A A+ A++

Pośrodku Puszczy Kampinoskiej, niedaleko podwarszawskiej wsi Łomna, stoją dwie potężne hale. Z zewnątrz wyglądają jak przemysłowe magazyny. W nich schronienie znalazła kolekcja Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk. Liczy około sześciu milionów okazów zoologicznych.

Jest wśród nich całe bogactwo światowej fauny: ogromne wypchane ssaki, stojące niczym chińscy wojownicy w grobowcu cesarza, wypreparowane ptaki ciasno poukładane w szufladach, gady, płazy i ryby w słojach z formaliną, a także setki tysięcy owadów przybitych szpilkami w przeszklonych gablotach.

Część zbiorów stoi na podłodze, inne na półkach aż pod sufit, a wiele spoczywa w stylowych szafach, które pamiętają nawet XIX wiek i zawiłe dzieje tej kolekcji.

Czytaj więcej: Mózgi przyjaciół pracują bardzo podobnie. Widać to nawet na skanach

Przychodzi uniwersytet do barona

Półmetrowej wysokości bielik groźnym wzrokiem spogląda z góry na przechodzących. Ma błyszczący dziób i brązowo-kremowe pióra. – To jeden z naszych najstarszych eksponatów. Zapewne pamięta początki kolekcji – mówi prof. Dariusz Iwan, kierownik muzeum.

Monumentalny bielik przywędrował do Warszawy w pierwszych dniach lutego 1819 r. razem z około 20 tysiącami innych okazów. Kolekcja pochodziła ze zbiorów dolnośląskiego prawnika i ornitologa amatora, barona Sylwiusza Münkwitza, który gospodarował w Gronowicach. Marzeniem barona było zdobycie do swojej kolekcji wszystkich ptaków żyjących na terenie Niemiec. Część upolował sam, a część kupił od wiedeńskich kolekcjonerów. Ponoć do celu brakowało mu zaledwie 40 gatunków.

Pod koniec życia baron postanowił sprzedać swój unikatowy zbiór tworzącemu się właśnie Królewskiemu Warszawskiemu Uniwersytetowi, który poszukiwał eksponatów do Gabinetu Zoologicznego. Münkwitz chciał za kolekcję 15 tys. talarów. Jednak nadzorująca szkolnictwo Komisja Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego uznała kwotę za zbyt wygórowaną i do transakcji nie doszło. W trakcie negocjacji baron zmarł. Targu z Komisją dobili pod koniec 1818 r. jego spadkobiercy – na kwotę 11 tysięcy.

– Przywiezione zbiory umieszczono w kilku salach Pałacu Kazimierzowskiego – mówi dr hab. Hubert Kowalski, archeolog i dyrektor Muzeum UW. I rozpoczęła się rozbudowa kolekcji: Komisja kupiła zbiór 9 tys. muszli od hrabiny Rozalii Rzewuskiej z Opola, wcieliła zbiory muszli i owadów z Liceum Warszawskiego oraz nabyła zbiory owadów, mięczaków i skorupiaków od prof. Fryderyka Hoffmanna.

Dokonano także pierwszych zakupów zagranicznych na aukcjach w Wiedniu i Berlinie – m.in. owadów brazylijskich, pancernika, grzbietoroda (płaz z Surinamu) oraz kobry. Pieczę nad kolekcją powierzono Feliksowi Pawłowi Jarockiemu, zoologowi wykształconemu w Berlinie i Paryżu, który uczestniczył w negocjacjach z baronem Münkwitzem.

Jarocki zamieszkał na terenie UW i szybko zaprzyjaźnił się z sąsiadem – Fryderykiem Chopinem. Obaj podróżowali razem do Berlina, gdzie Jarocki przedstawiał Chopinowi naukowców, m.in. Aleksandra von Humboldta, a kompozytor prowadzał Jarockiego na koncerty.

Pantery i puma trafiły do kolekcji prawdopodobnie na przełomie XIX i XX w. Ich dokładne pochodzenie rozstrzygną badania historyczne Fot.: Marzena Hmielewicz/Adventure Pictures / NIEZAREJESTROWANY

Salon wielkich ssaków

Dostojny żubr stoi naprzeciw wejścia. Ma zmierzwione brązowe futro i pochyloną mocno głowę. Skręcił ją w lewo, a wzrokiem spode łba patrzy tak, jakby zaraz chciał ruszyć do szarży. W takiej pozie dosięgnął go strzał. I w takiej został wypchany.

– Jarocki o zgodę na odstrzał dwóch żubrów w Puszczy Białowieskiej wystarał się u samego cara – opowiada prof. Iwan.

Kiedy w 1830 r. żubry trafiły do Gabinetu Zoologicznego, stały się lokalną sensacją. Już wówczas wiadomo było, że to zwierzęta zagrożone. Towarzyszyła im też aura legendy tura – widziano w nich krewnego dawnego króla puszczy. – Kilka lat temu postanowiliśmy prześwietlić żubra. Poprosiliśmy o pomoc policyjnych saperów i antyterrorystów. Przyjechali z przenośnym rentgenem do prześwietlania podejrzanych pakunków. I wtedy żubr stał się sensacją po raz drugi – wspomina prof. Iwan. Okazało się, że preparator zostawił wewnątrz zwierzęcia jego kości. – Dzisiaj to dla nas bezcenne źródło historycznego DNA! Można będzie przeprowadzić np. porównania oryginalnej populacji białowieskiej z osobnikami specjalnie hodowanymi dla reintrodukcji po II wojnie światowej – mówi zoolog.

W Gabinecie Zoologicznym pojawiły się wkrótce inne duże zwierzęta: krokodyle, lampart, pawian oraz dużo ptaków – część kupowano na aukcjach, a część to były wypchane zwierzęta padłe w wędrownych menażeriach. – Dzisiaj to brzmi makabrycznie, ale pamiętajmy, że na początku XIX w. nie było w Warszawie ogrodu zoologicznego, w którym można by zobaczyć egzotyczne zwierzęta. Gabinet dawał ludziom jedyną szansę na kontakt z bogactwem świata dzikiej przyrody – mówi dr hab. Kowalski.

Zobacz: Bliskość działa cuda. Jak kontakt z innym człowiekiem wpływa na nasze zdrowie?

Sam Jarocki w 1825 r. ruszył w pierwszą wyprawę po zbiory nad Morze Czarne. Przywiózł muszle kopalne i 46 okazów zwierząt współczesnych. Car ofiarował warszawskiej kolekcji słonia do wypchania, a minister pozwolił na dobudowanie piętra w sąsiednim budynku na kampusie uniwersytetu (dziś budynek Wydziału Historii). Gabinet Zoologiczny zajmował 17 sal, miał obszerną bibliotekę, był od 1825 r. otwarty dwa razy w tygodniu dla publiczności i szybko stał się towarzyskim salonem Warszawy.

O pożytkach z biegania po lasach

Dobra passa Gabinetu Zoologicznego po raz pierwszy skończyła się w 1831 r. W ramach represji po powstaniu listopadowym car zamknął uniwersytet i obciął fundusze dla kolekcji. – Jednak Jarocki nie tylko nie został usunięty ze stanowiska, ale mianowano go dyrektorem wszystkich gabinetów naukowych: zoologicznego, mineralogicznego, fizycznego i sztuk pięknych. Jak to się stało? Odpowiedź znaleźliśmy tuż przed wybuchem pandemii w Petersburgu – mówi Hubert Kowalski. W tamtejszych archiwach państwowych zachowały się wiernopoddańcze listy, jakie Jarocki wysyłał do cara. Pisał m.in., że nie brał udziału w powstaniu: „wrogiej armii nie popierałem, ani ja, ani moja żona”. – Nie wiadomo, czy to z powodu takiej postawy, czy z powodu plagiatu, o jaki został oskarżony przez jednego ze studentów, ale na uniwersytecie i wśród naukowców był nielubiany i unikano z nim współpracy – dodaje dr Kowalski.

Sytuację zmieniło dopiero zatrudnienie w 1855 r. w Gabinecie Zoologicznym 36-letniego zoologa samouka Władysława Taczanowskiego. Jego ojciec był oficerem napoleońskim i dbał o edukację syna. Kiedy zmarł, młody absolwent liceum nie miał pieniędzy na dalszą naukę. Kolejne cztery lata spędził więc, „włócząc się po lasach, polach i bagnach, dla podpatrywania życia ptaków”. Zdobyte wtedy umiejętności wykorzystywał do organizowania licznych wypraw. Sam zbudował kolekcję polskiej fauny ssaków, ptaków i ptasich jaj. Zadbał też o mecenat Aleksandra i Konstantego Branickich, polskich magnatów, którzy nie tylko sami przywozili okazy dla Gabinetu, ale sponsorowali też zakupy zbiorów w Europie. Z wyprawy do Górnego Egiptu i Nubii przywieźli mumię (zaginęła z czasie II wojny), a także kilkadziesiąt nowych gatunków ssaków, gadów, ryb, muszli i owadów, a z Algierii – lwa.

– Ich ekspedycje lub wyprawy przez nich sponsorowane przywoziły do kolekcji pierwsze egzemplarze fauny z Ameryki Południowej, Afryki, Australii i Bliskiego Wschodu – opowiada prof. Iwan. Za czasów Taczanowskiego liczba okazów w kolekcji wzrosła z 66 do 114 tys. Jednym z najcenniejszych była lodigezja. To mały ptak z rodziny kolibrowatych występujący w tropikalnych lasach Peru. Wygląda jak puszysta czarno-biała kulka z intensywnie niebieską łatką na czole. Ma długie i bardzo wąskie pióra ogonowe zakończone szafirowymi wachlarzami.

Przetrwała kolekcja chrząszczy Szymona Tenenbauma – równiutko w szeregach poprzybijane szpilkami owady zajmują 176 szklanych gablot. Fot.: Marzena Hmielewicz/Adventure Pictures / NIEZAREJESTROWANY

Schowek powstańców

Kiełże mają około 2 cm długości. Są bezbarwne, ich ciało jest silnie spłaszczone i wygięte w łuk. Drobne odnóża służą tym skorupiakom do poruszania się po dnie rzek oraz płytkich mórz i zbierania tam pokarmu. Same stanowią pożywienie dla setek gatunków ryb i ptaków wodnych. W kolekcji w Łomnej kiełże zajmują wiele słojów, butelek i fiolek. W większości z nich oprócz bladokremowych okazów zanurzonych w formalinie pływa jeszcze ręcznie wypisana kartka z oznaczeniem gatunku i nazwiskiem odkrywcy: B. Dybowski.

Benedykt Dybowski bardzo długo współpracował z Gabinetem Zoologicznym. Przez swoje niemal stuletnie życie przysyłał do zbiorów okazy skorupiaków, ryb, mięczaków, gąbek i ptaków. W młodości ten świetnie wykształcony w Dorpacie, we Wrocławiu i w Berlinie przyrodnik zaangażował się w działalność konspiracyjną. Zanim został złapany przez Rosjan, ukrył dokumenty i pieczęcie powstania styczniowego, zaszywając je w wypchanym suhaku (azjatycka antylopa) i czapli. Zaborcy nigdy ich nie znaleźli. Aresztowany trafił do Cytadeli i został skazany na śmierć. Przed stryczkiem uratowało go wstawiennictwo niemieckich zoologów i samego Bismarcka – wyrok zmieniono na 12 lat zesłania na Syberię. Dybowski na Syberii odnalazł się tak dobrze, że nawet kiedy już mógł wrócić do Warszawy, kontynuował badania nad Bajkałem i dalej na wschód aż po Pacyfik, Kamczatkę i Wyspy Komandorskie.

Przysyłał do Warszawy niesamowite ilości okazów – samych ptaków były 434 gatunki, w tym 80 nowych lub wcześniej nieobserwowanych na Syberii. Spośród 120 gatunków fauny Bajkału aż 115 było wcześniej nieznanych nauce!

– Dybowski poznał w Berlinie nowe prądy w nauce, był darwinistą. Taczanowski tkwił jeszcze w kreacjonizmie. Ich spór naukowy uwidocznił się w podejściu do zbiorów. Dybowski mówił: „Trzymaj wszystko, co przysyłam, bo badamy zmienność gatunkową”. Taczanowski teorii ewolucji nie znał. Zostawiał więc tylko po kilka sztuk każdego gatunku, a resztę sprzedawał w największym w XIX w. prywatnym przedsiębiorstwie handlu okazami przyrodniczymi – paryskim Maison Verreaux. Lub wymieniał na inne gatunki – opowiada prof. Iwan.

Inni polscy podróżnicy przysyłali okazy zebrane podczas wypraw do Peru, Gujany, na Martynikę, do Ekwadoru, Korei, Abisynii, Turkiestanu, Chin, Tunezji, Kaszmiru i Tybetu. Gabinet kwitł. Był tak bogaty jak petersburski. Naukowcy warszawscy zaczęli obawiać się, że ich zbiory zaborca może wywieźć w głąb Rosji. Kolejne okazy nie były więc przechowywane na terenie uniwersytetu, lecz w rezydencji Branickich – w pałacu Frascati przy ul. Wiejskiej w Warszawie.

Pojedynki i kolonie

Obawy przyrodników ziściły się, ale wiele lat później. W 1915 r., gdy Niemcy podczas I wojny światowej podeszli pod Warszawę, Rosjanie wywieźli część kolekcji do Rostowa nad Donem. Zbiory nigdy do Polski nie wróciły, choć traktat ryski nakazywał Rosjanom ich zwrot. ZSRR tłumaczył, że kolekcja spłonęła w Rostowie. – Czy tak było w istocie? Czy coś ocalało? Nie ma pewności. Jak tylko ustąpi pandemia, planujemy badania archiwalne – mówi dr Kowalski.

Po zakończeniu wojny i odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. pozostałości kolekcji zoologicznej zostały połączone z Muzeum Branickich i stworzono Narodowe Muzeum Przyrodnicze – Dział Zoologiczny. Kilka lat później przemianowane na Państwowe Muzeum Zoologiczne. – Muzeum miało świetne zbiory, ale organizacja była fatalna. Miało siedzibę w budynkach Uniwersytetu Warszawskiego, ale nie było w jego strukturach. To prowadziło do ciągłych spięć. Na rozrastające się zbiory nie było dość miejsca i panowała straszna ciasnota – opowiada dr Kowalski.

Mimo to muzeum wysyłało ekspedycje badawcze do Brazylii, Meksyku, na Wyspy Kanaryjskie, Azory, Martynikę, Nową Fundlandię i do Kanady. Część z tych wypraw prowadziła badania pod kątem pozyskania przez Polskę zamorskich kolonii. Liga Morska i Kolonialna, która lobbowała na rzecz kolonii, miała w latach międzywojennych w Polsce prawie milion członków, a Mieczysław Lepecki, adiutant marszałka Piłsudskiego, osobiście sprawdzał potencjalne lokalizacje w Ameryce Południowej i na Madagaskarze. Na jedną z tych wypraw wziął Arkadego Fiedlera. Słynny pisarz spędził na wyspie ponad rok i sceptycznie odniósł się do polskiego osadnictwa na Madagaskarze. Przysłał do Warszawy bezcenną kolekcję motyli i innych owadów, które tam zebrał.

Słoń na opał

W nocy z 1 na 2 października 1935 r. kolekcja spłonęła. Nieumyślnie zaprószony ogień pochłonął lwią część stłoczonych zbiorów zwierząt kręgowych, pracownie i bibliotekę. Spaliły się wszystkie małpy (kilkaset sztuk!), wszystkie delfiny, kilkaset drapieżników lądowych i ponad cztery tysiące ptaków. Woda i sadze uszkodziły wiele okazów. Ocalałą część kolekcji przeprowadzono do kamienicy przy Wilczej w centrum Warszawy. – Ten budynek kompletnie się do tego nie nadawał. Było tak ciasno, że nie mieściły się większe okazy. Dla foki przywiezionej z Syberii przebito dziurę w ścianie. Przewodnik najpierw pokazywał zwiedzającym jej pysk, a potem szedł z grupą do pokoju za ścianą i mówił: „A oto drugi koniec foki Dybowskiego i kończymy zwiedzanie” – opowiada prof. Iwan.

W czasie II wojny światowej kolekcję ograbiło specjalne komando SS. Zachowały się filmy, na których widać, jak żołnierze wybierają eksponaty. Żubry trafiły do Augsburga. Po wojnie udało się je odzyskać. W spokoju kolekcja dotrwała do powstania warszawskiego, kiedy po jego upadku Niemcy spalili dwa górne piętra, a wraz z nimi około 2 milionów okazów – głównie entomologicznych. Straty sięgnęły 43,5 proc. wszystkich zbiorów!

1250 pudeł z ptakami, 21 skrzyń muszli i 40 worków z literaturą udało się wywieźć do klasztoru Bernardynów w Piotrkowie, gdzie doczekały końca wojny. Co tylko się dało w sylwestra 1944 roku naukowcy zakopali w czterech wielkich dołach w kamienicy na ulicy Wilczej – Niemcy wierzyli, że po odparciu ofensywy Armii Czerwonej wrócą i wywiozą zbiory do Rzeszy.

W piwnicy budynku przy Wilczej przetrwała kolekcja chrząszczy Szymona Tenenbauma. Zbierana przez niego i ojca od 1840 do 1940 r. w Polsce, na Balearach, w Brazylii, Meksyku, USA, na Kaukazie i Bliskim Wschodzie liczyła około 150 tys. okazów. Równiutko w szeregach poprzybijane szpilkami owady zajmują 176 szklanych gablot. W ostatniej chwili przed zamknięciem w getcie entomolog zdeponował całą swoją kolekcję u Antoniny i Jana Żabińskich w warszawskim Ogrodzie Zoologicznym. Tuż przed powstaniem trafiła ona na Wilczą. Sam Tenenbaum zmarł w getcie w 1941 r.

Największych okazów nie dało się schować. Ofiarowany ponad sto lat wcześniej przez cara słoń zniknął prawdopodobnie z powodu mrozu – ktoś chcąc się ogrzać, odłamywał go po kawałku… na opał.

Sześć milionów skarbów

Ustawiony w Łomnej mikrotomograf pokazuje na ekranie komputera obraz z wnętrza owada mniejszego od ziarnka grochu. Przez ekran przesuwają się obrazy niczym z filmu fantastycznonaukowego. – To jest przyszłość tej kolekcji. Nieinwazyjne badanie mikrostruktur, monitoring zmian DNA zwierząt i inne zaawansowane badania na tych sześciu, a może więcej milionach okazów – mówi prof. Iwan. – Mamy tu nawet osobniki z gatunków już wymarłych: gołębia wędrownego, papugi karolińskiej, wilka workowatego czy kolibrów z Ekwadoru. Jakie fantastyczne badania ich genomów można przeprowadzić!

Autor jest wiceprezesem Oddziału Polskiego The Explorers Club. Projekt był rozwijany dzięki stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Czytaj więcej: Jak człowiek został przyjacielem psa

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNarodowa bułka z masłem
Następny artykułMagia czekolady