A A+ A++

Gdyby rozmówcą „GW” był zagraniczny hodowca kanarków bądź glacjolog, też w jakimś momencie pojawiłby się Jarosław Kaczyński.

Niektóre głupawki „Gazety Wyborczej” są zabawne ze względu na przepis. Na przykład przepis na robienie mleka sojowego tudzież kokosowego z mózgu. Zadziwia komsomolski zapał, z jakim ludzie „GW” każdą sferę życia czy twórczości muszą zideologizować, a potem zredukować do Jarosława Kaczyńskiego. Tak, żeby nawet kręcenie filmu w Ameryce o problemach ludzi amerykańskiej prowincji dało się wykorzystać do obsmarowania wicepremiera i prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Tak też się stało w rozmowie niejakiego Piotra Guszkowskiego (chyba piszącego o filmach) z aktorem i reżyserem Viggo Mortensenem. Ale po kolei.

Najpierw przepis. Redukcja do Kaczyńskiego przypomina to, co pod koniec czerwca 1914 r. zdarzyło się w gospodzie „Pod Kielichem” przy ulicy Na bojišti w Pradze. Zdarzenie to znajdziemy oczywiście w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”. Owóż „Pod Kielichem” razu pewnego „siedział tylko jeden gość. Był to wywiadowca Bretschneider, będący na służbie policji państwowej”. Głównym, zajęciem tej szpiclowskiej łajzy było znajdowanie przestępców pośród ludzi, którzy żadnych przestępstw nie popełnili. Bretschneider tak prowadził pogawędki przy piwie, żeby rozmówcę potem aresztować. Józefa Szwejka aresztował za „zdradę stanu”, czyli dywagacje na temat śmierci arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie.

Poza Szwejkiem szpicel Bretschneider aresztował właściciela gospody „Pod Kielichem” Józefa Palivca. Tego samego, który miał takie oto zasady: „Dla nas, kupców, polityka nie ma znaczenia. Zapłać za piwo, siedź sobie w knajpie i wygaduj, co ci ślina na język przyniesie”. Do owego Palivca szpicel rzekł: „Tutaj wisiał niegdyś obraz najjaśniejszego pana [cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa I], akurat tam gdzie teraz wisi lustro”. „A tak, ma pan rację – odpowiedział Palivec – wisiał tam, ale obsrywały go muchy, więc zaniosłem go na strych. Wiadomo, jak to bywa. Jeszcze by kto zrobił głupią uwagę i miałby człowiek kram. Potrzebne mi to?”. To wystarczyło: Palivec został aresztowany „za to, że powiedział, iż muchy srały na najjaśniejszego pana”.

Piotr Guszkowski z „GW” stosuje metodę Bretschneidera nie po to, żeby rozmówcy zaszkodzić czy go aresztować, lecz by w rozmowie pojawiła się redukcja do Kaczyńskiego. Zapis rozmowy jest tylko finałem, bo tu najważniejsze jest tzw. podprowadzenie. I można sobie łatwo wyobrazić, jak takie podprowadzenie mogło wyglądać. Rzecz była równie łatwa jak w gospodzie „Pod Kielichem”, bo Viggo Mortensen sam chciał mówić, niczym Józef Szwejk, a w rozmówcy znalazł bratnią duszę.

Podprowadzenie zaczyna się tak: „Obraża wszystkich dookoła, nie przyzna się do błędu, nie przeprosi. Mowa oczywiście o Willisie granym przez Lance’a Henriksena. Ale gdyby on tweetował, ten krótki opis równie dobrze pasowałby do…”. Mowa o bohaterze filmu „Jeszcze jest czas”, który Viggo Mortensen wyreżyserował, napisał scenariusz i zagrał główną rolę. I teraz Mortensen stara się film promować, więc trafił także na człowieka „Gazety Wyborczej”. A ten zapewne podczas rozmowy wyczuł, że wszystko zmierza, do „obsranego portretu najjaśniejszego pana”, tylko Amerykaninowi brakuje wiedzy potrzebnej, żeby we wnioskach znalazł się Jarosław Kaczyński. No to mu jej dostarczył.

Viggo Mortensen przypasował postać, o której opowiada jego film, a o którą pytał Guszkowski do … Donalda Trumpa, za co niestety nie ma nagrody, gdyż pytanie było za łatwe. Potem przyszedł czas na uogólnienia, czyli opis pasowałby do „innych liderów politycznych, choćby w Polsce”. A to dlatego, że „wszystkich tych ludzi, od Trumpa po Jarosława Kaczyńskiego, łączy przekonanie, że dopuszczalny jest tylko jeden model życia, zgodny z ich wartościami. Dlatego najchętniej nie pozostawialiby ludziom wyboru w kwestii seksualności, wiary ani nawet możliwości decydowania o własnym ciele. O czym boleśnie przekonują się w Polsce kobiety pozbawione prawa do aborcji”.

Efekt jest przekomiczny, bo można się zakładać, iż Viggo Mortensen nie ma większego pojęcia o Polsce, a tym bardziej o Jarosławie Kaczyńskim. Mieszka wprawdzie w Hiszpanii, a w przeszłości pomieszkiwał w Danii i Wielkiej Brytanii, ale jest typowym Amerykaninem. A gdy dodać, że amerykańskim aktorem, do czasu rozmowy z Guszkowskim zapewne nie słyszał o prezesie PiS, tzw. strajku kobiet, przepisach o aborcji w naszym kraju. I w takim in statu nascendi dopadł go człowiek „GW”. Zwykle to się odbywa tak, że dopadający, niczym policmajster Bretschneider, wszystko, co chce za rozmówcę dopowiada. Szczególnie, gdy zapala mu się zielone światło, czyli ma do dyspozycji człowieka mającego poglądy tak zgodne z kanonem Hollywood, iż z nudów chce się zasnąć. Wtedy dopadający ustawia sobie krajowy kontekst. A rozmówca ma to w nosie, byleby było o filmie, na którego powodzeniu mu przecież zależy. To jest wręcz dziecinnie proste. I schematyczne jak kopanie szpadlem ogródka. A potem tego Kaczyńskiego wybija się w tytule/nadtytule i zadanie wykonane, a wujek Adam powinien być zadowolony. Innymi słowy, kompletna nuda.

Do ogólnoludzkich dywagacji kogoś takiego jak Mortensen nie trzeba nawet specjalnie podprowadzać. Wiadomo, że każdy na jego miejscu i z poglądami ogromnej części Hollywood, powie: „Przyzwyczailiśmy się do tego, że w niektórych krajach standardy są łamane. Niepokojące jest jednak, jeśli dochodzi do tego w USA, kraju tak dumnym ze swojej otwartości, demokracji i swobód obywatelskich”. Równie nudna i przewidywalna jest tyrada o 45. prezydencie USA: „Trump, zasłaniając się wolnością słowa, zatruwał debatę publiczną ohydnymi wypowiedziami i wpisami na Twitterze”. Podprowadzanie Mortensena nie jest konieczne, gdy chodzi o ogólnikowy europejski kontekst. Wszak „mieszkam w Hiszpanii, z bliska obserwuję, co się dzieje w Europie. Jak narasta ignorancja, nietolerancja wobec mniejszości seksualnych, narodowych czy etnicznych”. Ot takie sobie poprawne dyrdymałki.

Zabawne w przepisie na robienie z mózgu mleka sojowego tudzież kokosowego są obsesja i gorliwość. Gdyby rozmówcą człowieka „GW” był zagraniczny hodowca kanarków bądź glacjolog, też w jakimś momencie pojawiłby się Jarosław Kaczyński. Jako ktoś, kto trzyma ludzi w klatkach niczym kanarki albo jako sprawca ocieplenia skutkującego topnieniem lodowców. Oni już tak mają, że brak odniesień do Jarosława Kaczyńskiego traktują jako niewykonanie zadania. Więc robią ze swoimi rozmówcami to, co czynił policyjny szpicel Bretschneider w gospodzie „Pod Kielichem”. W „Przygodach dobrego wojaka Szwejka” to jest jednakowoż autentycznie zabawne, w „GW” po prostu żenujące. Ale skoro od tego zależy zaliczenie zadania, to inaczej być nie może.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZaważyły powody osobiste? Krzysztof Śmiszek komentuje decyzję Leszka Millera
Następny artykułŻenujący popis Violi Kołakowskiej. Uderzyła w Andrzeja Piasecznego