Dziś, 27 lutego, ma miejsce oficjalna premiera książki “Farerskie kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc”. Zapraszamy na wywiad z jej autorem – Maciejem Brenczem. IceStory z przyjemnością objęło patronat medialny nad dziełem Maćka 🙂 Znamy się od jakiegoś czasu i wiemy, jak bardzo “Macbre” kocha wyspy. Kawałek tej miłości możecie zobaczyć na blogu , następny w poniższym wywiadzie, a całą, niemal czterystustronicową resztę, w najnowszej książce.
Maćku, w dzisiejszych czasach, gdy kraje nordyckie są w Polsce niezwykle popularne, miłość do Wysp Owczych, często pomijanych w wielu opracowaniach, nie wydaje się tak oczywista, jak chociażby zamiłowanie do popularnej Szwecji, Norwegii czy Islandii. Opowiedz skąd się wzięła pasja do miejsca “gdzie owce mówią dobranoc”?
Pewnie was nieco zaskoczę odpowiedzią, ale moja farerska przygoda ma swoje, jeszcze bardziej na północ wysunięte, bo islandzkie źródła. Po odkryciu Sólstafira, wielokrotnemu odsłuchaniu“Svartir Sandar” i nabiciu pewnie połowy odsłon teledysku do “Fjara” na Youtubie, zacząłem szukać podobnej muzyki. W odmętach internetu trafiłem na stronę studenta skandynawistyki, który wymieniał nordyckie kapele grające cięższe dźwięki. W nazwie “Týr” zaintrygowała mnie nie tylko dziwna samogłoska (jakże ja wtedy kaleczyłem poprawną jej wymowę), ale i kraj skąd pochodzi ten zespół. Wyspy Owcze, jak i za pewne większość rodaków, kojarzyłem wówczas jedynie z serwisów sportowych i kolejnych wyników “do zera”. Dźwięki “Ormurin langi”, teledysk, głos wokalisty i sam, wtedy jeszcze dla mnie całkowicie tajemniczy, język zwyczajnie mnie zafascynowały. Kiedy po latach wracam do tamtej chwili, znajduję tylko jedno wytłumaczenie mojej pasji. To po prostu była miłość od pierwszego wejrzenia. Czy raczej usłyszenia.
fot. Maciej Brencz
Gdy pytaliśmy Islandczyków, która nacja jest ich największym “przyjacielem”, wymieniali Farerów. Czy na Wyspach Owczych zauważyłeś jakieś wyraźne symptomy tej znajomości? Czy wiesz jak odbierana jest Islandia na Farojach?
Farerom Islandia kojarzy się przede wszystkim ze słodyczami. Islandczyków na Owczych uznają w tej dziedzinie za mistrzów świata. W każdym większym sklepie znaleźć można regał słodkości z krainy gejzerów i wulkanów. Trudno nawet zliczyć rodzaje “Sterkar Djúpur”, spośród których wybierać może miłośnik nietypowych smakołyków. Ach, słona lukrecja w czekoladowej posypce – mniam! Lodówka ze Skyrem – do picia i klasycznym, w każdym możliwym smaku – to obowiązkowy element każdego sklepu czy stacji benzynowej na Owczych.
Wydaje mi się, że podczas ostatniego mundialu serca farerskich fanów futbolu bliższe były strakarnir okkar niż duńskiej kadrze. Wyspiarzom życzę, aby też mogli kiedyś wznosić okrzyki “Koyra Føroyar” (pol. Naprzód Wyspy Owcze!) na mistrzowskiej imprezie.
Każdy północny naród ma swoje cechy charakterystyczne, coś co wyróżnia ich wśród innych narodów europejskich. Co mają w sobie Farerczycy ?
Myślę, że Farerowie mają w sobie mieszankę cech, która łamie wiele stereotypów dotyczących mieszkańców tak bliskiej nam Północy. Jako przedstawiciel słowiańskiej nacji dostrzegam i doceniam niebywałą farerską gościnność. Zauważam w nich także coś z polskiego uporu i determinacji, jednak bez naszej – często fatalnej w skutkach – ułańskiej fantazji. Coś zdecydowanie bardziej bliższego fińskiemu sisu niż duńskiemu hygge. U południowców z Suðuroy znaleźć można także coś z polskiej zadziorności i nieprzebierania w słowach. ale też umiejętności szybkiego zapominania o drobnych nieporozumieniach.
Z wieluset letniej izolacji archipelagu wynika farerska zaradność, poczucie wspólnoty. Wiele usług załatwia się na Wyspach “po znajomości” i “w zamian” – ktoś położy dach w moim domu, ja zrewanżuje się montażem elektryki w jego czterech kątach. Ta wzajemna pomoc, kiedyś konieczność w tak wymagającym miejscu, współcześnie jest także sposobem na ominięcie wysokich farerskich podatków.
Wyspiarze żyją muzyką i śpiewem, są one obecne przy wszelkiego rodzaju uroczystościach i spotkaniach rodzinnych. Przez wieki duńskiej dominacji to właśnie śpiewane w domach pieśni przekazywały farerską historię. Kto wie, może też pozwoliły przetrwać językowi farerskiemu. Potencjał, liczba i różnorodność kapel zaskakuje. A mówimy tu przecież o nacji wielkości mniejszej niż 10% Poznania. Zawsze kiedy sięgam do farerskiej muzyki (słuchając chociażby wykonania “Fagra blóma” przez zespół Hamradun) zazdroszczę wyspiarzom ich ogromnego przywiązania do własnej tradycji, spuścizny przodków. Czegoś co znajduje wyraz chociażby w czystości języka farerskiego, własnych neologizmach. Dostrzegam w nich dumę i radość z dzielenia się tym, co garstka twardych ludzi dokonała na tym skrawku kamieni przez minione tysiąclecie.
fot. Maciej Brencz
A gdy mówimy o stereotypach na temat “owczych”, co jest najbardziej krzywdzące?
Dla Farerów najbardziej krzywdzącym jest sposób przedstawiania grindadráp przez światowe media. Świetnie udokumentowana tradycja polowań na grindwale sięga początków osadnictwa na archipelagu. Telewizje i gazety, określające same siebie jako opiniotwórcze, szokują zdjęciami z zabarwioną krwią wodą u farerskich plaż. Tania sensacja i łapanie kliknięć, zamiast próby przedstawienia kontekstu i racji obydwu stron. Farerowie nie unikają tematu grindadráp – spytani o niego chętnie odpowiadają na pytania, przedstawiają swój punkt widzenia. Myślę, że dopiero wtedy każdy z nas może wyrobić sobie opinię o farerskich polowaniach na grindwale.
Masz z pewnością jakieś ulubione miejsca na archipelagu.
Przy każdym powrocie na Wyspy przemierzam szlak z Norðasta Horn do Kirkjubøur. Przypominam sobie mój pierwszy kontakt z tamtejszą naturą. Siadam na kamieniu i podziwiam pejzaż bliźniaczych wysp, Hestur i Koltur – konia i źrebaka wynurzających się z morskiej głębi. Trasę z Kollfjarðadalur do Leynar, za sprawą farerskiej mgły i chmur, za każdym razem przemierzam w nieco innej scenerii. Lubię też pobłądzić wśród wzgórz nad Vestmanną i poszwędać się w zaułkach stołecznego Tinganesu.
W poprzednim roku odkryłem Fjallavatn, położone na uboczu drugie co do wielkości farerskie jezioro. Zauroczyło mnie także Suðuroy, na którym spędziłem niestety tylko dwa dni. Dłuższy powrót na południową wyspę już umieściłem na swojej liście. Wracam też często do Elduvík i wiodącej do niego pięknej drogi.
Mam też wyspy, na których nie postawiłem jeszcze swojej stopy. Farerski mikrowszechświat nadal więc kryje przede mną tajemnice. I to chyba jest najpiękniejsze.
fot. Maciej Brencz
Podczas pisania książki o miejscu dla nas ważnym, trudno często o balans pomiędzy subiektywnym zachwytem, a obiektywnym spojrzeniem na największe problemy. Z czym miałeś największy problem? Jakie są ciemne strony życia na Wyspach Owczych?
Książce nadałem początkowo roboczy tytuł “Farerskie impresje. Spojrzenia na Wyspy Owcze”. Zabierając się za jej pisanie, miałem właściwie tylko jedno postanowienie – przedstawić Owcze w sposób jak najbardziej obiektywny i rzetelny. Bez unikania trudnych tematów, pudrowania i nadmiernego korzystania z przymiotników w rodzaju “magiczny” i “zachwycający”. Nie chciałem, aby “Farerskie kadry” były dziennikiem z mojej podróży do dalekiego kraju czy też przewodnikiem po nim. Chciałem, aby to ten daleki kraj i jego mieszkańcy byli jej głównymi bohaterami, przedstawionymi w uczciwy sposób. Słowo “spojrzenia” z roboczego tytułu to wiele perspektyw, z których postanowiłem opisać Wyspy – tę zaskakująco złożoną układankę. To także “spojrzenia” osób, które opowiedziały mi swoją historię i którym oddałem głos, aby opisały ten daleki archipelagi. Takie były moje założenia. A czy udało się je zrealizować? To ocenią już czytelnicy.
Zabierając się za pisanie książki sądziłem, że najtrudniejszym rozdziałem będzie ten dotyczący grindadráp. Temat ten budzi przecież liczne kontrowersje. Wielu czytelników może kojarzyć Owcze tylko poprzez dotykające go, powiedzmy sobie szczerze – często stronnicze i krzywdzące Farerów, artykuły. Z pomocą przyszły mi jednak statystyki i dane organizacji zajmujących się badaniem morskiego życia.
Już po zamknięciu książki dwoma najtrudniejszymi dla mnie tematami okazały się być zamkniętość, na pierwszy rzut oka otwartej i przyjaznej, małej społeczności i dotykający ją problem pedofilii – farerskie tabu, które przełamano dopiero kilka lat temu. Moi świetni rozmówcy, Kinga i Ivan Eysturland oraz Pól Arni Holm, pozwolili mi zgłębić te trudne i delikatne kwestie.
Moje pierwsze wspomnienia i zachwyt nad Wyspami Owczymi musiały zderzyć się z tymi trudnymi kwestiami. Nie oznacza to, że zniechęciłem się do tego dalekiego archipelagu. Obraz Wysp, który buduję w swojej głowie od kilku lat stał się po prostu bogatszy, pełniejszy. Praca nad książką wzmocniła moją pasję, pozwoliła mi poznać kapitalnych ludzi i pokazała kolejne, warte zgłębienia farerskie tematy. Dla mnie z pewnością nie jest to koniec podróży.
Jakie jest twoje najlepsze i najgorsze wspomnienie z wysp? Czy przeżyłeś tam kiedyś coś, co wykraczało poza zwykły schemat pojmowania?
Z Wysp Owczych wywożę same dobre wspomnienia. Ani razu nie czułem się tam zagrożony. Co prawda kilka razy musiałem się wycofać, ale z powodu mgły, a nie podejrzanych typów w ciemnej uliczce.
Wśród najlepszym wspomnień przewija się chyba mój pierwszy zapamiętany farerski kadr – uśmiechnięty celnik, który zachęcał podróżnych do pogłaskania towarzyszącego mu psiaka. Ciepło wracam do wszystkich przejażdżek na autostopa, a w szczególności Jóna – mojego pierwszego kierowcy. Nieopodal Saksun to on złapał mnie na stopa, a nie ja jego. Kilkukrotnie przepraszał mnie, że nie może mnie zawieźć dalej, mimo, że i tak nadrobił nieco drogi. O drobnej zapłacie za podwózkę nie chciał nawet słyszeć.
Czymś w rodzaju survivalu, co z pewnością wykraczało poza to z czym dotychczas miałem do czynienia, była wysiadka z promu na Fugloy i okrzyki “jump!” pana z obsługi rzucane w takt sinusoidy, po której poruszał się mały stateczek. Udało się za trzecim bodajże razem. Nieco później przeczytałem, że na sąsiedniej przystani mniej szczęścia miał pewien starszy pan, dla którego takie przygody były właściwie codziennością. Jego skok z przystani nie zakończył się na pokładzie – wyłowiono go co prawda z wody, ale zmarł po przetransportowaniu śmigłowcem na sąsiednią wyspę.
Wielkim zaskoczeniem była dla mnie bezinteresowna pomoc i otwartość ludzi, których spotkałem już w czasie pierwszych dni na Wyspach. Jednak jeszcze większym zaskoczeniem były pytania już po moim powrocie do Polski o to, czy nie bałem się wsiadać do samochodu kierowanego przez kogoś obcego. Wtedy zrozumiałem, że od małego impregnuje się nas brakiem zaufania do obcych. Na Wyspach nie ma ku temu żadnych powodów. Oj, szczęśliwi żyją tam ludzie.
fot. Maciej Brencz
Ludzie zafascynowani różnymi krajami albo często do nich jeżdżą albo przenoszą się tam na stałe. A Ty? Chcesz przeprowadzić się kiedyś na Wyspy Owcze czy wolisz by z wyboru zostały one tym kawałkiem planety, do którego chętnie się wraca?
Wyspy są dla mnie formą ucieczki, ale tej pozytywnej. Uciekam tam “do”, a nie “przed czymś”. Szukam tam ciszy, zwolnionego tempa codzienności, potęgi natury na wyciągnięcie ręki i – może zabrzmi to banalnie – surowej autentyczności.
W Poznaniu trzymają mnie rodzinne korzenie. Powstanie wielkopolskie to dla mnie coś więcej niż tylko rozdział w podręczniku historii. I to tutaj jest moje miejsce na ziemi. W zielonej bimbie gdzie bilety się odbija, w miejscu gdzie telewizor się gasi.
Owcze są dla mnie czymś w rodzaju bliskiego przyjaciela, do którego jedzie się odpocząć, podumać, nabrać dystansu. Ale nigdy nie staną się moim domem. To takie moje alternatywne, drugie miejsce na naszej planecie.
Język farerski jest jednym z trudniejszych języków skandynawskich. Z tego, co wiemy, zacząłeś się go uczyć już jakiś czas temu. Jak idzie?
Ja, eg dugi føroyskt eitt sindur – tak, mówię trochę po farersku. Kupię słodkie wypieki w lokalnej piekarni i zamówię dużego Føroya Bjór. Myślę, że język był jednym z powodów, przez który zainteresowałem się Wyspami i na którym wyrosła moja pasja. Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz trafiłem na tekst pieśni “Ormurin Langi” i zestawiłem go z jej wykonaniem. Farerski w piśmie i mowie okazał się być jak dwa zupełnie inne światy. Nieco później w sieci znalazłem skany podręcznika języka farerskiego wydanego w połowie poprzedniego stulecia. Z jego pomocą zacząłem tłumaczyć i starać się wymówić farerskie nazwy. Pamiętam uśmiech kierowcy autobusu kiedy poprawnie wymówiłem nazwę Kollafjørður.
Jakiś czas temu zacząłem wieczorami tłumaczyć teksty farerskich wierszy i pieśni. Aż pewnego dnia otworzyłem Owczy portal informacyjny – nagłówki doniesień z Wysp zaczęły do mnie mówić! Nawet islandzki wydaje mi się obecnie odrobinę mniej tajemniczy. Słucham także farerskiego radia i niekiedy uda mi się wychwycić zbitki słów, a nawet i całe zdania czy drobne dialektyczne smaczki.
W poprzednim roku, za sprawą pięknego prezentu (Joanno, takk fyri po raz tysiąc pięćset dwudziesty siódmy), spełniło się moje wielkie marzenie – wziąłem udział w trzytygodniowym wakacyjnym kursie języka farerskiego organizowanym przez Uniwersytet Wysp Owczych. Nauka języka z pomocą bajek dla dzieci naprawdę przynosi świetne rezultaty.
Czy farerski jest trudnym językiem? Z pewnością trudniejszym w nauce niż angielski. Początkującym spore figle płatać będzie farerska wymowa. Fleksja rzeczowników z rodzajnikami, przymiotników i czasowników to dla mnie nadal spora przeszkoda. Podchodzę więc do farerskiego od strony biernej. Myślę, że kiedy napędza człowieka pasja i chęć poznania innego kraju, nie istnieje coś takiego jak trudny język. Jak to piszą mądre głowy w mądrych książkach – nie jest on problemem, ale wyzwaniem 😉
Wyspy Owcze są dla mnie układanką. Skomplikowaną, z wieloma elementami. Część z nich pewnie się zgubiła, niektóre nie będą pasowały do reszty. Ale frajda z ich układania i tak jest olbrzymia.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS