Pojechałem na wycieczkę. Powiedzmy to wprost – zorganizowaną. Jeszcze nie było to osławione all inclusive, ale był to już pierwszy krok do odkrycia czegoś dla mnie zupełnie nowego. Nie będzie to więc historia o szytych na miarę podróżach pełnych oszczędności, wielkich odkryć i pasjonujących przygód. Będzie to opowieść o bardzo przyjemnym, powolnym, letnim podróżowaniu w zakątek Europy, który warto poznać. Tym bardziej, że położony jest dosłownie rzut beretem od naszych wybrzeży.
Zorganizowane wycieczki. Rzeczywistość do niedawna dla mnie obca, stały się ostatnio czymś, co coraz częściej przewijało się przez moje myśli. Po zorganizowaniu ponad dwustu podróży w ciągu minionej dekady, zapragnąłem od czasu do czasu poznawać inne aspekty branży podróżniczej, której od lat jestem częścią. Dlatego też na długi weekend sierpniowy postanowiłem wybrać się w podróż na organizowaną przez linie promowe . Te bowiem, choć na co dzień łączą Polskę ze Szwecją, organizują także od czasu do czasu wycieczki w różne zakątki Skandynawii. I choć ten region świata poznawałem na własną rękę wielokrotnie, tym razem skusiłem się na zupełnie inne podejście do sprawy.
W podróży towarzyszył mi mój dobry kolega z blogosfery i branży podróżniczej, którego niektórzy z Was mogą znać jako – zawodowo pilot polskich grup turystycznych w wielu krajach na naszym globie, prywatnie autor tekstów z bardzo ciekawym spojrzeniem na świat i rzeczywistość.
Uzbrojeni w ciekawość świata i podekscytowanie nowym sposobem podróżowania, poddaliśmy się na kilka dni błogiemu stanowi obserwowania otaczającej nas rzeczywistości bez myślenia o tym, czy wszystko już zorganizowaliśmy i przewidzieliśmy.
Statek. Dla osób z południa morze to zawsze coś orientalnego i wartego uwagi. Morze przykuwa uwagę i przynosi przedefiniowanie krajobrazu. Podobnie jak statek, który przecina fale i prze do przodu z prędkością, którą trudno zgadnąć. Statek to romantyczny sposób podróżowania, tak inny, że sam w sobie stanowi atrakcję dla kogoś, kto na co dzień żyje z dala od wielkiej wody.
Statek robi wrażenie. Wielka jednostka zabiera na pokład maksymalnie 1700 osób, które w jakiś dziwnie niezauważalny sposób sposób nagle zjawiają się na siódmym piętrze jednostki. To tutaj odbywa się pierwsze przywitanie z jednostką, której początki sięgają lat osiemdziesiątych. Szybkie spojrzenie na uśmiechniętą załogę witającą nas przy recepcji, jeszcze szybsze spojrzenie na numer kajuty, w której spędzimy dziesięć godzin przecinając trasę Gdynia – Karlskrona, i już jesteśmy na pokładzie. Kajuta nie zmieniła się od ostatniego razu, gdy pięć lat temu wraz z Magdaleną wybraliśmy się w pierwszą podróż na tej trasie. Piękno przewidywalności.
Podróż statkiem Stena Spirit przez Morze Bałtyckie to multum doznań dla kogoś, kto pierwszy raz wsiada na jego pokład. Pasażerowie dzielą się bowiem na tych, którzy stawiają pierwsze kroki w tym regionie oraz tych, którzy nie raz przemierzyli już naszej kapryśne morze – czy to w celach zarobkowych, czy też turystycznych, czy w końcu, jak większość Szwedów, aby przywieźć do kraju niezliczone ilości alkoholu wywożonego ze statku na specjalnych wózeczkach. Każdy ma swój powód do podróżowania. Nie każdy, kto po raz pierwszy wsiada na pokład, wie jak najlepiej spożytkować czas.
Można iść od razu spać. To też jakaś opcja. Tuż po dwudziestej pierwszej, kiedy statek powoli wypływa z gdyńskiego portu, można wtulić się w wygodne łóżko, spojrzeć za okno na rozświetlony port i obudzić się rano we Szwecji. Też tak można.
Jednak rejs to także okazja do dobrej zabawy, choć dosyć ograniczonej czasowo. Wszystko rozpoczyna się wraz z wejściem gwarnego tłumu na pokład. Zmęczeni oczekiwaniem w terminalu pasażerskim ludzie rozbiegają się po pokładzie w poszukiwaniu swoich kabin aby chwilę później ruszyć na polowanie. Na co polują?
Polują na miły czas, na oderwanie się od codzienności, bo statek to przecież coś zupełnie innego, coś nowego, coś co za chwilę odłączy nas od ciągłej obecności w sieci. Statek oferuje nowe doznania i chwilę spokoju z dala od pędzącego świata. Czasu jest niewiele. Większość biznesów operujących na statku otwarta jest w przypadku rejsu nocnego między 21:00 a 23:00. Jak w tak krótkim czasie zrobić zakupy bezcłowe, zjeść kolację all-inclusive w restauracji Taste, zatańczyć na dyskotece na otwartym pokładzie i zrelaksować się w SPA z niesamowitym widokiem na front statku? Otóż nie da się. Dlatego podróżując statkiem w dwie strony warto swoją wycieczkę podzielić na pół: w jedną stronę przygody kulinarne i taneczne, w drugą zaś niewielka kolacja i relaks w SPA.
Poranek. Dla laika promowa przeprawa do Szwecji to ciekawe doznanie. Niczym dryl wojskowy – wejść, zjeść, spać, pobudka, prysznic, śniadanie, wymeldowanie i pół godziny na zewnętrznym pokładzie, z którego podziwiać można wejście statku do szwedzkiej Karlskrony. Wszystko, co obserwujemy to świetnie zorganizowana logistyka i genialnie zarządzane operacje wymierzone co do minuty i precyzyjnie punktualne. Interesujące same w sobie i niezwykle wciągające dla obserwatorów, którzy lubią przysiąść z boki i spoglądać na to, co dzieje się wokół.
Przed nami jednak czas na kolejne etapy naszej zorganizowanej wycieczki oraz chwila, gdy poznamy resztę współtowarzyszy podróży. Wysiadamy więc w porcie i mając w pamięci końcówkę wieczornego zebrania z uczestnikami wycieczek, na którą trafiliśmy przypadkiem między jedną a drugą aktywnością dnia poprzedniego, udajemy się w poszukiwaniu autokarów, które zabiorą nas w dalszą podróż.
Skania – przez szwedzki spichlerz na duński Bornholm
Deszcz. Nie mogło być inaczej. Północ bywa kapryśna i należy zaakceptować, że po długim okresie abolutnie słonecznej pogody, w końcu trafi się taki właśnie okres. I będzie to dokładnie w tym czasie, gdy dotrzemy na miejscu oraz skończy się dokładnie, kiedy z niego wyjedziemy. Taka jest Skandynawia. Poniekąd ucieszyłem się, gdy zobaczyłem to mroczne, szare niebo. Taką Skandynawię lubię najbardziej. Ma w sobie spokój umiarkowanych temperatur, zaprasza do przyodziania czegoś cieplejszego, pozwala odetchnąć od nieznośnych upałów.
W porcie spotykamy naszą grupę, która karnie i sprawnie zajmuje swoje miejsca w autokarze. Zmęczeni porannym wstawaniem podróżni zatapiają się w autobusowe fotele i z niecierpliwością oczekuję zapoznania z pilotem i przewodnikiem naszej wycieczki – Panią Karoliną, która przez kolejne godziny raczyć będzie nas opowieściami o mieszkańcach Szwecji i Dani. Opowiadać będzie tak ciekawie, że nawet dla kogoś, kto przeczytał niejedną książkę z Północy i o Północy, słuchanie owego radiowego głosu będzie wciągać przez cały wyjazd.
Celem naszej przeprawy przez ów rolniczy, południowy zakątek Szwecji, jest urokliwe, portowe miasto Ystad, z którego wyruszają szybkie promy w wielu kierunkach naszego regionu oraz, co oczywiste, na położony nieopodal wybrzeży Bornholm.
Sama podróż przez szwedzką Skanię to swoiste wejście do spokojnego, skandynawskiego domu. Skania jest najdalej na południe wysuniętą częścią Szwecji, co sprawia, iż jest zarazem najbliższym Polsce regionem tego kraju. Jest ona świetnie połączona przeprawami promowymi a przy okazji, oferuje ona całą gamę atrakcji. Żyzne ziemie, łagodny klimat oraz obfite w ryby łowiska sprawiają, że prowincja Skåne często nazywana jest spichlerzem Szwecji.
Przygotowywane w tym rejonie potrawy powstają na bazie naturalnych produktów wytwarzanych na tym obszarze. Agroturystyka to jednak nie jedyny obszar, którzy może zaciekawić podróżnych przybywających z Polski. Położony nad cieśniną Sund region to także tętniące życiem miasto Malmö, urokliwe Ystad oraz… leżącą tuż po drugiej stronie wielkiego mostu nad cieśniną – stolica Danii – . I to właśnie to – Dania, a szczególnie jej wschodnie peryferia, pozostawały głównym obiektem naszego zainteresowania.
Bornholm. Należąca do Danii, niepozorna wyspa na Bałtyku, która jest jedynie nieznacznie większa od Warszawy, to jeden z najpiękniejszych zakątków naszego regionu. Da się ją przejść pieszo w niecałe dwa dni, rowerem przemierzyć w kilka godzin, jednak mimo niewielkich rozmiarów, kryje ona w sobie ogromne bogactwo historii, kultury, natury oraz ludzkiej aktywności.
Zanim dotrzemy na wschodnie rubieże Danii, mały spacer po historycznym centrum Ystad relaksuje nas przed promową, lekko ponad godzinną przeprawą, która łączy szwedzkie miasto ze stolicą duńskiej wyspy – Rønne. Chwilę potem rozpoczyna się sprawne i szybkie załadowanie na niemały prom, który w końcu dowiezie nas do naszego głównego celu wycieczki. Chwilę po ostatnich zakupach w strefie bezcłowej i lekkim lunchu na pokładzie, naszym oczom ukazuje się wyspa, do której pragnąłem dotrzeć od lat.
Bornholm. Atrakcje i inspiracje pięknej, bałtyckiej wyspy
Każdy, kto w Polsce słyszy słowo „” i kto pasjonuje się turystyką oraz podróżami, w ciągu milisekundy przyporządkuje rzeczownik, który zawsze musi pojawić się obok nazwy owej wyspy – „rower”. Rower, rower, rower – jeśli Bornholm to rower. Bardziej duńskiego podejścia do sprawy nie można było sobie wyobrazić.
Być może ów pęd do każdorazowego przyszywania słowa „rower” do nazwy „Bornholm” wynika z tego, że nad polskim Bałtykiem wyraźnie widać, że bardziej opłaca się budować luksusowe hotele aniżeli stawiać na infrastrukturę rowerową. Dlatego też jeśli rodak pragnie w pełni nacieszyć się urokami bałtyckiego lata i powolnego, rowerowego podróżowania, musi najwidoczniej udać się na Bornholm. O tym, jak zwiedzać go na rowerze, przeczytacie na dziesiątkach blogów w polskiej blogosferze. Jest o czym pisać – na wyspie znajduje się 235 kilometrów ścieżek rowerowych, w większości pokrytych dobrym asfaltem. Ponieważ my jednak wybraliśmy się na wyspę z wycieczką, coż nam po opowiadaniu o praktycznych aspektach podróży, tym bardziej rowerowej. Porozmawiajmy więc o odczuciach.
Jaki jest Bornholm?
Wyspa jest rajem dla miłośników przyrody. I to prawda – jazda na rowerze to nie tylko jedna z najlepszych metod na poznanie wyspy, ale także sposób na życie samych Duńczyków. Płaski teren ich kraju, a także tej odrobinę bardziej zróżnicowanej wyspy pełnej kilometrów tras rowerowych, oferują idealne warunki dla tego sposobu podróżowania.
Wielu odwiedzających opisuje tę wyspę jako jedno z najcichszych, najprostszych i najbardziej dziewiczych miejsc na świecie. Bornholm był niegdyś miejscem, do którego latali niemal wszyscy Duńczycy. Dla Duńczyków z Kopenhagi, którzy przyzwyczajeni są do całkowicie płaskich powierzchni, pofałdowane wzgórza i strome klify bałtyckiej wyspy oferowały miłą zmianę zaś jej położenie rzut beretem od Szwecji oraz fakt, że do Polski jest z niej bliżej niż do duńskiej stolicy – zawsze sprawiało, że była to dla nich dosyć egzotyczna wyspa. Jednak pojawienie się tanich lotów do miejsc takich jak Wyspy Kanaryjskie czy Tajlandia już od lat 80. zaczęło zmieniać wszystko. Bornholm musiał się na nowo określić.
Po pierwsze, wyspa stała się „miejscem dla smakoszy”, domem dla wielu słynnych restauracji i pomniejszych lokali gastronomicznych, choć trudno na pierwszy rzut oka to zauważyć, gdy późną, wieczorową porą biega się po stolicy – Rønne – aby odnaleźć cokolwiek do jedzenia.
Teraz wielką ambicją wyspy jest bycie w stu procentach zieloną oraz eko do roku 2025. Ponadto cała wyspa ma być społecznością neutralna pod względem emisji dwutlenku węgla, opartą na zrównoważonej energii odnawialnej. Bycie ekologiczną wyspą to coś, co już dziś widoczne jest chociażby w hotelach, gdzie na śniadanie podawane są już praktycznie same organiczne produkty.
Na co więc zwrócić uwagę podczas wyjazdu na Bornholm?
Okrągłe Kościoły
Bornholm jest także miejscem, w którym znajdują się cztery z siedmiu starożytnych, okrągłych kościołów Danii. Te nieziemsko wyglądające fortece zostały zbudowane w czasach średniowiecza dla podwójnego celu: modlitwy i ochrony.
Okrągły kościół Østerlars jest największym okrągłym kościołem na Bornholmie i to właśnie do niego docieramy, aby poznać ich historię. Poświęcony świętemu Wawrzyńcowi kościół Østerlars uważany jest za najstarszy z czterech kościołów, chociaż nie wiadomo dokładnie, kiedy one powstały. Pochodzi on prawdopodobnie z 1150 roku i, podobnie jak jego towarzysze, służył zarówno jako miejsce kultu, jak i ochrony przed wrogami z morza. Pasjonaci historii poszukiwać będą tutaj związków między francuskimi templariuszami a średniowiecznymi kościołami Bornholmu.
Zamek Hammershus
Kolejnym klejnotem, który można znaleźć na wyspie, jest Zamek Hammershus, zbiór skalistych ruin wzniesionych na klifie z panoramicznym widokiem na Morze Bałtyckie i Szwecję. Średniowieczna forteca daje odwiedzającym wspaniały wgląd w przeszłość wyspy.
Hammershus to największe ruiny zamku w Europie Północnej. Najstarsza część twierdzy została prawdopodobnie zbudowana na początku XII wieku w celu umocnienia kontroli nad wyspą przez arcybiskupa Lund, którego ziemie były wówczas częścią królestwa Danii. Ostatnie badania i wykopaliska z 2015 r. wskazują, że zamek był gotowy około 1300 r. Przez nkolejne 500 lat Hammershus był twierdzą różnych władców wyspy, którzy wielokrotnie go przebudowywali i rozwijali. Korona duńska w pewnym momencie zarządała aby arcybiskupstwo zwróciło zamek, co miało miejsce dopiero w 1522 roku.
W 1743 roku Hammershus został porzucony jako warownia zaś mieszkańcy Bornholmu zaczęli zbierać materiały budowlane z tego miejsca i używać ich aż do do 1822 roku, kiedy ruiny zostały wpisane do krajowego rejestru historycznego.
Plaże Bornholmu – najpiękniejsze na Bałtyku
Północ Bornholmu to chropowata, granitowa linia brzegowa zaś południe to długie odcinki prawie pustych, dziewiczo białych plaż, chyba jednych z najpiękniejszych na Bałtyku. Piasek jest tak drobny, że Duńczycy twierdzą, iż idealnie służy on do wypełniania klepsydr.
Dueodde jest z pewnością najpiękniejszą plażą na wyspie i prawdopodobnie najlepszą w całej Danii. Piasek – prawie biały i niezwykle drobny, pokrywa południowo-wschodnie krańce wyspy przyozdobione wydmami i sosną. Oprócz plaży, Dueodde to także najwyższa latarnia morska w Skandynawii oraz dwa poniemieckie bunkry i wiele turystycznych przybytków przy parkingach, gdzie wczasowicze zostawiają swoje pojazdy zanim przez lasek dojdą na plażę.
Rønne – stolica Bornholmu
Rønne jest największą osadą na Bornholmie i głównym portem dla przybywających z całej Europy promów. Miasto to było centrum handlowym wyspy od czasów średniowiecza, i chociaż z biegiem lat miejsce to rozszerzyło się oraz przybrało bardziej podmiejski wygląd, nadal można znaleźć w nim dobrze zachowane dzielnice na bardzo przyjemny spacer. Szczególnie atrakcyjna jest stara dzielnica na zachód od Store Torv z pięknymi zabytkowymi budynkami i brukowanymi uliczkami, między innymi Laksegade i Storegade.
Niedzielny poranek w stolicy wyspy to ciekawe doświadczeni. Warto wybrać się na spacer po brukowanych, cichych uliczkach starej części miasta. Rønne często nazywają „miastem ogrodów”. Za domami z muru pruskiego i wysokimi ścianami znajdują się bowiem niewielkie oraz całkiem duże ogrody. Jeszcze bardziej rzucają się w oczy okna pozbawione firan i zasłoń, za to przyozdobione wieloma gadżetami – rzeźbami, kwiatami, bukietami. Spacerując przez Rønne można mieć wrażenie, że ciągle zagląda się komuś do domu.
Gudhjem – najpiękniejsze miasteczko Bornholmu
Gudhjem to najlepiej wyglądające miasto portowe na Bornholmie. Jego rozległą główną ulicę wieńczy przysadzisty wiatrak stojący nad domami z muru pruskiego i pochyłymi uliczkami, które staczają się do pięknej przystani. Miasto jest dobrą bazą wypadową do zwiedzania reszty Bornholmu, z trasami rowerowymi i spacerowymi, dogodnymi połączeniami autobusowymi, mnóstwem miejsc do jedzenia i pobytu oraz rejsów do Christiansø.
Gudhjem to wyjątkowe miasteczko, jedyne w Danii położone na wzgórzu. Miejscowość, wraz ze swoimi 700 mieszkańcami, zwana jest „domem Boga”. To miejsce, w którym chcielibyśmy z Bartłomiejem zaszyć się na znacznie dłużej, kiedy trafiliśmy na popołudniowego grilla wspólnoty lokalnych rybaków. Tam, w tej niezobowiązującej chwili, przy akompaniamencie muzyki i aromacie dymu ze spalanego drewna, działo się prawdziwe duńskie hygge.
Święty spokój i hygge
To chyba jedna z największych atrakcji tego miejsca. Niespieszne życie, spokojne miejsca, wyśmienite organiczne jedzenie i dobra kawa, wszystko to w towarzystwie pięknej, skandynawskiej estetyki. Jeśli miałbym wytypować miejsca w naszej części Europy do prawdziwego odpoczynku, Bornholm zdecydowanie znalazłby się na tej liście. Więcej na temat samej wyspy przeczytacie w poprzednim tekście zaś impresje kogoś, kto stawia swoje pierwsze kroki w Skandynawii odnajdziecie w tekście Bartka .
Bornholm był ostatnim w tym roku przystankiem na trasie moich duńskich wakacji. Od maja przez czerwiec aż po sierpień poznawałem ten zaniedbany przeze mnie przez lata kraj, który nagle wskoczył na moją topową listę najbardziej interesujących miejsc do odwiedzin. Odkrywanie tego kraju rozpoczęło się od odwiedzenia najbardziej odległego i fascynującego zakątku świata – Grenlandii, o której sporo przeczytacie w mojej serii . Następnie przyszedł czas na Kopenhagę – stolicę kraju, która udowodniła, że zdecydowanie jest najciekawszą stolicą krajów skandynawskich. Akcentem kończącym był z kolei wyjazd na ową urokliwą, bałtycką wyspę.
Jednak wojaże po Danii to nie tylko zwiedzanie i podziwianie ładnych krajobrazów, kolorowych domków i piękna natury. Odbyłem także niesamowitą podróż przez duńską literaturę, współczesne reportaże oraz wszystko to, co opisuje sukces Danii na arenie międzynarodowej. W ostatnich latach głośno bowiem o duńskim dizajnie, o ideologii hygge czy prawie Jante. Była to kolejna podróż przez kulturę, historię i wiedzę, która wzbogaciła mnie wewnętrznie i dała wiele nowych perspektyw w moim spoglądaniu na otaczający nas świat.
Tekst powstał we współpracy z linią , z którą przemierzaliśmy Szwecję oraz duński Bornholm.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS