Z Arturem Kubą, pochodzącym z Radzynia złotym medalistą w zawodach kolarskich oldbojów, rozmawia Justyna Kurowska.
——
– Kiedy zaczyna się sezon kolarza i ile jest tak miej więcej startów?
Ostatnimi laty, tak poza tym rokiem, miałem zwykle w ciągu sezonu tak powyżej 20 startów. Sezon, jeśli chodzi o wyścigi, to zaczyna się tak mniej więcej na początku czy połowie kwietnia, bo teraz zimy są lżejsze nieco i trwa tak do końca września, początku października. Jeśli chodzi o starty, to sezon kolarza zaczyna się w listopadzie i to są już takie przygotowania właśnie na siłowni, a trochę jeździmy na rowerze. Na koniec września są treningi na tak zwane roztrenowanie, no i jazda na rowerze, także nie jest to łatwy sport i zabiera bardzo dużo czasu.
Gabinet jest pełen trofeów, czy któreś z nich ma jakąś szczególną wartość?
Najcenniejsze trofeum jest właśnie z tego roku i jest to złoty medal z Mistrzostw Polski. Mam także brązowe medale. Pierwszy medal jaki zdobyłem wyścigu drużynowym, oraz z wyścigu w parach z ubiegłego roku. Mam także powieszone zdjęcia z występów na Mistrzostwach Świata. Stamtąd już żadnych medali nie przywoziłem. Są to bardzo ciężkie wyścigi tym bardziej w górach, a ja nie jestem zawodnikiem, który i wagowo i wyścigowo może tam w górach cokolwiek znaczyć. Dodatkowo na Mistrzostwa Świata przyjeżdżają też ludzie, którzy ścigali się zawodowo, nie tak jak ja są „amatorami” w pewnym sensie. Mają dużo większe doświadczenie z innych wyścigów. Ja ścigałem się kiedyś jako zawodnik do czasów pójścia na studia, ale to już było ileś tam lat temu, co nie ma odniesienia do tego co jest obecnie, jak to wszystko się rozwinęło.
Ci zawodnicy „zawodowi” różnią się od zawodników „amatorskich” tak jak Pan opisał siebie przed chwilą i jak to jest z treningami w obu przypadkach?
Kolarstwo dzieli się tak: my jesteśmy tak zwanymi matersami czyli jest to zupełnie inna grupa ludzi. Powiedzmy: są kolarze amatorzy i oni jeżdżą w soboty, w weekendy gdzieś tam tylko aby jeździć. Drudzy są tacy, co próbują więcej jeździć i gdzieś się ścigać i to są takie wyścigi gdzieś organizowane, na których mogą wszyscy startować. Trzecia grupa to są tak jak ja i moi koledzy, czyli my mamy licencje kolarskie i tak zwykle jest, że każdy miał już w swoim życiu jakąś przygodę zawodniczą, ale już z uwagi na wiek czy po prostu jest zasada, że masz licencje „masters”, to powinno się 5 lat po zakończeniu kariery zawodowej czy zawodniczej występować, czyli musi być ta przerwa, no i jest grupa kolarzy, którzy są zawodowcami. Są oni w normalnych klubach na etatach i po prostu to zawód. Wstają rano jedzą śniadanie, trenują i się ścigają czyli jak ja to mówię marionetki i napisami na koszulkach do reklamy. Jeśli jednak chodzi o prędkości średnie czy wysiłkowe, które uzyskujemy one się jakoś nie różnią czy nie odbiegają aż tak bardzo od tych zawodników zawodowych.
Jakie są te średnie prędkości?
To zależy, to jest tak jak Pani jedzie samochodem, z góry jedzie się szybciej, a kawałek dalej podjazd pod górę i zwalnia. W tej chwili w tym wyścigu co zdobyłem brązowy medal w parach to było 45km/h. Wyścig z medalem Mistrza Polski to było już troszeczkę mniej ale tam wyścig składał się z trzech rund na tej samej trasie i były dwa duże podjazdy więc tam nas spowalniało, ale prędkość wyszła zbliżona bo około 46 km przejechaliśmy w 1h 2min.
A jak to jest z tymi zawodami drużynowymi? Jeździ Pan z klubem czy bardziej ze znajomymi prywatnie?
Można wykonywać różne konfiguracje. Ja przynależę do klubu w Lublinie nazywa się Mayday Team Lublin. W zeszłym roku jechaliśmy klubowo, w tym roku pojechałem w takie składanej trochę drużynie. Umówiłem się z kolegą, który jechał w parach i dobraliśmy jeszcze trzy inne osoby. Takie konfiguracje są dozwolone i normalne z uwagi, ze nie wszystkie kluby są tak liczne, żeby zebrać w danej kategorii kilka osób. Kolarstwo, takie szybsze, amatorskie jak w masterach, różni się od tego zawodowego tym, że oni tam jadą tak jakby drużyną. Przyjeżdżają kluby, mają jednakowe koszulki i dla nich jest niezależnie, kto ile wkłada wysiłku, to ma wygrać grupa. Jest lider, którego się tam wiezie, chroni w tej grupie, wyprowadza na finisz. Tutaj nie ma tak nałożonych kanonów, każdy jedzie „na siebie” i po swoje sukcesy, chociaż czasem wiadomo jak się jedzie w grupie to jeden drugiemu pomaga, jak jest wyścig etapowy i ktoś ma szansę na zwycięstwo ale w tych jednodniowych to jeżdżą wszyscy na czas na siebie bardziej.
Czyli z perspektywy widza te jednodniowe są ciekawsze, bo jest walka o pierwsze miejsce.
Tak, ja w tej chwili uważam że te wielkie Tour’y, które są, to są takie „ustawione”. Za zawodnikami jedzie sztab ludzi, którzy gdzieś tam patrzą na fizjologię na to wszystko, łączą się te komputery z komputerami trenerów i innych osób, jest połączenie z zawodnikiem, więc trener może przekazywać wskazówki i równie dobrze możesz usłyszeć, że masz jeszcze trochę siły to dawaj do przodu ale i może Ci powiedzieć, że ktoś miał kraksę i twój interes się nie liczy, musisz dociągną lidera, pomóc mu albo oddać rower. Moim zdaniem to jest na zasadzie, że można być całe życie kolarzem i niczego nie wygrać, bo jest się do pomocy komuś – jest to wtedy zawód, decydujesz się na to i szef ci mówi co masz robić, nie ma opcji, że ci to nie pasuje, zgodziłeś się na to.
A jak to jest z treningami, bo Pan pracuje, jak udaje się to łączyć?
Ja mam akurat taką pracę, że nie muszę tutaj podpisywać listy godzinowej ,tylko kiedy mi odpowiada, kiedy mogę, to jadę i z reguły staram się wyjeżdżać tak przed południem na trening. Czyli zaczynam wcześnie pracę, jestem tutaj po szóstej, wpół do siódmej, wykonuję obowiązki. Później jadę na trening, przyjeżdżam z niego, dalej wykonuje obowiązki i albo pracuję z domu albo dalej przyjeżdżam do biura jeśli muszę z niego coś zrobić.
Jaki to jest trening, jakaś siłownia czy po prostu siada Pan na rower i jedzie w trasę?
Tylko na rowerze, siłownia jest tylko praktycznie w miesiącach zimowych: listopad, grudzień, styczeń , czasem w lutym. Co roku raz albo dwa razy wyjeżdżam za granicę do Hiszpanii albo Włoch, żeby już jeździć bo tam się buduje bazę treningową i kilometrową. Wracam i tak jak w tym roku można było jeździć cały czas, bo nie było śniegu. Jak jest zła pogoda to można trenować w przysłowiowym „garażu”. Stawia się rower w tak zwanym trenerze i jedzie się na rowerze na miejscu. Wtedy też realizuje się trening, mam rozpisaną całą sekwencję, z różnymi obciążeniami, i z odpoczynkami. Każdego dnia jest coś innego i jest to uczenie organizmu na odpowiednie bodźce. Zawsze na początku roku jest ułożony ten terminarz wyścigów i trening układa się poddane wydarzenie aby wtedy mieć najlepszą formę.
A tak patrząc z perspektywy zawodnika, jak to jest z kibicami, te okrzyki, doping pomagają czy po prostu zawodnik nie zwraca na to wagi?
Na to się nie zwraca uwagi. Raz, przy takim ekstremalnym wysiłku w ogóle się nie zauważa, człowiek jest skupiony i stara się w pewnym sensie przeżyć i dużo rzeczy się dzieje na zasadzie instynktu, a dwa, kibiców już nie ma tak dużo jak kiedyś, kiedy był ten wyścig pokoju, gdzie ludzie stali na trasie i machali. Przy takim wysiłku tego się nie rejestruje. To nie jest tak, że jedziemy i jak są te transmisje w telewizji: piękne widoki, góry, tego kolarz nie widzi. Pierwsza rzecz: kolarz musi być skupiony, jeśli jedzie grupa, to jest łatwo o sczepienie z innym kolarzem, uderzenie, trzeba uważać, a im szybciej się jedzie, tym trzeba bardziej uważać. Jak jedzie zawodnik, to może przejechać cały etap i może tylko zapamiętać plecy rywala przed sobą i jego rower i nic więcej. Dwa: tak jak dziś obserwuje te wyścigi które są transmitowane, wręcz czasem ta obecność kibiców przeszkadza zawodnikom. Są to coraz bardziej nachalne zachowania, kibice coraz mniej się zastanawiają, latają z telefonami, starają się robić zdjęcia i wielokrotnie się zdarzyło, że wiele potknięć, stłuczek zdarzyło się z uwagi na to, że ktoś kolarzom przeszkodził. Fajnie jak są kibice, tylko nie może być prawie że agresji i zwykłego chamstwa. Na tych naszych wyścigach nie ma aż tak dużo oglądających. Raz, że wyścigi zostały „wyprowadzone” poza miasta, są etapy rozgrywane z reguły w lasach i trudno żeby widz jakiś przypadkowy widz jechał specjalnie nas oglądać, już wtedy musi być ktoś, kto prawdziwie się tym pasjonuje. Aktualnie wyścigi to dyscyplina telewizyjna zwłaszcza etapy górskie, można podziwiać piękne widoki, jeszcze jak wyścig jest w mieście to można oglądać przejazd przez to samo miejsce kilka razy w innym przypadku kolarz przejedzie a widz zobaczy tylko smugę i koniec. Wiadomo, że fajnie jest, jak ludzie doceniają cudzy wysiłek, bo po to się to robi po prostu, Każdy zawodnik lubi być podziwiany, lubi być tą gwiazdą, natomiast nie wszyscy kibice potrafią docenić wysiłek.
A jeszcze takie pytanie o bezpieczeństwo, bo jak rozumiem takie małe przepychanki zdarzają się często podczas trasy a jak to jest z jakimiś większymi wypadkami?
Bezpieczeństwo wyścigu zależy od wielu czynników. Ten rok obfituje w bardzo groźne wypadki. W zasadzie co wyścig jest jakaś katastrofa. To wszystko spowodowane jest tym, że sezon się bardzo skumulował, jest wyścig na wyścigu, wszyscy chcą się pokazać za wszelka cenę, bo trenowali, bo to.., bo tamto…, jest bardzo duże nagromadzenie chęci walki, bo każdy chce się zaprezentować bo wiadomo idą też za tym korzyści wymierne. No i niestety wypadki zdarzają się zarówno na wyścigach jak i treningach. Tak patrząc, co się dzieje na drogach jest ruch, drogi też są w różnym stopniu zniszczenia co też niesie niebezpieczeństwo, bo łatwo się potknąć i przewrócić. Kierowcy aut też zapominają, że jak ktoś jedzie na przykład przy prędkości 50 km/h i jak mija rowerzystę blisko to też może go zaczepić nawet lusterkiem i w najlepszym przypadku może mu złamać udo czy biodro bo to już jest duża siła uderzenia. I to przy 50km/h, a jak często jadą powyżej 100km/h to w najlepszym przypadku może się skończyć połamaniem i uszkodzeniem ciała wielonarządowym.
Jak jedzie Pan na wyścig to co jest potrzebne, tak sprzętowo i organizacyjne, taki niezbędnik, co się może przydać?
Zawsze do wyścigu przygotowuję się wcześniej, rower musi być przygotowany, przygotowuję go tak, aby przyjechać i być skupionym na wyścigu ,a nie jakiś poprawkach później. Zabieram ubrania, buty, kask, okulary, wszystkie rzeczy które w jakiś sposób są związane z wyścigiem. Jak jest dłuższy etap to zabieram żele energetyczne czy większą ilość picia. Jak są dłuższe wyścigi to wiadomo organizator zapewnia tak zwane bufety ale ja jednak wolę zabrać ze sobą bo wiadomo ja mam już sprawdzone swoje produkty, które potrzebuję. Trzeba mieć zabezpieczenie co do przypadków typu: złapanie gumy. Czasem organizatorzy zapewniają jakąś pomocy techniczną, ale z reguły jak następuje defekt roweru to kończy się wyścig, bo już nie ma czasu aby go naprawić czy wymienić, dojechać no i coś jeszcze znaczyć.
Dziękuję za poświęcony czas i rozmowę i mogę na koniec jedynie życzyć powodzenia w następnych wyścigach.
Również dziękuję i następny będzie wyścig dosyć kluczowy dla mnie, więc zobaczymy co się uda pokazać.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS