaczyński się radykalizuje. Jest bliższy Ziobrze niż samemu sobie sprzed kilku lat”

– Ile znaczy dla nas wolność? – pyta Morawiecki, nawiązując do tytułowej statuetki, i sam odpowiada, że na szczęście nie musimy odpowiadać „z karabinem w ręku” jak Ukraińcy. – Wielka w tym zasługa prezesa PiS, pod którego okiem powstawała ustawa o obronie ojczyzny – kontynuuje. Ustawa co prawda została ledwie uchwalona przez Sejm, a jej skutki mają być widoczne dopiero za kilka lat, ale to nie przeszkadza Morawieckiemu, by klękać przed Kaczyńskim, bo dzięki prezesowi Polacy już mogą czuć się bezpieczni.

Ale premier dopiero się rozkręca. Przedstawiając życiorys laureata, mocno ubarwił historię. – Jeszcze w czasach komunistycznych należał do najbardziej zaangażowanych w działania opozycji demokratycznej. W obradach Okrągłego Stołu twardo negocjował polityczne reformy Polski – mówi Morawiecki, pomijając fakt, że Kaczyński tyle znaczył w Solidarności i opozycji, że w stanie wojennym nie został nawet internowany. To wielki kompleks prezesa, który w swojej biografii brawurowo tłumaczy, że esbecy proponowali mu internowanie, ale odmówił i napisał nawet oświadczenie w tej sprawie. Takie „oświadczenie” byłoby ewenementem w historii stanu wojennego, ale do dziś go nie odnaleziono.

Był też Kaczyński dla Morawieckiego „twarzą walki z korupcją” oraz „miał na sercu to, aby Polacy czuli się bezpiecznie w swoim kraju, dobre sądownictwo i praworządność jako fundament uczciwego państwa”.

– Morawiecki zrobi i powie wszystko, żeby przypodobać się prezesowi – mówi mi polityk Zjednoczonej Prawicy. – Ale powoływanie się na praworządność, gdy Komisja Europejska właśnie odmówiła zatwierdzenia Krajowego Planu Odbudowy i odwieszenia pieniędzy, które tracimy pod zarzutem łamania praworządności, to wyższy stopień lizusowskiej perwersji – śmieje się mój rozmówca.

„Kierownictwo PiS przypomina sułtana otoczonego przez dwór eunuchów” – drwił zmarły niedawno Ludwik Dorn, gdy już pokłócił się z Kaczyńskim w 2007 roku. „Pan Jarosław Kaczyński stworzył krąg zaufanych. By do niego trafić, trzeba zdać test na bycie łatwym, a potem jeszcze łatwiejszym” – ironizował. Kaczyński lubi od czasu do czasu przeczołgać współpracowników, testując ich lojalność. Według posła KO Cezarego Tomczyka dlatego w PiS trwa konkurs na największego lizusa. – To wynika ze strachu o własną pozycję i z hipokryzji. Morawiecki wie, że Kaczyński w ciągu jednego dnia odwołał Beatę Szydło ze stanowiska premiera i ten sam los może spotkać jego – podkreśla poseł opozycji. Zwraca też uwagę na to, że prorządowy tygodnik nie fetuje prezesa za darmo. Z raportu prof. Tadeusza Kowalskiego z Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że wydawany przez braci Karnowskich tygodnik „Sieci” tylko w latach 2015-2020 zarobił na reklamach ze spółek skarbu państwa ponad 20 milionów złotych. W końcu 2020 roku sprzedawał mniej niż połowę tego, co pod rządami koalicji PO-PSL, za to reklamowe przychody ze spółek wzrosły 17-krotnie. „Człowiekiem wolności” w 2020 roku – poprzedzającym przyznanie statuetki Kaczyńskiemu – był prezes PKN Orlen Daniel Obajtek. Orlen jest, obok Lotosu, największym reklamodawcą „Sieci”. Wśród mediów żyjących z reklam spółek kontrolowanych przez PiS są też wychwalające władzę „Gazeta Polska”, „Do Rzeczy” i oczywiście TVP.

**

– Jedną z zasadniczych cech Kaczyńskiego jest przekonanie o nędzy natury ludzkiej. On nie ma złudzeń co do bliźnich, widzi w nich głównie złe cechy. Napawa się sytuacjami, gdy ludzie kompromitują się, podlizując mu, gryzą się wzajemnie. On tym żyje – mówi mi wieloletni były współpracownik prezesa. Ale – jak dodaje – na Kaczyńskiego nie działa takie lizusostwo, że ktoś powie: „O Boże, jaki pan jest genialny” czy „jakim pan jest świetnym strategiem”. Tego typu teksty są drogą donikąd. – Jest egocentrykiem, a egocentrykowi bardzo trudno powiedzieć komplement, bo wszystko, co jest najlepsze, on sam o sobie wie. Natomiast gdy ktoś zacznie wygłaszać poglądy, które prezes uzna za właściwe, na przykład jakiś młody człowiek albo kobieta, on to docenia i często otwiera delikwentowi drogę do politycznej kariery – zaznacza mój rozmówca.

W przypadku kobiet Kaczyńskiemu imponuje, gdy jakaś posłanka okaże się wygadana i walecznie broni w mediach PiS i jego samego. Tak było z Beatą Mazurek, byłą rzeczniczką PiS, która w nagrodę za łajanie liberalnych dziennikarzy trafiła do Parlamentu Europejskiego. Albo z Jadwigą Wiśniewską, także europosłanką, która bierze udział w każdej miesięcznicy smoleńskiej na Krakowskiem Przedmieściu i zawsze stoi w pierwszym rzędzie, tak, by prezes ją widział.

Innym rodzajem lizusostwa w PiS jest mówienie w mediach tego, co Kaczyński chce usłyszeć. Do perfekcji opanował to Ryszard Czarnecki. – Prezes to docenia – mówi mój rozmówca w obozie Zjednoczonej Prawicy. Dzięki kilku kadencjom w Parlamencie Europejskim Czarnecki stał się milionerem, a Kaczyński wystawia go na listy mimo finansowych przekrętów, które zarzuca mu europarlament. Czarnecki zasłynął tym, że wypisywał dokumenty na podróże Jasło – Bruksela, choć jeździł z Warszawy i pobierał nienależne kilometrówki. W środku zimy w lutym 2012 roku miał podróżować kabrioletem fiat punto, który jak się okazało, od 11 lat był zezłomowany.

Gdy tylko Czarnecki wraca z Brukseli, rozsyła esemesy do dziennikarzy, że jest w Warszawie i pozostaje do dyspozycji. Będąc jeszcze europosłem Samoobrony, deklarował, że odda głos w wyborach w 2007 roku na PiS. Prezesa nazywa „fighterem, który policzka nie nadstawia”. Ale nawet jemu zdarza się czasem źle odczytać intencje Kaczyńskiego. Przed wyborami prezydenckimi w 2015 roku źle zinterpretował wypowiedź prezesa PiS, że nie zamierza on kandydować na prezydenta i publicznie zaproponował, by PiS wyłoniło kandydata w prawyborach. Na Nowogrodzkiej ten pomysł się nie spodobał, bo prezesowi się odmieniło i rozważał start, tyle że Czarnecki o tym nie wiedział i wyrwał się przed szereg.

– Rysiek wpadł w panikę, że naraził się prezesowi. Tak bardzo się przestraszył, że przez dłuższy czas odmawiał występów w mediach, bo nie chciał się tłumaczyć – mówi polityk PiS.

Czytaj też: Palikot: Pokonanie PiS to najprostsza sprawa, stanie się to w najbliższym czasie. Problem zacznie się później

**

Według moich rozmówców Kaczyński jest bardzo przywiązany do swojego wizerunku w oczach wyborców. Dlatego najbardziej ceni tych, którzy potrafią ten wizerunek budować.

– Chce budować swój pomnik, być postacią historyczną jak Piłsudski, Jan Paweł II czy Bolesław Chrobry – to są te rzędy wielkości. Chce, by ludzie uwierzyli, że on jest wielki, jest cudotwórcą, genialnie rozpoznaje interesy swojego narodu – mówi mi wieloletni znajomy prezesa. To dlatego zdobywa punkty Morawiecki, bo jego lizusostwo jest elementem spektaklu, liturgii, w której Kaczyński jest czczony niemal jak bóg.

– Jak każdy egocentryk prezes łączy w sobie poczucie wewnętrznej małości i wielkości, i oba te uczucia są przesadne. Do tego ma kompleks niskiego wzrostu, czuje się słaby w środku, a z drugiej strony wie, że tym, co go ratuje w polityce, jest wizerunek demiurga, który tej słabości nie pokazuje – mówi mój rozmówca. – Dlatego tak bardzo zależy mu na budowaniu cokołu pod własny pomnik. Wyznawcy mają wyjść do tłumów i krzyczeć, że jest geniuszem, wodzem „Polskęzbawem”. Podobno sam wymyślił to hasło. W jakimś wywiadzie powiedział, że na spotkaniu z wyborcami gdzieś w Polsce widział transparent z napisem „Jarosław, Polskę zbaw” i od tego wywiadu zaczęły się pojawiać takie transparenty. Mój rozmówca opowiada też legendę z Rosji, jakoby Putin na początku swojej prezydentury przechodził obok klasztoru w Moskwie, z którego wybiegły starsze kobiety i zaczęły go całować po rękach i krzyczeć do niego jak do cara. Putin miał mówić swojemu znajomemu: „Oni chcą cara, oni potrzebują cara!”. Tak samo Kaczyński widzi się w roli zbawcy.

Fot.: Jacek Gawłowski

**

Morawiecki idealnie trafia w oczekiwania prezesa, choć w PiS panuje przekonanie, że wcale w jego geniusz nie wierzy. – W co on wierzy, było słychać na taśmach z Sowy i Przyjaciół, gdzie chwalił Merkel i Unię. To klasyczny przykład cynicznego dziecka postkomuny i niemoralnego kapitalizmu lat 90. Wszystko zrobi dla kariery – uważa jeden z polityków rządzącej koalicji. W Banku BZ WBK, którego Morawiecki był prezesem, mówią, że on ma cudowną zdolność „usynawiania się”, co zastosował także wobec Kaczyńskiego.

– Każdy decydent, od którego coś zależy, po chwili się orientuje, że Mateusz jest jego prawą ręką i jest niezastąpiony – mówi współpracownik premiera z czasów bankowych. I opowiada, że w BZ WBK mentorem Morawieckiego był Liam Horgan, szara eminencja banku, przedstawiciel irlandzkiego właściciela. Promował go i pomógł mu zostać prezesem. Morawiecki zdobył jego zaufanie tym, że był na każde skinienie 24 godziny na dobę. Także Kaczyński z zachwytem powtarza, że pracowitość premiera jest na granicy pracoholizmu.

Ale Morawickiemu i tak daleko do Jacka Kurskiego, który w PiS jest uważany za niedościgniony szczyt lizusostwa. TVP pod jego kierownictwem służy tylko temu, by prezes PiS słyszał z telewizora to, co chce usłyszeć.

– Jacek Kurski jest jedynym człowiekiem, który nie tylko osobiście nie podlizywał się Kaczyńskiemu, ale wielokrotnie mu się przeciwstawiał – mówi Michał Kamiński, wicemarszałek Senatu z Koalicji Polskiej, przez wiele lat bliski współpracownik Kaczyńskiego. – Ale może sobie na to pozwolić, bo zbudował cały system lizusostwa – dodaje.

Dzięki Telewizji Polskiej Kurski zbudował wizerunek wymarzony przez prezesa, czyli Jarosława „Polskęzbawa”. Rola rządowej telewizji w jego kulcie jest ogromna. W swoich materiałach wprost przedstawia narrację PiS. Jeśli partie opozycyjne w ogóle pojawiają się w „Wiadomościach” – niegdyś informacyjnym, dziś propagandowym flagowym programie – to tylko w negatywnym kontekście, jako zdrajcy albo ci, którzy przeszkadzają rządowi.

Kurski posunął się nawet do tego, że transmituje msze za matkę braci Kaczyńskich. – To już jest cesarstwo, budowanie kultu rodziny, a nie tylko kultu jednostki. Trudno to nazwać lizusostwem, bo to jest wyższy poziom i większy projekt polityczny. Sercem tego projektu jest nowa religia, gdzie jest zbawiciel, ofiara smoleńska, matka tego zbawiciela, są wszystkie elementy quasi-religijne, mitologiczne. To częściowo odpowiada paranoidalnym cechom Jarosława Kaczyńskiego, ale przy okazji jest to bardzo dobrze przemyślany projekt PR-owski – mówi z pewnym uznaniem dobry znajomy prezesa.

**

W polskiej polityce nie ma drugiego lidera, który byłby otoczony takim kultem. Joachim Brudziński, europoseł i jeden z najbliższych ludzi prezesa, zaatakował ostatnio dziennikarzy i polityków, którzy krytykowali włączenie syren w rocznicę katastrofy smoleńskiej. Porównał ich do Judasza. „Niestety, wiele osób, w tym politycy, dziennikarze, którzy najchętniej zapomnieliby o tej tragedii [w Smoleńsku – red.] już atakuje, że upamiętnienie tej tragedii w godzinę katastrofy to działania niepotrzebne. Judasz też miał za złe Jezusowi, że pozwolił wylać niewiastom olej na swoją głowę i stopy” – napisał na Twitterze Brudziński.

Europoseł daje częste dowody swojego „przywiązania” do prezesa. Gdy premierem była Beata Szydło, wprost mówił w Radiu Szczecin, że „marzeniem Szczecina jest premier Kaczyński”. Brudziński jest wymieniany – obok Morawieckiego – jako najbardziej prawdopodobny następca Kaczyńskiego na stanowisku lidera PiS. Co roku organizuje Kaczyńskiemu wakacje na Pomorzu Zachodnim. Ich wspólne zdjęcia z urlopu lądują w internecie, co ma podkreślić ważną pozycję europosła w partii.

– Porównanie Kaczyńskiego do Jezusa jest bardzo dobrze przemyślanym budowaniem wizerunku prezesa dla elektoratu PiS. Bo czego ma się trzymać wyborca PiS, kiedy jest wojna, dookoła panuje drożyzna i co rusz wybuchają afery. Ta ekipa musi żywić się budowaniem mitu, żeby powiedzieć za chwilę: „No, jak to, przeciwko Jarosławowi jesteś? Chcesz zbezcześcić Wawel i nasze narodowe klejnoty?” – kreśli scenariusz najbliższej kampanii polityk opozycji.

**

Katastrofa smoleńska i pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu zajmują szczególne miejsce w budowaniu kultu braci. To Paweł Kowal, niegdyś polityk PiS, dziś poseł Koalicji Obywatelskiej, wymyślił tuż po katastrofie w Smoleńsku, że Lech Kaczyński powinien zostać pochowany na Wawelu. Jarosław początkowo nie chciał się zgodzić, bo chciał mieć mogiłę brata bliźniaka w Warszawie. Jednak Michał Kamiński, który wówczas należał do najbliższego grona prezesa, przekonał go, że Wawel to świetny pomysł. Leży tam przecież inna ofiara katastrofy lotniczej – generał Władysław Sikorski. Dziś Kamiński zarzeka się, że „religia smoleńska”, która później została wokół katastrofy stworzona przez PiS, nie była już jego pomysłem.

Trudno powiedzieć, kiedy w głowie prezesa zrodził się pomysł, żeby z katastrofy zrobić użytek polityczny. Gdy trumna z jego bratem lądowała w Warszawie, na ulicach stolicy witały ją tysiące ludzi. Płakali, palili znicze przed pałacem prezydenckim, zapanował nastrój narodowej jedności. Poczucie wspólnoty trwało jednak tylko chwilę, PiS bardzo szybko zaczęło budować mit smoleński, wyczuwając w tym polityczną szansę. Dziś Kaczyński znów opowiada o zamachu, by na nowo konsolidować swój elektorat. Pomnik Lecha stanął już w Warszawie na placu odebranym miastu przez rząd. Cokół pod monument Jarosława wciąż rośnie.

Czytaj więcej: Jarosław Flis: „Trudno mi sobie wyobrazić takie cuda, by PiS utrzymał się przy władzy po następnych wyborach”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMark Allen – Scott Donaldson. Relacja i wynik na żywo
Następny artykułEgzamin ósmoklasisty – nie taki straszny, jak go malują