Wbrew myśli znanego przysłowia, że cudze chwalimy, a swojego nie znamy, postanowiliśmy pokazać, że owszem – znamy i podziwiamy swoje. A dokładniej – nasze lokalne, trójmiejskie, a do tego wyjątkowe, oryginalne i znane nie tylko tutaj – ilustratorki książek. Głównie książek dla dzieci, ale i innych. Poznajcie je bliżej. Dziś rozmawiamy z Anitą Głowińską, autorką słynnej serii o Kici Koci. Wkrótce wywiad z Agatą Półtorak.
Czytaj także: Chcą, by Kicia Kocia na stałe zagościła w Gdańsku
Magdalena Raczek: Pani Anito, jak to jest być autorką jednej z najsłynniejszych bohaterek dla dzieci, czyli Kici Koci, którą zna chyba każde dziecko w Polsce?
Anita Głowińska: (śmiech) Na co dzień o tym nie myślę. Moje życie wygląda podobnie, jak życie wielu innych ludzi, których spotykam w pobliskim sklepie czy tramwaju. Rozmiar popularności dociera do mnie dopiero na spotkaniach autorskich. Widoku roześmianych maluchów i sympatii, jaką okazują mi dorośli, nie da się przecenić. Zdradzę, że zdarzało mi się naprawdę głęboko wzruszyć, kiedy czyjaś mama lub tata opowiadali mi, jak bardzo Kicia Kocia wpłynęła na życie ich dzieci, bo np. pomogła w pokonywaniu lęków. To jest coś, co sprawia, że chce się żyć. Wtedy naprawdę niemal fizycznie czuję, że kocham to, co robię.
Spotkania autorskie w Trójmieście
Odczuwa pani ciężar tej popularności?
Tak, zawsze kiedy siadam do pracy. Pojawia się wtedy lekki niepokój – czy sprostam oczekiwaniom? Nie chcę zawieść moich czytelników. Po tylu latach Kicia Kocia nie jest już przecież zwykłą bohaterką. Ona jest przyjaciółką, przewodniczką, kimś, z kim dzieci się identyfikują, komu ufają i – co również dla mnie szalenie ważne – Kicia Kocia jest kimś, komu ufają dorośli. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że ta świadomość mnie przytłacza, ale na pewno nieco tremuje.
Muszę wykazywać się szczególną odpowiedzialnością za każde słowo, i to niezależnie od tego, czy piszę o prostych czynnościach życia codziennego, czy podejmuję trudniejsze zagadnienia, jak choćby w książeczce “Kicia Kocia. Nie chcę się tak bawić”, w której starałam się w sposób przyjazny dzieciom i komfortowy dla dorosłych powiedzieć o przekraczaniu granic, także tych cielesnych. To wszystko sprawia, że do kolejnego tytułu podchodzę chyba nawet z większą rozwagą niż do pierwszej książeczki. Bo ta pierwsza powstała na domowe potrzeby, z myślą o własnym dziecku, nie zaś o wszystkich dzieciach świata, jak to się dzieje dzisiaj…
A mogłoby się wydawać, że po tylu latach pracy nad tą serią to już dla pani rutyna. Książeczek o Kici Koci jest już kilkadziesiąt, doliczyłam się 27 tytułów…
Każde opowiadanie to wyzwanie. Bywa oczywiście, że mam wenę i wówczas historie piszą się same. Najczęściej jednak tworzenie to żmudna praca. Zawsze starannie przygotowuję temat. Wszelkie merytoryczne informacje sprawdzam. Oczywiście uprzednio dokładnie muszę określić, co pragnę przekazać czytelnikom. Krótka forma książeczek nie zostawia zbyt wiele swobody. Treść musi być zwięzła, często więc rezygnuję z różnych wątków nawet wówczas, gdy wydają mi się zabawne. Pisanie przygód Kici Koci to dla mnie niezła intelektualna gimnastyka.
Nie zapominajmy jednak, że poza pisaniem ilustruje pani również książki, w tym te własne.
Fakt, że ilustruję swoje książki, jest bardzo wygodny. Zwłaszcza kiedy pracuję nad książkami dla starszych dzieci. Kojarzona jestem głównie z Kicią Kocią, ale napisałam też książki dla dzieci w wieku szkolnym, np. serię książek pod wspólnym tytułem: “Fantastyczna seria do kieszonki”, wydaną przez Media Rodzina, czy dwa tytuły gdańskiego wydawnictwa Adamada: “Do czego służy kotlet” (książka wyróżniona przez Komitet Ochrony Praw Dziecka) i “Dziura w gazecie” (nominowana do nagrody im. Kornela Makuszyńskiego).
W tych książkach ilustracje są nie tylko odbiciem treści, ale również komentarzem, uzupełnieniem czy furtką dla jakiegoś motywu. Ponadto są humorystyczne. Lubię groteskę i często ją stosuję w książkach dla starszych. Ilustracje w Kici Koci nie mają co prawda tego dowcipu, ale dbam, by były radosne i przemyślane. One tylko pozornie są niezdarne. W rzeczywistości swobodna kreska, którą naśladuję dziecięce malunki, jest przeze mnie starannie zaprojektowana. To nie jest tak, że maluję obrazek w przerwie między zupą a deserem. Nad ilustracją potrafię spędzić naprawdę dużo czasu.
Przeczytaj także: Do czytania i podziwiania. Literatura z Trójmiasta dla dzieci
Chyba nie każdemu ta “dziecięca” stylistyka się podoba?
Nie będę się krygować i otwarcie powiem, że głosów krytycznych jest zdecydowana mniejszość i na dodatek wypowiadane są przez dorosłych, a ja tworzę dla dzieci. To oczywiście nie oznacza, że się nimi nie przejmuję. Przejmuję. W tworzenie Kici Koci, podobnie jak większość autorów, wkładam całe serce, wiedzę i umiejętności. Ale wiem też, że gdyby Kicia Kocia podobała się wszystkim, oznaczałoby, że jest z nami jakiś kłopot. Świat jest wspaniały właśnie dlatego, że mamy różne upodobania i dzięki temu jest przestrzeń dla różnych bohaterów, malowanych w różny sposób.
Skąd w ogóle pomysł, by ta bohaterka, która jest w zasadzie zwyczajną dziewczynką, miała postać kotki?
O tym, że Kicia Kocia wygląda tak, a nie inaczej, zadecydowała moja córka. Uwielbiała koty. Nad łóżkiem miała kilka różnych kocich portretów. Pewnego dnia poprosiła, bym namalowała kolejny. Spełniłam życzenie. I to była miłość od pierwszego wejrzenia. Moja kotka z wielkimi oczami wzbudziła absolutny dziecięcy zachwyt. Dlatego kiedy zaczęły powstawać książki, nikt w domu nie miał wątpliwości, jak powinny wyglądać ilustracje.
Urodziła się pani w Gdańsku, mieszka pani tutaj i jedynie na studia wyjechała pani do Torunia. Jak się tu żyje ilustratorce i autorce książek dla dzieci? Czy Trójmiasto jest miejscem, w którym można się rozwijać?
Urodziłam się w Gdańsku, tutaj się wychowałam. Ale już do szkoły chodziłam w Gdyni, a z przyjaciółmi spotykałam się w Sopocie. Dla mnie Trójmiasto jest jednym organizmem, cudownie spójnym w swojej różnorodności. To niezwykłe, że potrafiliśmy zachować indywidualny charakter miast przy jednoczesnym poczuciu wspólnoty. Uwielbiam to przenikanie się młodości z dojrzałością, szaleństwa z powagą. Tę otwartość. Tutaj nauczyłam się kochać tradycję przy jednoczesnym zachwycie dla tego, co nowe. Nauczyłam się ciekawości.
Czy jakieś lektury lub wydarzenia z dzieciństwa miały wpływ na pani obecną wyobraźnię?
W dzieciństwie mieszkałam w falowcu, a to bardzo magiczne miejsce. Miałam widok z jednej strony na Westerplatte, z drugiej – na Hel. Takie punkty, gdzie wszystko się kończy i zaczyna jednocześnie. Gdzie ten sam powiew wiatru smagał twarz moją i marynarza z dalekiego kraju. Pamiętam, jak rozpalały moją wyobraźnię światełka statków wpływających do portu. To było miłe uczucie. Tęsknota za nieznanym mieszała się z wiarą, że wszystko jest możliwe. Teraz jestem starsza. Musiałam zweryfikować młodzieńcze przekonania, ale cały czas uważam, że jeśli coś jest dla nas ważne, warto być wytrwałym.
Co poza światem literackim, światem słowa i obrazu jest dla pani ważne?
Prócz spraw tak oczywistych, jak rodzina czy praca, ważna jest dla mnie edukacja. Ona jest przecież źródłem naszych postaw. Dzięki niej możemy zrozumieć mechanizmy rządzące światem, wpływ naszych działań na życie własne lub innych ludzi. Edukacja może sprzyjać rozwojowi lub ów rozwój hamować. Mam dwoje dzieci w wieku szkolnym i one na własnej skórze doświadczają systemu nauczania, który jest całkowicie przestarzały…
Zgadzam się z tym i mam podobne doświadczenia. Jestem ciekawa, czemu pani tak uważa?
Dzisiejsza wiedza na temat uczenia się, na temat funkcjonowania mózgu i psychologii dziecka neguje sens metod, które znamy i stosujemy od lat. Specjaliści od dawna próbują nas przekonać, że należy zerwać z tradycyjnym podejściem i archaicznymi metodami, bo one nie sprzyjają nauce. Ale my ciągle zamykamy oczy i nie chcemy tego słuchać. Od czasu do czasu ktoś przywoła przykład Finlandii, część z nas pokiwa ze zrozumieniem głową i stwierdzi, że tamtejszy system jest świetny, po czym na tym samym wydechu zakończy: u nas tak się nie da. Martwi mnie, że z taką łatwością przyjmujemy nowinki techniczne, a tak bardzo jesteśmy oporni na wiedzę z zakresu psychologii… Marzę, abyśmy się obudzili.
Co w takim razie możemy zrobić?
Nie czekajmy z założonymi rękami. Ja oddaję się pracy z nadzieją, że przyczyniam się do rozwijania w dzieciach ciekawości świata, wrażliwości i wyobraźni. I gorąco namawiam do wspólnego czytania książek. Tym bardziej, że na rynku jest naprawdę duży wybór pięknych publikacji. Na dodatek spora grupa znakomitych autorek i autorów mieszka i pracuje w Trójmieście. Koniecznie należy delektować się ich dziełami!
Anita Głowińska – pisarka i ilustratorka książek dla dzieci. Urodziła się i mieszka w Gdańsku. W Toruniu ukończyła Wydział Sztuk Pięknych na UMK. Studiowała kierunek konserwacja i restauracja malarstwa i rzeźby polichromowanej pod kierunkiem prof. Marii Roznerskiej. Ma na swoim koncie kilkadziesiąt publikacji. Najbardziej znane to kolekcja “Cała Polska czyta dzieciom” oraz seria “Kicia Kocia”. Poza ilustrowaniem i pisaniem pomaga mężowi projektować plakaty, opakowania i katalogi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS