Po roku wracamy do tematu domu dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny w Lublinie. Do naszej redakcji odezwał się już były wychowanek domu dziecka, który postanowił podzielić się tym, co dzieje się w środku.
Przypomnijmy, że rok temu, dokładnie 4 maja 2020 r., opublikowaliśmy list jednego z wychowanków domu dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny w Lublinie [Rozpaczliwy apel wychowanków domu dziecka z Lublina. „Jesteśmy zamknięci jak zwierzęta”]. Wychowankowie w liście skarżyli się na to, że nie mogli opuszczać budynku domu dziecka i obowiązuje zakaz odwiedzin członków rodziny.
Dziś do naszej redakcji trafił kolejny list. Tym razem już od byłego wychowanka domu dziecka, który chce się podzielić tym, co dzieje się na prawdę w domu dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny w Lublinie. Poniżej publikujemy całą treść wiadomości.
Terror w domu dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny w Lublinie?
„Będąc już przeszłym wychowankiem domu dziecka im. E. Szelburg-Zarembiny w Lublinie i mając udokumentowane zachowania wychowawców oraz dyrekcji chciałbym o tym opowiedzieć. Dom dziecka według mnie powinien być miejscem, gdzie czujemy się bezpiecznie, a wychowawcy i psycholodzy powinni być osobami, którym możemy o wszystkim opowiedzieć, móc się wyżalić, mieć w nich oparcie. Przez wszystkie lata w domu dziecka przekonaliśmy się jednak, że jako wychowankowie możemy liczyć tylko i wyłącznie na siebie. To z czym mieliśmy styczność mieszkając w domu dziecka jest naprawdę przerażajace.
Przede wszystkim przemoc to było coś, co mnie najbardziej zabolało podczas obecności w placówce. Jednym z takich momentów, który najbardziej utkwił mi w pamięci była sytuacja, kiedy jeden z wychowawców upomniał jednego z nas, aby zrobił dyżur i posprzątał łazienkę. Wychowanek powiedział, że owszem zrobi dyżur, ale kiedy wszyscy się umyją, bo po prostu robienie dyżuru, kiedy zaraz znowu trzeba by było sprzątać nie miało sensu. Wtedy ze strony wychowawcy zaczęło się wyrywanie telefonu (telefon został rozbity, podczas kiedy wychowawca chciał go zabrać), wykręcanie rąk, duszenie.
Oczywiście sprawa była zgłoszona na policję po uprzedniej obdukcji. Jednak owy wychowawca w dalszym ciągu pracuje w placówce, jak gdyby zdarzenie nie miało miejsca. Całe zajście mamy udokumentowane na nagraniu, które zrobił jeden z naszych kolegów. Nie dziwił żadnego z nas fakt, że zaraz po tym, kiedy to nagrał trafił do Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii. Tu wyraźnie widać, że jeśli ktoś był niewygodny dla placówki i rządzących nią po prostu był izolowany. Jeżeli chodzi o inne akty przemocy, to również na nagraniach głosowych słychać, jak wychowawca niewzruszony mówi, że „strzelił blaszkę” innemu wychowankowi. Było to na porządku dziennym.
Odnośnie przemocy, bywało również tak, że starsi wychowankowie byli „nakręcani” przez wychowawców w ten sposób, by w razie nieposłuszeństwa bić młodszych za jakieś profity. Jeżeli ktoś był bardziej „przychylny” np. donosił, to również otrzymywał jakieś wynagrodzenia, co ostatecznie prowadziło do podziałów między wychowankami. To co mnie osobiście zszokowało też, to że wychowawcy wykorzystując fakt, że są osoby, które biorą leki z powodu swojej nadpobudliwości, podawali te leki innym wychowankom po prostu na uspokojenie. Wiadome jest, że tak silne leki na normalną, w żaden sposób niepobudzoną osobę działały tak, że chodziła ospała. Więc część z nas po prostu je wypluwała w miarę możliwości.
Jeden z nas również trafił do MOS-u bez większej przyczyny, co akurat w domu dziecka jest normą. Jednak naszego kolegę wysłano aż pod Warszawę (większość osób z naszej placówki kierowana jest do Puław), co prawdopodobnie związane jest z podejrzeniami, że to właśnie on napisał do gazety (podczas pandemii wysyłaliśmy do różnych gazet prośbę o pomoc, ponieważ nie mogliśmy wychodzić w ogóle za bramy placówki oraz spotkać się z rodziną). Ponadto nasz kolega nie ma praktycznie możliwości skorzystania z telefonu.
Pokoje w tym ośrodku są bez wyrazu, wyglądają jak cele. W tym wszystkim dom dziecka zamiast ułatwić jakikolwiek kontakt z rodziną, zezwala na przyjazd chłopaka na święta jedynie na kilka dni. Podsumowując: w domu dziecka nigdy nie można było czuć się jak w domu, bo na każdym kroku były groźby i zastraszanie odnośnie wyrzucenia z placówki. Bywało nawet tak, że wychowawcy dzwonili na policję bez większego powodu, aby mieć późniejsza podstawę do wyrzucenia wychowanka. Dzwoniono na policję np. za zapalenie papierosa poza terenem placówki, co jest absurdalne. Jednak zebranie tak absurdalnych notatek z czasem skutkowało tym, że na ich podstawie mogli wyrzucić wychowanka.
Na jednym z nagrań głosowych zarejestrowana jest jedna z takich sytuacji. Wychowawcy szukając zwady oraz powodu do napisania kolejnej notatki, zapisu w raportach potrafili uroić sobie, że wychowanek jest pod wpływem substancji psychoaktywnych, bądź jest po prostu pijany. Na nagraniu głosowym dokładnie słychać, że wychowanek jest skłonny do poddania się tzw. narkotestowi, jednak wychowawczyni w dalszym ciągu upiera się przy tym, że nasz kolega jest pod wpływem i wszelkie możliwe rozwiązania sytuacji nie wchodzą w grę.
Nie mieliśmy też żadnej prywatności. Wychowawcy często nawet się nie kryli z tym, że szperają nam w prywatnych rzeczach, jedni zabierali nam telefony, aby w wolnej chwili do nich zajrzeć, inni nie kryli się z faktem, że czytają nasze prywatne wiadomości i robili to na naszych oczach.
Bardzo krzywdzące w czasie pobytu w placówce było też to, że wychowawcy potrafili wykorzystywać nasze traumatyczne przeżycia, dzieciństwo w patologicznych warunkach po to, by następnie podcinać nam skrzydła i wmawiać, że nic nie osiągniemy. Słyszeliśmy np., że „alkoholizm jest dziedziczny”. Ponadto częste było również demotywowanie i uwagi typu „jesteście jak wasi rodzice”.
Dyrektor również nie pomagał, a wręcz przeciwnie. Po informacjach wysłanych do gazety, kiedy raz szukaliśmy pomocy, potrafiliśmy usłyszeć, że on zna ludzi w całym mieście, przez co nie znajdziemy pracy, że jest w zarządzie mieszkaniowym i nie dostaniemy mieszkania. Niestety, w przypadku kiedy mamy świadomość, że ta sama osoba, która chce nas wyrzucić z placówki, ma również możliwość pozbawienia nas mieszkania z zasobów miasta, jesteśmy narażeni na ogromny stres, ponieważ, dach nad głową jest jedną z kluczowych spraw, aby móc się usamodzielnić. Obecnie wielu z nas tuła się po pokojach wynajmowanych, nocujemy u kolegów, w akademikach.
Ciekawe jest też to, że wychowawcy często obgadywali siebie nawzajem nawet do wychowanków, widać było między nimi zgrzyty, a w domu dziecka bywała przez to naprawdę napięta atmosfera, która rosła wraz z dyktaturą obecnego dyrektora. Widać to chociażby na screenach rozmów z jednym z wychowawców. Poważnym problemem w placówce było również to, że do pracy przyjmowani byli bliscy znajomi dyrekcji, co oznacza, że jeżeli ktoś z dyrekcji uwziął się na daną osobę to znajomy, zatrudniony wychowawca robił wszystko by utrudnić takiej osobie życie.
Pomijając zachowania wychowawców i dyrekcji, warto zwrócić uwagę także na inne aspekty. Jedzenie często było spleśniałe, stare, po terminie. Te same posiłki były podawane nawet po 3 dni z rzędu. Co ciekawe również bywało tak, że od sponsorów dostawaliśmy bardzo dużo słodyczy, tych tańszych i tych droższych. Ostatecznie zostawały dla nas te tańsze. Droższe „znikały” w niewyjaśnionych okolicznościach. Również znikała bielizna, która była ukazana w raportach, jako zakupiona dla nas, a my nigdy nie widzieliśmy jej na oczy.
Takich nieprawidłowości było naprawdę wiele, niestety wcześniej nie było możliwości wprost o tym napisać, bo byliśmy inwigilowani i zastraszani. Proszę o nagłośnienie całej sprawy. Wiele przeszliśmy przez ostatnie lata, wiele przecierpieliśmy przez to, że dyrekcja i wychowawcy wykazywali się takim brakiem empatii w stosunku do nas, ale mamy świadomość, że w placówce mieszkają jeszcze nasi koledzy i koleżanki i chcemy im pomóc”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS