Sylwestra 2022 spędziłam z przyjaciółmi w Wiśle. Nie było w tym żadnej większej filozofii, po prostu spontanicznie wynajęliśmy ostatnie wolne apartamenty. Od początku uparłam się, że muszę wyjść na stok – w końcu grzech być w rodzinnych stronach Adama Małysza i ani razu nie zjechać na nartach. W wyobraźni widziałam już ośnieżone szczyty i siebie, jak szusuję po licznych wiślańskich trasach, jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała moje marzenia.
Wybierając kierunek wyjazdu nie wiedzieliśmy jeszcze, że będziemy mieli do czynienia z najcieplejszym Nowym Rokiem w historii pomiarów. W Sylwestra termometry w Wiśle pokazały 8 stopni Celsjusza, a w Nowy Rok – nawet 12.
Większość tras zamknięta, ale za to skipassy drogie
Gdy przyjechaliśmy na miejsce, w mieście nie było żadnego śniegu. Mimo to ośrodki narciarskie działały, a białe stoki dawały ogromne nadzieje.
Najbliżej wynajmowanego przeze mnie apartamentu położony jest ośrodek narciarski Skolnity – stacja znajduje się w centrum miasta i w sezonie oferuje trzy naśnieżane i oświetlane trasy, po których szusować można od 8:00 do 21:00.
Niespodziewany atak wiosny zmusił jednak właścicieli ośrodka do zmiany planów. Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że czynna jest tylko jedna, niebieska trasa. Podobnie było w innych miejscach – na stronach internetowych różnych ośrodków wyświetlała się informacja, że otwarte są jeden czy dwa stoki. Jednak ja, zadowolona, że będę mogła pojeździć, ruszyłam do wypożyczalni.
Wypożyczenie na cały dzień kompletu, czyli nart, butów i kijków kosztowało mnie 55 złotych. O wiele bardziej bolesny okazał się zakup skipassa. Wybrałam łączony karnet dzienny + wieczorny, który uprawniał mnie do jazdy do godziny 21. Dzięki zniżce studenckiej zapłaciłam 144 zł (normalny bilet kosztował 160 zł).
Już od wejścia na wyciąg rzuciło mi się w oczy, że frekwencja na stoku nie dopisywała – na krzesełkach przede mną siedziało kilka pojedynczych osób, a pode mną zjeżdżały małe grupki dzieci z instruktorem.
Pierwszy zjazd bardzo pozytywnie mnie zaskoczył – oczywiście nie były to warunki jak w Alpach, ale trasa była przygotowana, naśnieżona i wyratrakowana. Niestety, z każdym zjazdem czar pryskał – szybko zaczęły tworzyć się muldy, a warstwa mokrego śniegu ścierała się do lodu. Nie są to dobre warunki do jazdy, a pod koniec musiałam się bardzo skupić, żeby ominąć garby śniegu i na nikogo nie wpaść.
Czy żałuję czegokolwiek? Zdecydowanie nie
Wybierając się na stok, wiedziałam, na co się piszę – sprawdzałam prognozę pogody, aktualności na stokach i ceny na miejscu. Nie oczekiwałam warunków zbliżonych do włoskich Alp i ostatecznie bawiłam się świetnie.
Trzeba też pamiętać, z czego wynika panująca na miejscu drożyzna – samo uruchomienie wyciągów i armatek śniegowych przy obecnych cenach prądu generuje przecież olbrzymie koszty. Z kolei złe warunki na stoku to skutek anomalii pogodowych, które przez zmiany klimatu pojawiają się coraz częściej.
Mimo niesprzyjających warunków działający stok był przygotowany na przyjęcie turystów, którzy mogli jeździć nawet w Nowy Rok, kiedy na zewnątrz było 12 stopni Celsjusza. Pracownicy ośrodka zrobili zatem wszystko na miarę swoich możliwości, żeby uruchomić stok w tym ważnym dla turystyki górskiej okresie. Pozostaje mi tylko mieć nadzieje, że pogoda dopisze podczas ferii zimowych, a ośrodkom uda się odbić jeszcze straty po wiośnie w środku zimy.
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS