A A+ A++

fot.Bundesarchiv, Bild 183-1990-0502-026 / CC-BY-SA 3.0 Helmut Kohl był twarzą zjednoczenia Niemiec

Rok 1990 miał być początkiem dobrobytu wszystkich Niemców. Tak zapewniał Helmut Kohl, opowiadając o „kwitnących krajobrazach”. 2 grudnia wyborcy z obu krajów mu uwierzyli. Ale rachunek za zjednoczenie i tak przyszło im zapłacić.

8 lipca 1990 roku, Stadio Olimpico w Rzymie. Mija 85. minuta finałowego meczu na Mundialu. Zmagają się drużyny Republiki Federalnej Niemiec i Argentyny. Mecz nie powala pięknem, jest raczej nudnawo. Argentyńczycy nie prezentują południowoamerykańskiej wirtuozerii, grają brzydko – i ostatecznie ta taktyka się na nich zemści.

Właśnie faulują na swoim polu karnym. Sędzia gwiżdże – będzie jedenastka. Tysiące ludzi na trybunach i miliony przed telewizorami wstrzymują oddech. Rzut karny ma wykonać Andreas Brehme, na co dzień piłkarz Inter Mediolanu a wcześniej Bayern Monachium. Pewnie, prawą nogą kopie piłkę, która ląduje w siatce. Gol!

Do końca meczu zostało jeszcze kilka minut, ale niemieccy kibice mogą już właściwie świętować. Ich reprezentacja po raz trzeci zdobywa tytuł mistrza świata. I po raz ostatni. Wiadomo bowiem, że na przyszły mundial wybiorą się zawodnicy ze zjednoczonego państwa. Piłkarz wszech czasów (a w roku 1990 trener reprezentacji) Franz Beckenbauer zapowiada, że gdy do jego drużyny dołączą piłkarze z NRD – niemiecka jedenastka będzie nie do pokonania.

Helmut, Helmut!

Takie nastroje panowały w całym kraju. Wschodni Niemcy przecież też kibicowali drużynie RFN. Wielu pewnie robiło to po cichu już od dawna – NRD była mocna w wielu sportach, ale akurat nie w footballu. Co tam sport, wkrótce wszystkie dziedziny życia miały zmienić się nie do poznania. Mieszkańcy Wschodu już mieli w portfelach niemieckie marki – wówczas jedną z najsilniejszych walut na świecie – i liczyli, że wkrótce będą żyć tak jak ich bracia w Bonn, Monachium czy Hamburgu. Czyli dostatnio. Wierzyli, że szybko przesiądą się ze swoich trabantów i wartburgów do mercedesów i bmw.

Już od wielu miesięcy, po tym jak w listopadzie 1989 roku upadł mur berliński, trwał proces jednoczenia niemieckich państw. Niemcy musieli przekonać świat, że po połączeniu nie będą zagrożeniem dla pokoju. Obawy wyrażała przede wszystkim Polska, która – po powstaniu nowego kraju – miałaby nieuregulowaną granicę na Odrze i Nysie. Ostatecznie po konferencji 2+4 światowe mocarstwa dały przyzwolenie na zjednoczenie. Premier Polski Tadeusz Mazowiecki też już nie zgłaszał obiekcji – granica miała zostać potwierdzona w specjalnym traktacie.

Dokonujące się właśnie zjednoczenie miało twarz Helmuta Kohla, lidera partii CDU i kanclerza Republiki Federalnej Niemiec od 1982 roku. Kohl był jednym z najważniejszych polityków europejskich swojej epoki. Wynegocjował z mocarstwami dogodne warunki połączenia RFN i NRD i teraz był przekonany, że będzie potrafił scalić oba, tak przecież różne, organizmy państwowe. Ale właściwie nikt nie wiedział, jak to będzie wyglądało – i ile to będzie kosztowało. Kohl liczył, że boom gospodarczy, który trwał od lat i (według niego samego) był przede wszystkim jego zasługą, pozwolił wypracować środki na sfinansowanie przedsięwzięcia.

3 października 1990 roku – fajerwerki nad Bramą Brandenburską z okazji przywrócenia jedności Niemiec

fot.Bundesarchiv, Bild 183-1990-1003-008 / Uhlemann, Thomas / CC-BY-SA 3.0 3 października 1990 roku – fajerwerki nad Bramą Brandenburską z okazji przywrócenia jedności Niemiec

Wielka uroczystość zjednoczeniowa odbyła się 3 października 1990 roku w berlińskiej filharmonii (dla elity) oraz na Placu Republiki przez gmachem Reichstagu (dla tysięcy zwyczajnych obywateli). Dwa dni wcześniej doszło do połączenia zachodnioniemieckiej CDU z jej wschodnioniemiecką odpowiedniczką. Był to niewątpliwy sukces Kohla, który został szefem nowej partii, zdobywając aż 943 głosy na 957 ważnych. Delegaci nagrodzili ten triumf owacją na stojąco. Wszyscy skandowali: „Helmut! Helmut!”. Kohl mówił: „Byłem dumny, że CDU jako pierwsza z partii demokratycznych będzie stanowić odtąd ugrupowanie ogólnoniemieckie”. Uważał, że to daje jego partii legitymację do rządzenia zjednoczonym krajem.

Niemal dwa miesiące później miały odbyć się wybory do Bundestagu – niższej izby niemieckiego parlamentu, gdzie zasiąść mieli już przedstawiciele zachodnich i wschodnich landów. Kohl wiedział, że musi się spieszyć, zanim przyjdą rachunki i opadnie entuzjazm. Dlatego chciał przeprowadzić wybory jak najszybciej. Jak sam wspominał, jego rywale polityczni z SPD usiłowali przeciągać proces wyborczy. „Niepokoiły mnie nastroje w kraju. Coraz częściej odzywały się głosy malkontentów i defetystów podsycających obawy ludzi w obu częściach Niemiec. Sytuację pogarszała kontynuowana kampania opozycji” – opowiadał później.

Nie były to głosy byle kogo – już podczas uroczystości w filharmonii prezydent RFN Richard von Weizsäcker, choć sam wywodził się z CDU, mówił o spodziewanych kosztach zjednoczenia i konieczności podnoszenia podatków. Socjaldemokracji liczyli, że z upływem czasu rozczarowanie polityką Kohla wzrośnie – i tym łatwiej będzie im przejąć władzę. Ostatecznie jednak kanclerz zdołał przeforsować datę 2 grudnia.

Czytaj też: Nie dopuścić do drugiej Jałty – czyli dlaczego Tadeusz Mazowiecki bał się zjednoczenia Niemiec?

Kwitnące krajobrazy

„Problemy dopadły go zaraz po uroczystościach zjednoczeniowych niczym poranny kac” – pisała o Kohlu jego biografka Patricia Clough. Kanclerz długo zaprzeczał, że będzie trzeba podnosić podatki na potrzeby zjednoczenia. W końcu jaki polityk chciałby o tym mówić przed wyborami? Wolał więc mówić o tym, jak prosty będzie cały proces – że dokona się niemal bezboleśnie i bez kosztów.

Jego słowa przeczyły opiniom wielu ekspertów, którzy podawali olbrzymie kwoty (rzędu 100 miliardów marek), jakie trzeba będzie wydać. Inni politycy wzywali go, aby – niczym Winston Churchill w czasie II wojny światowej – uprzedził rodaków, że ma dla nich tylko „krew, pot i łzy”, że czeka ich wielki wysiłek. Kanclerz nie chciał o tym słyszeć. Jak twierdzi Clough, jego zdolność „do zachowań godnych męża stanu była na wyczerpaniu. Kohl popadł z powrotem w maniery polityka, którego głównym celem jest wygranie następnych wyborów”.

Mąż stanu, jak wiadomo, potrafi powiedzieć społeczeństwu gorzką prawdę. Kohl robił wszystko, by tego uniknąć. W zamian ukuł powiedzenie o „kwitnących krajobrazach”, które czekają wschodnich Niemców. Tymczasem w połowie listopada musiał przyznać, że choć podatki nie wzrosną, to mogą pojawić się dodatkowe opłaty, które pomogą sfinansować reformy w byłej już NRD.

Kampania przynosiła efekty, ale działała też wypracowana przez dziesięciolecia renoma CDU. Niemcy z Zachodu ufali partii, bo to ona dokonała cudu gospodarczego zaraz po wojnie. Ich rodacy ze Wschodu dali się skusić zapowiedziami dobrobytu. Sytuacja w byłej NRD była jednak coraz gorsza. Już dwa miliony wschodnich Niemców nie miało pracy. Codziennie przybywało 10 tysięcy bezrobotnych. Fabryki i zakłady padały. Dlatego Kohl chciał uprzedzić wielkie rozczarowanie. I dlatego niemal całą kampanię wyborczą obiecywał, obiecywał i jeszcze raz obiecywał.

Plakaty wyborcze z 1990 roku

fot.Bundesarchiv, Bild 183-1990-1115-009 / CC-BY-SA 3.0 Plakaty wyborcze z 1990 roku

2 grudnia wieczorem znane już były wyniki wyborów. CDU/CSU dostała 43,8 proc. głosów, a ich liberalni koalicjanci z FPD 11 proc. SPD wypadła słabo, bo zebrała tylko 33,5 proc. Wynik nie był jednak sukcesem Kohla, którego zasługi „w sprawie zjednoczenia popadły w niepamięć”. Mimo wszystko mógł on dalej zasiadać w fotelu kanclerza – teraz już w Berlinie, a nie w Bonn jak do tej pory.

Tyle tylko, że jego rząd bardzo szybko musiał wprowadzić nowe podatki – eufemistycznie nazywając je składką solidarnościową. Potem pojawiły się kolejne obciążenia. Wszelkie, nawet te najbardziej pesymistyczne prognozy kosztów zjednoczenia okazały się niewiele warte, bo proces scalenia obu krajów kosztował znacznie więcej niż ktokolwiek przewidział. Wiele rejonów byłej NRD do dziś tkwi w zapaści. Niespełnione obietnice były długo Kohlowi pamiętane i przypominane. A gdy umarł w 2017 roku, lewicowy dziennik „Tageszeitung” opublikował na okładce zdjęcie obłożonej wieńcami trumny polityka i podpisał je: kwitnące krajobrazy…

Nie lepiej było w piłce nożnej, której Beckenbauer przepowiadał taki rozkwit. Na następny tytuł Mistrzów Świata w piłce nożnej kibicom niemieckim przyszło czekać niemal ćwierć wieku – aż do 2014 roku.

Bibliografia

  1. Clough, Helmut Kohl. Portret władzy, Gliwice 1990.
  2. Kohl, Pragnąłem jedności Niemiec, Warszawa 1999.
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAktualna sytuacja epidemiologiczna (2 grudnia)
Następny artykułAndroid Auto 5.9 dostępny do pobrania. Aplikacja Telefon zyskała zakładki